„Od kolegi mojego syna usłyszałam, że prawdziwa kobieta powinna pracować, pięknie wyglądać i jeszcze dbać o dom i rodzinę”
„Nie była to jednak pora na roztrząsanie chamskich uwag jakichś obcych gówniarzy, w domu czekał mnie przecież niedokończony obiad. Musiałam się pośpieszyć, zanim ta moja wygłodniała czereda poschodzi się wieczorem. Pół godziny później krzątałam się w kuchni, mieszałam gulasz, tarłam marchew do surówki”.

Dzień od rana zapowiadał się wyjątkowo pięknie, więc po raz pierwszy tego roku pokusiłam się o włożenie krótkiego płaszczyka i beżowych szpilek. Poczułam się tak jakoś wiosennie, młodziej, świetny nastrój też mnie nie opuszczał. Aż do powrotu z biura… Szłam wolno, nigdzie mi się nie śpieszyło, wiedziałam, że domownicy pojawią się dopiero wieczorem. Mogłam więc korzystać do woli z uroku dnia. Oglądałam wystawy sklepowe, widziałam swoje odbicie w szklanych taflach witryn.
Uśmiechałam się sama do siebie
Mojemu wyglądowi nie można było niczego zarzucić. Zgrabna, wysmukła sylwetka, mimo niedawno przekroczonej czterdziestki, długie włosy związane w gruby węzeł, regularne rysy twarzy, podkreślone delikatnym makijażem.
– Patrz, jaka laska – usłyszałam nagle gdzieś za plecami młody, męski głos.
– No, niezła – skomentował drugi młodzieńczy tenorek. – Nogi ma fajne.
Zorientowałam się natychmiast, że te słowa były o mnie. Właściwie powinnam się obruszyć, odwrócić i powiedzieć tym jakimś smarkaczom, co o nich myślę, ale w gruncie rzeczy to było nawet przyjemne… Uniosłam głowę, rzuciłam szybkie spojrzenie w witrynę. W tej samej chwili zrównało się ze mną dwóch młodych mężczyzn, chyba studentów. Zauważyłam ich kątem oka, udałam jednak, że nie słyszałam tego, co powiedzieli przed chwilą. Tylko minę zrobiłam taką odpowiednią, pogodną, ale obojętną. Chyba chcieli zagadać do mnie, bo jeden z nich nawet przystanął, dostrzegłam jego uśmiech, a potem lekki grymas i to, jak szybko odwraca twarz.
– Wszystko już było – usłyszałam tylko lekceważące słowa, a potem obaj mężczyźni przyspieszyli kroku.
Dopiero po chwili doszedł do mnie sens tych słów. Wszystko już było… Cholera! Oni najpierw myśleli, że jestem młodą babką, z tyłu wyglądałam pewnie super, ten krótki płaszczyk, szpilki. Ale gdy zobaczyli moją twarz, zorientowali się, że jestem kobietą w średnim wieku. Czyli dla nich po prostu starą. Dzień nagle przestał być piękny, mój dobry humor gdzieś uleciał, a nogi zrobiły się strasznie ciężkie w tych szpilach.
„Po jakiego diabła je wkładałam? – wyrzucałam sobie w myślach. – W mokasynach byłoby mi wygodniej!”.
Spojrzałam jeszcze raz w wystawową szybę, zobaczyłam swoją twarz, już bez uśmiechu. Wciąż niby byłam taka sama jak przed godziną, ale już bez tego radosnego uniesienia.
No co, normalna, zadbana kobieta...
Nie była to jednak pora na roztrząsanie chamskich uwag jakichś obcych gówniarzy, w domu czekał mnie przecież niedokończony obiad. Musiałam się pośpieszyć, zanim ta moja wygłodniała czereda poschodzi się wieczorem. Pół godziny później krzątałam się w kuchni, mieszałam gulasz, tarłam marchew do surówki. Anula jadła mnóstwo marchwi, twierdząc, że jest lepsza niż solarium i świetnie działa na cerę. Mimowolnie spojrzałam w lustro. Moja cera po zimie nie wyglądała najlepiej… Ciemniejsze kręgi pod oczami, drobne zmarszczki nad górną wargą, bruzdy od nosa do ust. Wyglądałam jakoś tak staro i smutno.
