Reklama

Codziennie rano budzę się pierwsza. Zanim Adam zdąży rozciągnąć się w łóżku, ja już mam w głowie listę rzeczy do zrobienia. Kawę dla niego — mocną, bez cukru. Śniadanie, najczęściej jajecznica albo coś na słodko, bo Michał lubi naleśniki. Julia nie je glutenu, więc dla niej kasza jaglana z owocami i miodem. Nawet jeśli przyjeżdża tylko raz na miesiąc, wszystko musi być gotowe na tip-top. Robię to wszystko od ponad dziesięciu lat. Dla nich.

Dla Adama, mojego męża, który owdowiał jeszcze zanim zdążyliśmy się poznać. Dla Julii i Michała — jego dzieci z pierwszego małżeństwa. Miałam nadzieję, że znajdę w ich domu miejsce. Że nie będę intruzem, tylko kimś potrzebnym. Kimś, kto może zapełnić choć kawałek pustki. Ale przez te wszystkie lata nie usłyszałam od nich słowa „mamo”. Zawsze byłam tylko „panią Ewą”. Nawet jak przypalałam sobie dłonie, wyciągając ich ulubione pierniki z piekarnika. Nawet jak sprzątałam po kolacji do późna w nocy. Nawet jak pomagałam Julii pisać CV, kiedy kończyła studia.

W święta to boli najbardziej. Siedzę z nimi przy stole, śmieję się, kroję rybę po grecku, podaję kompot z suszu. A jednak... czuję się jak dekoracja. Jak stół, na którym układają swoje wspomnienia. Czasem wystarczyłoby jedno słowo. Jedno. „Mamo” albo „dziękujemy”. A może po prostu „bez ciebie te święta nie miałyby sensu”. Ale nikt tego nie mówi.

Adam milczy, kiedy jego dzieci wspominają „mamę”, jakby mnie tam nie było. Wspólne zdjęcia zmarłej żony wiszą nadal w salonie. Ja jestem tylko dodatkiem. Tłem. Może nawet rekwizytem.
Dziś znowu Wigilia. Dwanaście potraw, śnieg za oknem, obrus idealnie wyprasowany, a ja się zastanawiam, czy kiedykolwiek naprawdę tu byłam.

Adam nic nie powiedział

Julia przyjechała chwilę po siedemnastej. Zawsze punktualna, zawsze pachnąca tym samym pudrowym zapachem. Zostawiła płaszcz w przedpokoju, podała mi rękę, jakbyśmy się ledwie znały, a potem weszła do salonu i rzuciła do ojca:

— Widzę, że choinka znowu idealnie symetryczna.

Adam się uśmiechnął, ale nic nie odpowiedział. Michał wszedł kilka minut później, z reklamówką w ręku i jakimś prezentem zawiniętym w papier z reniferami. Przywitał się z ojcem, do mnie skinął głową. Kolacja zaczęła się dokładnie o osiemnastej, jak co roku. Usiadłam na końcu stołu, Julia po lewej stronie Adama, Michał po prawej. Łamałam się opłatkiem z każdym po kolei, składałam życzenia spokojnych świąt i zdrowia. Julia zbyła mnie uprzejmym „nawzajem”. Michał nawet nie spojrzał w oczy.

Na stole było wszystko: barszcz z uszkami, karp w galarecie, pierogi, kapusta z grzybami, kutia, kompot. W tym roku wyjątkowo postarałam się o pasztet z soczewicy, bo Julia ostatnio przeszła na wegetarianizm. Z jej ust nie padło żadne słowo. Nie było ani jednej uwagi, że coś dobre, że smaczne, że zapachy świąt. Kiedy zupa była w połowie zjedzona, Michał odezwał się pierwszy:

— Pamiętacie, jak mama robiła barszcz? Zawsze był bardziej klarowny niż ten.

Julia podniosła wzrok znad talerza i powiedziała cicho:

— I dodawała suszone śliwki, pamiętacie? Ten zapach był taki... domowy.

