„Ochrzciliśmy dziecko, choć nie mamy ślubu. Dla teścia jesteśmy bezbożnikami, bo ważniejszy jest sakrament niż miłość”
„Chciałam, żeby wszystko się udało. Żeby ten dzień był piękny i czysty, jak biała szatka, którą przygotowałam dla synka. Żebyśmy chociaż raz poczuli się jak rodzina, mimo że nie wpisujemy się w oczekiwania starszego pokolenia”.

- Redakcja
Wszyscy mi mówili, że pierwsze tygodnie po porodzie to będzie jak jazda kolejką górską. I mieli rację. Czasem było tak pięknie, że miałam ochotę płakać ze szczęścia – zwłaszcza kiedy mój synek tulił się do mnie. A czasem naprawdę płakałam, ale z wyczerpania. Bo ile człowiek może nie spać? Ile razy można odgrzewać tę samą kawę i zapominać, gdzie się ją odstawiło?
Byliśmy szczęśliwi
Mimo to byłam szczęśliwa. Miałam Kacpra, którego kochałam, i miałam nasze dziecko oraz nadzieję, że damy radę zbudować coś na własnych zasadach.
Z Kacprem byliśmy razem od sześciu lat. Nie mieliśmy ślubu – nie dlatego, że nie kochaliśmy się, tylko nie czuliśmy takiej potrzeby. Ja może trochę się wahałam, on był zdecydowanie na nie. Twierdził, że miłość to nie papier, że nie potrzebujemy urzędowego stempla, żeby być rodziną. I ja to rozumiałam. Ale jego ojciec uważał inaczej.
Od początku patrzył na mnie chłodno. Jakbym była niepełnowartościową kandydatką na synową. Jakby sam fakt, że nie noszę jego nazwiska, był czymś haniebnym. „Na kocią łapę” – tak to zawsze określał, nie ukrywając pogardy. Nigdy wprost nie powiedział, że mnie nie akceptuje, ale przecież nie trzeba mówić wszystkiego słowami.
Teraz, gdy chrzest naszego dziecka był tuż-tuż, wszyscy byliśmy na krawędzi. Chciałam, żeby wszystko się udało. Żeby ten dzień był piękny i czysty, jak biała szatka, którą przygotowałam dla synka. Żebyśmy chociaż raz poczuli się jak rodzina, mimo że nie wpisujemy się w oczekiwania starszego pokolenia, mimo że nie mamy ślubu, mimo że żyjemy inaczej.
Byłam zestresowana
Zaczęło się całkiem przyjemnie. Goście powoli się schodzili, a ja krążyłam między kuchnią a salonem, doglądając wszystkiego. Stół uginał się pod ciastami, sałatkami i półmiskami z wędliną. Z głośników leciała cicha muzyka, a w tle słychać było śmiech. Wydawało się, że to będzie dobry dzień.
Przyjechała moja siostra Marta z mężem i dziećmi. Uściskałyśmy się serdecznie, jakbyśmy od miesięcy się nie widziały, choć minął ledwie tydzień. Marta od razu wzięła mnie pod ramię.
– Jak się trzymasz? – zapytała półgłosem.
– Dobrze. Wiesz… zmęczona, ale szczęśliwa. Tak naprawdę to tylko się modlę, żeby teść dzisiaj odpuścił.
– To nie modlitwa ci pomoże, tylko mąż. On powinien postawić go na miejscu – odparła z takim przekonaniem, że przez moment uwierzyłam, że może rzeczywiście wszystko będzie dobrze.
W kącie salonu teść siedział z kieliszkiem w dłoni. Trzecim. Widziałam, jak jego twarz zaczyna się lekko czerwienić, a ruchy robią się swobodniejsze. Kacper udawał, że tego nie widzi, choć pewnie widział doskonale. Goście rozmawiali o dziecku, podziwiali, jaki podobny do ojca, zadawali pytania o karmienie i sen, i chociaż robiłam dobrą minę, serce mi waliło jak oszalałe.
Zaczął od drobnych uszczypliwości. Niby żartem, niby tylko tak sobie. O tym, że „za jego czasów to się najpierw brało ślub, a potem dzieci”, o tym, że „taki nowoczesny świat, że teraz wszystko odwrotnie”. Śmiał się przy tym, jakby opowiadał najlepszy kawał, ale ja czułam, że moje policzki płoną.
Przekroczył granicę
A potem wstał, podniósł kieliszek i powiedział:
– Ja tam się cieszę, że wreszcie ochrzciliście tego bękarta. Może teraz czas na ślub, co?