„No cóż, jestem matką, żoną i kucharką, wszystko, co fajne, poza mną – przeleciało mi przez głowę. – Jak mogłam w ogóle myśleć, że wyglądam interesująco, że czeka mnie jeszcze coś ekscytującego, że mogę czuć się kobietą godną męskiego podziwu. Idiotka!”.
Wróciłam do marchewki, ścierałam ją tak, jakby od tego zależało moje życie.
– Co ty, mamo, taka dziwna jesteś? – odezwała się Anula, przyglądając mi się przy obiedzie. – Źle się czujesz?
– E, nie – pokręciłam głową, starając się uśmiechnąć. – Tylko… tak jakoś staro się poczułam – wyznałam.
– Wiosenne przesilenie – zawyrokował Paweł. – Jaka ty tam stara jesteś, żono moja! – roześmiał się. – Każdemu facetowi życzyłbym takiej laski za żonę.
– Już ty się lepiej nie odzywaj – wstałam od stołu i zaczęłam zbierać talerze. – Ja tam swoje wiem.
– Mnie wszyscy kumple zazdroszczą takiej matki – Marcin przełknął ostatni kęs ciasta. – Pamiętasz, jakie branie miałaś u mnie na studniówce? Wciąż cię porywali zza tego bufetu, a jak wszyscy chwalili twój sernik!
– O, właśnie, sernik – pokiwałam głową. – Chyba tylko dlatego ze mną tańczyli, żeby dostać jeszcze jeden kawałek – machnęłam ręką. – Jestem już stara i koniec, wszystko już było…
– Niby co? – zdziwił się mąż.
Ale ja już niczego nikomu nie tłumaczyłam, zabrałam się za ładowanie garów do zmywarki. A potem przypomniałam sobie, że przecież trzeba będzie coś podgotować na następny dzień, bo byłam zapisana do kosmetyczki, więc zamierzałam później wrócić do domu…
A może sobie to odpuścić?
„Co mi te wszystkie zabiegi w gabinecie pomogą! Na starość nie ma lekarstwa, i już. Wszystko już było”.
Zadzwoniłam więc do gabinetu piękności i odwołałam swoją wizytę.
– Ty rzeczywiście dzisiaj niewyraźna jesteś – stwierdził Paweł, gdy wieczorem chciał mnie pocałować, a ja wywinęłam się z jego uścisku. – Źle się czujesz?
– Starzeję się – burknęłam.
– Chyba zwariowałaś – roześmiał się. – Wiosna idzie, wszystko wokół rozkwita, ty też zawsze na wiosnę kwitłaś.
– Daj mi spokój, nie widzisz, jak wyglądam? – pokręciłam głową.
– Świetnie jak zawsze! – znowu spróbował mnie przytulić, ale nie pozwoliłam.
On zawsze tak mówił i pewnie będzie, nawet wtedy gdy będę miała siedemdziesiąt lat i nadawała się już tylko do siedzenia w bujanym fotelu… Zły nastrój nie opuszczał mnie przez następne dni, chociaż pogoda była coraz ładniejsza, wszystko wokół rzeczywiście zaczęło rozkwitać. Ale dla mnie to już nie było takie istotne. Z westchnieniem schowałam swój elegancki płaszczyk do szafy, szpilki też. Zastąpiłam je zamszowymi mokasynami i wygodną kurtką. Na zakupy po pracy nie musiałam iść elegancka. Jakiś czas później, siedziałam jak zwykle w kuchni, pitrasząc coś na wieczór, gdy zastukał do nas syn sąsiadów. Przyszedł pożyczyć trochę kawy, bo im w domu wyszła, a on miał skończyć jakiś projekt i planował siedzieć po nocy. Lubiłam bardzo tego Bartka, kiedyś kumplował się trochę z moim synem, był fajnym młodym mężczyzną i takie z niego było ciacho… Aż się w duchu dziwiłam, że dotąd nie usidliła go żadna piękność i wciąż jest jeszcze kawalerem.