Adam nic nie powiedział. Wziął łyżkę do ust i nawet nie spojrzał w moją stronę. Siedziałam naprzeciwko niego, trzymałam serwetkę na kolanach, a moje palce z całej siły ściskały jej rogi.
Spróbowałam się odezwać:

— W tym roku dodałam też trochę suszonych grzybów. Myślałam, że...

Julia wbiła wzrok z powrotem w talerz. Michał sięgnął po chleb i zignorował moją wypowiedź zupełnie. Adam nadal milczał. Poczułam, jak coś we mnie się zaciska, jakby cały ten wysiłek, dni gotowania, sprzątania, dekorowania, nagle stracił jakikolwiek sens. Wstałam spokojnie, poprawiłam sweter, a potem powiedziałam krótko:

— Smacznego.

I wyszłam do kuchni. Za drzwiami oparłam się o blat i zamknęłam oczy. Ręce zaczęły mi się trząść. Przez ścianę słyszałam ich rozmowy, śmiechy, jakby wszystko było normalnie. Jakbym wcale nie wyszła. Jakby mnie tam nigdy nie było. „Dlaczego tu jestem? Dla kogo to wszystko? Dla mężczyzny, który boi się odezwać, gdy mnie ranią?”.

Patrzył gdzieś obok

Usiadłam przy stole w kuchni, ale nie zapaliłam światła. Tylko mała lampka nad blatem rzucała żółte światło na resztki mąki i ślady po gotowaniu. Słyszałam ich głosy z salonu, coraz swobodniejsze, coraz lżejsze. Śmiali się. Rozmawiali o dawnych świętach, o wspólnych wyjazdach, o rzeczach, w których mnie nigdy nie było.

Czekałam. Najpierw kilka minut, potem dłużej. Zegar tykał jednostajnie, a każda kolejna minuta była jak potwierdzenie, że nikt nie zamierza za mną przyjść. Wstałam, podeszłam do zlewu, zaczęłam myć naczynia. Woda była za ciepła, ale nie zmieniłam jej. Chciałam poczuć coś wyraźnego, cokolwiek. Minęła prawie godzina, zanim usłyszałam kroki. Adam stanął w drzwiach kuchni. Wyglądał na zmęczonego, jakby to wszystko było dla niego zbyt trudne, zbyt niewygodne.

— Dlaczego wyszłaś? — zapytał cicho.

Odwróciłam się powoli, wytarłam ręce w ściereczkę.

Dlaczego nic nie powiedziałeś? — odpowiedziałam.

Westchnął i oparł się o framugę.

— Nie chciałem psuć atmosfery.

— Atmosfera była zepsuta w momencie, gdy pozwoliłeś, żeby przy mnie opowiadali o niej. Jakby mnie tam nie było.

— Ewa, to ich matka. Nie możesz oczekiwać...

— Nie oczekuję, że o niej zapomną. Oczekuję, że mnie zauważą. Że ty mnie zauważysz.

Patrzył gdzieś obok, jakby szukał właściwych słów, ale żadne nie przychodziły.

— Przesadzasz. Oni nie robią tego specjalnie.

Uśmiechnęłam się krótko, bez radości.

— Od dziesięciu lat robią to tak samo. A ty od dziesięciu lat milczysz.

Zapadła cisza. Ciężka, niewygodna. W końcu powiedziałam niemal szeptem, ale wiedziałam, że każde słowo jest prawdziwe:

— Nie chcę być tłem w waszym teatrze. Albo jestem częścią tej rodziny, albo mnie tu nie ma.

Adam nie odpowiedział. Stał tylko i patrzył w podłogę.

Nikt się nie odezwał

Choinka w salonie świeciła ciepłym światłem. Stali przy niej Julia i Michał, rozmawiali półgłosem. Adam wszedł pierwszy.