Zapadła cisza. Goście zamarli z widelcami w dłoniach. Nie mogłam się ruszyć. Kacper wpatrywał się w ojca, ale nic nie mówił. I wtedy Marta wstała.
– Nie pozwolę, żeby pan obrażał moją siostrę przy wszystkich. Kim pan jest, żeby tak mówić?
Teść spojrzał na nią z góry i burknął:
– A ty kim jesteś, bezczelna dziewucho?
Wtedy ktoś potrącił talerz, coś się stłukło, dziecko zapłakało. A ja stałam w środku tego wszystkiego. Kacper w końcu się podniósł. Bez słowa złapał ojca za ramię i wyprowadził go z salonu. Usłyszałam tylko:
– Tato, dość. Idziemy na zewnątrz.
Teść się szarpał, próbował coś jeszcze burknąć, ale Kacper był stanowczy. Wyszli. Przez zamknięte drzwi dobiegły mnie ich podniesione głosy.
– Nie tak cię wychowałem, żebyś robił dzieci jak gówniarz z gimnazjum.
– Może nie, ale to mój wybór, nie twój. Chcę żyć po swojemu.
Miałam już dość
W salonie panowała cisza jak po burzy, tylko dziecko nadal płakało. Goście siedzieli sztywno, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Marta objęła mnie ramieniem.
– Już dobrze, spokojnie – szeptała.
– Nie wiem, po co my to robimy. Dla kogo? – powiedziałam bezsilnie.
Impreza dogorywała. Ktoś spróbował zażartować, ktoś inny zaczął zbierać talerze. Wszystko było sztuczne, wymuszone. I ten wstyd, który osiadał na twarzach jak kurz.
Kiedy ostatni goście wyszli, w salonie zrobiło się niepokojąco cicho. Marta ucałowała mnie w czoło i powiedziała, że zadzwoni rano. Zostałam sama, w rozmazanym makijażu, wśród porzuconych serwetek, pustych kieliszków i resztek tortu. Kwiaty w wazonie już trochę przyklapły.
Patrzyłam na to wszystko i czułam się tak, jakby to był obraz naszego życia – trochę zbyt wystrojone, trochę zbyt wymuszone, i jednak brudne.
Z kuchni dobiegł cichy odgłos kroków. Kacper. Wszedł i spojrzał na mnie zmęczony, jakby miał na barkach cały ten wieczór.
– Dlaczego zawsze to się kończy tak samo? – zapytałam, nie patrząc mu w oczy.
– Nie wiem. Ale nie chcę cię więcej przez to przeprowadzać – odpowiedział.
Czułam się samotna
Usiadł obok. Próbował złapać mnie za dłoń, może objąć. Ale ja nie pozwoliłam. Nie mogłam. Patrzyłam przez okno w ciemność, w której nic nie było.
– Po co nam to było? – powiedziałam cicho. I sama nie wiedziałam, czy pytam o ten dzień, o dziecko, czy o nas.
W nocy nie mogłam zasnąć. Słyszałam, jak Kacper przewraca się z boku na bok. Wstałam, przeszłam przez salon pełen ciszy i niedokończonych rozmów, i weszłam do pokoju dziecka.
Synek spał spokojnie. Jego mała rączka wystawała spod kocyka, a usta miał lekko rozchylone. Patrzyłam na niego długo. Nie chciałam go budzić, ale czułam, że muszę tu być.
Wróciłam do salonu. Nie chciałam patrzeć na to, co zostało po przyjęciu, ale zaczęłam sprzątać. Zbierałam talerze, wycierałam plamę z obrusa. To był taki bezradny gest – jakbym sprzątając, mogła cofnąć czas. Uporządkować nie tylko pokój, ale też myśli.
Kacper spał na kanapie, z ręką pod głową. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, co myślę. Był obok, ale ja czułam się sama. Może kiedyś mu to powiem. Że wtedy, tamtej nocy, czułam się samotna. Nawet gdy był tuż obok mnie.
Dorota, 27 lat
Czytaj także:
- „Mam 4 wnuczki, ale nic na to nie poradzę, że lubię tylko jedną. Kasia jest mądra, a pozostałe mają fiu bździu w głowie”
- „Ożeniłem się z Haliną, bo chciałem opiekunki dla moich dzieci. Nie sądziłem, że zależy jej tylko na moim mieszkaniu”
- „Mój mąż chciał ze mnie zrobić kopię zmarłej żony. Mogłam jeść to co ona, ale sukienek po niej nosić nie będę”