– Siadaj, Bartuś – zaprosiłam go do kuchni. – Jak masz chwilkę wolną, to może zjesz naleśnika z serem? Właśnie kończę je robić.
– A bardzo chętnie – rozsiadł się wygodnie na krześle i pociągnął nosem. – Mmm, jak tu ładnie pachnie… – popatrzył na miskę z serem.
– To pewnie wanilia, zawsze jej dodaję – uśmiechnęłam się. – Dzieci lubią.
– Pani to jest taka zupełnie inna niż moja mama – pokręcił głową i zabrał się za pałaszowanie naleśnika. – Gdzie by się jej tam chciało to smażyć.
– A co, nie lubicie? – spytałam.
– Skąd, przepadamy – odparł z pełnymi ustami. – Ale możemy dostać najwyżej takie kupne. Mama nigdy nie ma czasu, pracuje przecież.
– No ja też pracuję, ale wiesz, rodzina… – wzruszyłam ramionami – Cieszę się, że mogę im przyrządzić coś, co lubią.
– Bo pani to jest taka prawdziwa kobieta – Bartek popatrzył na mnie, a potem na tacę z naleśnikami. – Mogę jeszcze? – i nie czekając na moją odpowiedź, dołożył sobie następnego. – Pracuje pani zawodowo, pięknie pani wygląda i jeszcze ma ochotę naleśniki smażyć.
Spojrzałam na niego uważnie, czy aby nie żartuje
Ale nie, pałaszował te moje naleśniki, aż mu się uszy trzęsły. Dołożyłam mu więc jeszcze jednego, co tam, niech je, na zdrowie.
– Słyszałem nieraz, jak tata do matki mówił i stawiał panią za przykład – powiedział Bartek, patrząc na mnie z wdzięcznością za tego dodatkowego naleśnika. – I ja go w pełni popieram, sam to bym taką żonę chciał kiedyś mieć jak pani! – wyznał.
– To znaczy jaką? – spytałam ostrożnie.
– No taką ciepłą, ładną, zadbaną, żeby po niej lat nie było widać… – powiedział, wstając od stołu. – No i żeby tak o rodzinę dbała i naleśniki też takie chciała smażyć.
Zamurowało mnie. A Bartek poklepał się po brzuchu z błogim wyrazem twarzy, podziękował za kawę i wyszedł. Pierwszą moją myślą było, że muszę dosmażyć naleśników, bo ciacho od sąsiadów zjadł ich aż pięć, zabraknie mi dla mojej rodzinki. A potem doszłam do wniosku, że jednak trzeba umówić się do tej kosmetyczki. Jeżeli rzeczywiście ma po mnie nie być widać tych lat… Odstawiłam więc na razie patelnię i wzięłam do ręki komórkę. Tak, telefon do salonu piękności miał pierwszeństwo! W końcu jestem przede wszystkim kobietą – jeszcze całkiem do rzeczy zresztą – potem dopiero dobrą żoną i matką dbającą o żołądki rodziny. I wcale nie wszystko już było!
Czytaj także:
„Wyglądam bardzo młodo. Powinnam się cieszyć, a jest to moim przekleństwem. Wiecznie słyszę pytania, gdzie moi rodzice”
„Chciałam znaleźć męża na portalu randkowym, a spotkały mnie gorzki zawód, wstyd i żenada”
„Mam 54 lata, a wyglądam na 70. Jestem zmęczona życiem i pracą ponad siły w fabryce. To był horror”

