„Od dnia ślubu żona traktuje mnie jak śmiecia, a ja jej na to pozwalam. Nawet borowiki mogą okazać się szatańskie”
„Spojrzałem na nią i już wiedziałem, że będzie mi mieszać w głowie. Miała żółtą koszulę z tych, które noszą kobiety pewne siebie. Spojrzenie trochę ironiczne, a trochę jakby mnie już znała. Nie przepraszała za to, że zabierała przestrzeń”.

- Redakcja
Zawsze byłem typem faceta, który nie musi dużo mówić. W pracy najwięcej mówiły za mnie kolory, światło, kompozycje. W życiu prywatnym też: wolałem słuchać, obserwować, niż się popisywać. Koledzy z biura mówili, że mam w sobie coś z kota – spokojny, domowy, trochę zdystansowany.
Lubiłem to
Lubiłem tę cichą rutynę, kawę z ekspresu o 8:45, projektowanie kampanii, wieczorne powroty i samotne wieczory z winem, kiedy nikogo nie trzeba było słuchać ani rozbawiać. A potem pojawiła się Kasia.
– Przepraszam, ale to twoje, czy po prostu bardzo estetycznie zostawiłeś to puste krzesło? – zapytała pierwszego dnia, gdy zajęła biurko obok mnie w agencji.
Spojrzałem na nią i już wiedziałem, że będzie mi mieszać w głowie. Miała na sobie żółtą koszulę z tych, które noszą kobiety pewne siebie. I spojrzenie: trochę ironiczne, a trochę jakby mnie już znała. Śmiała się głośno, nie przepraszała za to, że zabierała przestrzeń. Wchodziła w każde pomieszczenie jak światło.
Zaproponowała, żebyśmy poszli razem na lunch, bo – jak to ujęła – „jesteśmy skazani na wspólną ekspozycję na biurowe absurdy, więc wypada się zsolidaryzować”. Na pierwszej randce powiedziała:
– Jesteś taki… cichy. Pewnie układasz ludziom życia w Photoshopie?
Zaśmiałem się wtedy. Zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu. Po trzech miesiącach mieszkała u mnie, po pół roku mieliśmy wspólnego kota, po roku się zaręczyliśmy.
Kochałem ją
Kasia rozświetliła moje życie – i to dosłownie. Była błyskiem, energią. Szybka, dowcipna, bezkompromisowa. Jej żarty przy znajomych potrafiły rozłożyć towarzystwo na łopatki. Śmiała się z siebie, ze mnie, z innych. Czasem bolało, ale wtedy jeszcze nie potrafiłem tego nazwać.
– Bartek ma artystyczną duszę, ale talentu do składania półek już nie – rzuciła kiedyś na grillu u znajomych. Wszyscy parsknęli śmiechem. Ja też się śmiałem.
Obiad u znajomych Kasi. Ludzie, których znała od lat, jeszcze z czasów studiów. Zawsze miałem wrażenie, że ich podziwia. Tak mówiła – że są inteligentni, ambitni, świetnie się z nimi rozmawia. W mojej głowie pojawiało się pytanie, czy ja się w ten obraz w ogóle wpasowuję. Starałem się nie odstawać.
Siedzieliśmy przy stole, Kasia była w swoim żywiole. Opowiadała o pracy, o kliencie, który nie wiedział, czym się różni font od logotypu, i rozbawiała wszystkich swoimi anegdotami. Uśmiechałem się, aż w końcu zeszło na mnie.
– No i siedzi przy tym swoim komputerku, jak chomik w klatce. Kiedyś mu zrobię kołowrotek, może mu będzie weselej.
To miało być zabawne i chyba było, sądząc po reakcji reszty. Tylko ja, mimo uśmiechu, czułem coś innego: wstyd i taki rodzaj bezradności, jakby ktoś mnie rozebrał do bielizny wśród obcych i kazał się jeszcze uśmiechać.
Kpiła ze mnie
Patrzyłem na Kasię, jak opowiada dalej, i próbowałem się nie zastanawiać, czy kiedykolwiek mówiła o mnie dobrze, gdy mnie nie było. Po kolacji powiedziałem jej to.
– Trochę przesadziłaś przed nimi.
– Oj, weź, nie dramatyzuj. Ludzie się śmiali. To chyba dobrze?