— Chciałbym, żebyście okazywali Ewie więcej szacunku — powiedział. — Od lat stara się dla nas wszystkich.

Julia spojrzała na niego chłodno.

— My jej nie prosiliśmy, żeby była częścią naszej rodziny.

Michał dodał bez emocji:

— Mama zmarła, a ty sprowadziłeś kogoś innego, jakby dało się ją zastąpić.

Weszłam do pokoju. Słyszeli, jak podchodzę, ale nikt się nie poruszył.

— Nie chcę waszej miłości na siłę — powiedziałam. — Ale chcę szacunku. Nie jestem waszą matką, ale jestem waszą macochą. I przez dziesięć lat robiłam wszystko, by wasza Wigilia była piękna. To chyba coś znaczy.

— Nie musiałaś — rzucił Michał, nie patrząc na mnie.

— Może nie musiałam. Ale chciałam. Bo kocham waszego ojca. I naprawdę próbowałam was pokochać.

Nikt się nie odezwał. Odwróciłam się i wyszłam z pokoju.

Siedziałam tak długo

Zmywałam naczynia po cichu, jedno po drugim, jakbym myciem mogła zmyć to, co się wydarzyło. Kuchnia pachniała goździkami, ale ten zapach nie miał już w sobie ciepła. W tle grały kolędy z radia, które ktoś zostawił włączone. Zgasiłam je. Zegar wskazywał prawie północ. Nikt nie zajrzał do kuchni, nikt nie zapytał, czy wszystko w porządku. Nie słyszałam już rozmów ani śmiechu. Dom ucichł, ale we mnie wciąż trwał hałas.

Usiadłam przy stole z telefonem w dłoni. Napisałam krótką wiadomość do przyjaciółki: „Zrobiłam wszystko. I nic nie wystarczyło”. Potem długo patrzyłam na ekran, ale nikt nie odpisał. I dobrze. Nie chodziło o odpowiedź. Pomyślałam wtedy o innych kobietach, takich jak ja. Co roku gotują, dekorują, noszą zakupy w torbach tak ciężkich, że bolą je ramiona. I co roku słyszą, że ktoś inny kiedyś zrobił lepszy barszcz. Czasem próbują jeszcze raz. A czasem przestają. Siedziałam tak długo, aż zimno przeniknęło moje stopy.

Nie odpowiedział

Nie spałam tej nocy. O świcie spakowałam kilka rzeczy do walizki, cicho, żeby nikogo nie obudzić. Kiedy w kuchni usłyszałam kroki, już byłam gotowa do wyjścia. Adam stanął w drzwiach z naręczem czerwonych tulipanów. Takich, jakie kupował mi czasem na początku. Położył je na stole.

— Nie chcę, żebyś odeszła — powiedział cicho.

Spojrzałam przez okno, na padający śnieg.

— A ja nie chcę znikać w twoim życiu jak duch — odpowiedziałam. — Co mam zrobić? Czekać, aż znowu ktoś mnie zignoruje, a ty to przemilczysz?

— A ja co mam zrobić? — zapytał, jakby naprawdę nie wiedział.

— Nie jestem twoim problemem do rozwiązania. Albo mnie wybierasz, albo nie.

Nie odpowiedział. A może po prostu nie miał już nic do powiedzenia.

Nie wiem, czy wrócę

Zamknęłam walizkę. Na stole zostawiłam małą karteczkę: „Nie wystarczy być obecnym. Trzeba być obecnym z wyboru”. Nie czekałam na nikogo. Wyszłam na zewnątrz, zanim zaczęli się budzić. Śnieg tłumił moje kroki. Nie wiem, czy wrócę. Nie wiem, czy on zrozumie. Może to nie był jeszcze koniec. Może to tylko przystanek, ale po raz pierwszy od dawna poczułam, że zrobiłam coś dla siebie. Zasługuję na miejsce przy stole, a nie na krzesło w kącie.

Ewa, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama