Reklama

Każdego wieczoru siadam naprzeciwko mojego męża przy kuchennym stole. On nakłada sobie ryż z warzywami. Ja dolewam wina. Oglądamy kolejny odcinek serialu, o którym nikt z nas już nawet nie pamięta fabuły. Rytuał. Jak mycie zębów.

Reklama

– Może jutro kino? – rzuca Adam, nawet nie patrząc mi w oczy.

– Zobaczymy – odpowiadam, równie automatycznie.

Mamy wspólne konto, wspólnego psa, wspólny kredyt. A jednak osobne życia. Ja – zakochana w Pawle, koledze z pracy, którego dotyk sprawia, że czuję się znowu dziewczyną, nie tylko żoną. On... Milczy, ale wiem. Kobiecy zapach na jego kurtce nie jest mój. Golenie się w sobotę rano – też nie dla mnie.

Zmienił się. Nie śpi już w łóżku

Często zasypia na kanapie. Wrócił na siłownię. Nie zapytałam. Nie chcę być tą, która mówi to pierwsza. Może boję się odpowiedzi. Może sama jestem winna. Czasem patrzymy na siebie długo, zbyt długo, jakbyśmy chcieli powiedzieć wszystko, ale język ugrzązł w gardle.

– Dobra ta zupa – mówi Adam.

– Z proszku – odpowiadam.

Śmiejemy się, ale ten śmiech nie brzmi jak dawniej. To nie radość, to ironia. Udajemy. I jesteśmy w tym naprawdę dobrzy.

– Czemu znowu te skarpetki walają się pod stołem? – zapytałam, próbując, żeby zabrzmiało to lekko. Ale ton mi się załamał.

Adam podniósł wzrok znad telefonu, spokojny, jakby wszystko było na swoim miejscu. – Zaraz zbiorę.

Westchnęłam. Nie pierwszy raz. Nie o skarpetki tu chodziło. Zgniotłam ścierkę w dłoni i zanim zdążyłam się ugryźć w język, wybuchłam:

– Może masz ważniejsze sprawy na głowie niż skarpetki? Może znowu wracałeś od niej?

Zamarł. Telefon odłożył na blat. Cisza w kuchni była lepka i ciężka jak śmietana, której nie chciałam dodawać do zupy.

Wiesz, że to nie tak – powiedział w końcu, ale bez cienia przekonania.

– Nie, nie wiem. Może mi powiesz? W końcu jesteśmy małżeństwem. Wypadałoby.

Patrzył na mnie tym swoim spokojnym, opanowanym spojrzeniem, które zawsze doprowadzało mnie do szału. Ale dzisiaj... dzisiaj czułam, że mnie rozsadza od środka.

– Skoro ty nie pytasz, ja też nie muszę – rzucił chłodno.

Oparłam się o blat. Zrobiło mi się zimno w brzuchu, jakby ktoś tam rozlał wiadro lodu.

Wiedział. Wiedział o Pawle

A ja wiedziałam o niej. Tylko nikt z nas nie chciał powiedzieć tego głośno. Bo jak już padnie to jedno zdanie – to wszystko się rozpadnie.

– Świetnie – wyszeptałam. – Więc co? Tak będziemy żyć? W tej naszej ciszy?

Adam wzruszył ramionami.

– Wygląda na to, że tak.

I wtedy po raz pierwszy pomyślałam: może lepiej byłoby, gdyby któreś z nas w końcu wybuchło.

– A jak tam w pracy? – zapytała Anka, mieszając kawę w kubku, który od lat pamiętał czasy studiów.

Siedziałyśmy u niej w kuchni. Ona w rozciągniętym swetrze, ja z narastającym ciężarem w środku.

– W porządku – odpowiedziałam, zbyt szybko. – Mam... nowego kolegę. Paweł. Jest... zabawny. Mądry.

Anka uniosła brew.

– Mówisz to tak, jakbyś chciała się usprawiedliwić.

Może trochę – przyznałam. – Ale nie zrobiłam nic złego. Jeszcze.

Pokręciła głową z lekkim uśmiechem.

– Zawsze zaczyna się od „jeszcze”. Potem się zapominasz, a potem... już za późno.

– A co, jeśli Adam też kogoś ma? – zapytałam, nagle. – Wiesz, że już się nawet nie dziwię, kiedy nie wraca na noc?

Anka popatrzyła na mnie długo.

– A ty? Tylko z Pawłem rozmawiasz?

Nie odpowiedziałam. Bo nie tylko rozmawiałam. Ale co to za zdrada, jeśli w domu i tak jesteśmy sobie obcy?

Tego wieczoru Adam wszedł do mieszkania o 22:38. Ubrany jak zawsze, elegancki. Tylko ten zapach. Słodki, kobiecy, nie mój.

– Długo ci zeszło – powiedziałam.

– Dużo pracy.

Skinęłam głową i wróciłam do składania prania. Koszula, majtki, bluzka, również nie moja. Wszystko poukładane, jak nasze życie.

Idealnie poukładana fikcja.

Stałam w przedpokoju, szukając ładowarki w szufladzie, kiedy usłyszałam głos Adama. Drzwi do sypialni były przymknięte, ale jego ton... był inny niż zwykle. Ciepły. Spokojny. Czuły. Nie dla mnie.

Nie, ona nic nie mówi. Ale wiem, że wie – usłyszałam, jak mówił. – Bo też ma coś za uszami.

Zamarłam. Głos w słuchawce był kobiecy. Leniwy śmiech, potem szelest. Jakby zdejmuje coś z siebie. Może koszulę. Może sumienie.

Nie weszłam tam. Po prostu cofnęłam się o dwa kroki i usiadłam na kanapie. Wzięłam poduszkę, mocno ją przytuliłam. Tak jak kiedyś przytulałam Adama, kiedy jeszcze byliśmy blisko.

Gdy wyszedł z sypialni, spojrzał na mnie zaskoczony.

– Wiem, z kim rozmawiałeś – powiedziałam cicho. – I wiem, co robisz.

Nie zaprzeczył. Nie skłamał

Po prostu usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę nic nie mówił.

– To co teraz? – zapytał w końcu.

Spojrzałam na niego. Był spokojny, jakby czekał na werdykt, nie wyrok. Jakby wiedział, że nie będę krzyczeć. Bo nie miałam już siły.

– Teraz… nie wiem. Może nic. Może wszystko – odpowiedziałam.

A potem siedzieliśmy tak w milczeniu. Patrzyliśmy na siebie. Patrzyliśmy sobie w oczy, wiedząc, że śpimy z kimś innym.

– A gdybyśmy tak po prostu... przestali? – zapytałam. – Nie walczyli, nie robili dramatów. Po prostu... pozwolili temu umrzeć.

Adam siedział przy stole z kubkiem herbaty, którego nawet nie tknął. Patrzył na niego, jakby chciał w nim znaleźć odpowiedź.

– Nie wiem, czy cię zdradziłam – powiedziałam w końcu. – Może już od dawna cię nie miałam.

Podniósł wzrok. Spokojnie. Pusto.

I może ja ciebie też nie miałem – przyznał.

Było w tym coś... uwalniającego. Jakbyśmy oboje w końcu powiedzieli prawdę, ale nie po to, żeby się zranić. Raczej po to, żeby przestać się męczyć.

– Myślisz, że to da się zakończyć... bez wojny?

– Nie wiem – odpowiedział. – Może wystarczy przestać się oszukiwać.

Usiedliśmy obok siebie na kanapie. Nie dotykaliśmy się. Nie płakaliśmy. Nie krzyczeliśmy. Tylko siedzieliśmy. Dwoje ludzi, którzy kiedyś byli wszystkim dla siebie, a dziś nie wiedzą, co z tym zrobić.

W tle leciało coś z radia. Jakiś smutny głos śpiewał o miłości, która się kończy, ale nie gaśnie. Idealnie. Jakby ktoś znał naszą historię.

– Dziwnie spokojnie – mruknęłam.

– Może tak wygląda koniec.

Nie przytulił mnie. I ja jego też nie. Już nie umieliśmy.

Spakowałam torbę. Zbyt szybko. Ręce mi się trzęsły. Każdy t-shirt, każda para majtek wrzucana na chybił trafił była jak cios. I tylko on siedział w kuchni. Milczał.

– Wyjeżdżam do Basi. Na kilka dni – powiedziałam. Głośno. Zbyt głośno.

Nawet się nie odwrócił.

– Jak chcesz.

– Tylko tyle?

– A co mam powiedzieć? – wzruszył ramionami. – Nie walczysz o mnie. Dlaczego ja miałbym?

Pękłam.

– Bo może jestem twoją żoną, do cholery! Może dlatego!

Wstał. Powoli. Zbyt spokojnie jak na kogoś, komu właśnie rozłazi się życie.

Od kiedy ci na tym znowu zależy? Od kiedy się z nim nie odezwał?

– Nie masz prawa... – szepnęłam, ale on już się rozpędził.

– Mam. Tak samo jak ty masz prawo oceniać mnie. Co, Paweł cię rzucił i nagle przypomniałaś sobie, że masz męża?

– Zamknij się. Nie znasz mnie – warknęłam. – Nie wiesz, co czuję.

– A ty mnie znasz? Naprawdę myślałaś, że nic nie czuję, gdy znikałaś na "delegacjach"? Że nie widzę twoich wiadomości, twoich uśmiechów do telefonu?

Stanęliśmy naprzeciwko siebie

Dwoje ludzi w małym mieszkaniu z wielkim krzykiem w oczach.

– Nienawidzę cię – powiedziałam cicho. – Ale chyba jeszcze bardziej siebie.

Tego wieczoru nie pojechałam do siostry. Poszłam do sypialni. On na kanapę. Ale nie spaliśmy. Oddychaliśmy ciężko, każde w swoim kącie.

Jakby coś miało wybuchnąć.

Tylko nie wiedzieliśmy co – miłość, zazdrość czy strach.

Była sobota. Cicho padał deszcz. Siedziałam przy stole z kubkiem kawy, której nawet nie wypiłam. On stał w przedpokoju z walizką. Bez słów.

– Gdzie jedziesz? – zapytałam

Wynająłem coś na chwilę.

Pokiwałam głową. Nie płakałam. Już nie.

– Powodzenia – powiedziałam. Głos zadrżał mi dopiero na ostatnim słowie.

Zamknął drzwi. Cicho. Nawet nie trzasnął, jak w tych wszystkich filmach. Po prostu wyszedł.

Zostałam. Sama. Z zapachem jego perfum w korytarzu. Z pustką w sypialni, której już od dawna nie dzieliliśmy naprawdę. Wstałam, wzięłam jego kubek i swój. Wyrzuciłam oba do kosza. Zaczęłam zmywać. Od tego zawsze się zaczyna – od prostych rzeczy.

Julia, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...