Odwróciła się ode mnie z uśmiechem, pocałowała mnie w policzek. Myślę, że nawet nie zauważyła, jak się wtedy spięło coś we mnie. Nie zrobiłem awantury, nie uniosłem się. Przecież miała rację – ludzie się śmiali.
To miały być spokojne urodziny mojej mamy. Nie robiła wielkiego przyjęcia, wystarczała kolacja w domu, ciasto, herbata i obecność najbliższych. Zawsze lubiła Kasię, chwaliła ją za energię i zaradność. Nigdy nic złego o niej nie powiedziała. Myślę, że wtedy też nie chciała nic mówić, ale widziałem jej oczy.
Siedliśmy. Rozmowa toczyła się powoli. Mama pytała o pracę, ja odpowiadałem, Kasia przerywała mi co chwila.
– A Bartek to się zna, on całe dnie przy komputerze siedzi. Tak się wkręca, że nawet gwoździa nie potrafi wbić. Nie pytajcie go o nic praktycznego. Dobrze, że chociaż jego pensja jest śmieszna, przynajmniej pasuje do reszty.
Nikt się nie śmiał. Mama spojrzała na mnie. W jej spojrzeniu nie było wyrzutu, tylko troska i coś jeszcze – współczucie? Może. Wstałem bez słowa, wziąłem kurtkę z wieszaka. Nie tłumaczyłem się, nie rzucałem komentarzy, po prostu poszedłem sam do domu.
Podjąłem decyzję
Następnego dnia rano otworzyłem szafę, wyjąłem walizkę. Nie pakowałem się w pośpiechu, nie robiłem hałasu. Składałem ubrania uważnie. Koszule, bluzy, książki z półki nad biurkiem. Wsadziłem je do torby razem z laptopem. Otworzyłem szufladę w łazience, wyjąłem swoje kosmetyki. Na koniec usiadłem przy stole, napiłem się wody i spojrzałem na nasze wspólne zdjęcie w ramce. Wtedy Kasia weszła do kuchni.
– Co ty robisz? – zapytała, widząc walizkę.
– Wychodzę – odpowiedziałem spokojnie.
Spojrzała na mnie, ale tym razem nie miała żadnej riposty. Może pierwszy raz zobaczyła, że to nie gra. Że nic nie zostanie wyjaśnione, bo już nie trzeba. Wyszedłem, nie trzaskając drzwiami.
Zamieszkałem w kawalerce po ciotce. Stała pusta od jej śmierci, mama trzymała tam parę rzeczy, ale powiedziała, że jeśli potrzebuję, mogę się tam zatrzymać, na jak długo chcę. Nie musiała mi powtarzać dwa razy.
Miarka się przebrała
W pierwszych dniach budziłem się wcześnie. Leżałem w łóżku i patrzyłem w sufit, słuchając własnego oddechu. Nie czułem ulgi ani też bólu, raczej pustkę. Ale była to pustka spokojna, nie agresywna, jakby dopiero teraz zrobiło się miejsce na coś prawdziwego.
Zrozumiałem, że przez lata grałem kogoś, kim nie byłem. Próbowałem zasłużyć na czyjeś uznanie, zamiast po prostu być. Kasia chyba nigdy mnie nie słyszała. Słuchała mojego śmiechu, ale nie moich słów. Kochała obrazek – cichy, przewidywalny, łatwy do skomentowania. Ja kochałem ją naprawdę, aż przestałem.
Nie żyłem z goryczą. Nie miałem planów, ale miałem przestrzeń i to wystarczyło. Czasem trzeba stracić coś, co wydawało się trwałe, żeby w końcu poczuć, że można oddychać. Zawsze chciałem być częścią czyjegoś szczęścia. Ale nie za cenę swojego spokoju.
Bartek, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po 20 latach znalazłam swoją pierwszą miłość w internecie. Był wdowcem z 3 dzieci, ale mi to nie przeszkadzało”
- „W loterii wygrałem 2 miliony i spełniłem moje marzenia. Rodzina się na mnie obraziła, bo nie usłuchałem ich zachcianek”
- „Zostałam grzybową wdową przez mojego męża. Godzinami suszyłam podgrzybki i borowiki, gdy on bawił się w najlepsze”

