„Obcy facet oświadczył mi się na stacji benzynowej, gdy tankowałam auto. Po 30 minutach wiedziałam, że to ten jedyny”
„Drugi raz oświadczył mi się po roku. Na tej samej stacji, gdzie się poznaliśmy. Stałam przy tym samym dystrybutorze, trzymając końcówkę do tankowania w ręce, a on nagle ukląkł obok auta i wyjął pierścionek z kieszeni bluzy. Tym razem już na serio”.

- Listy do redakcji
Gdy miałam dwadzieścia kilka lat, byłam absolutnie zakochana w motoryzacji. Nie w takim sensie, że podziwiałam ładne autka w internecie. Potrafiłam rozpoznać silnik po dźwięku, znałam różnice między V6 a R4, umiałam sama zmienić klocki hamulcowe, a moim oczkiem w głowie był czerwony Civic z 2004 roku, który stuningowałam tak, że niejeden facet na światłach dawał mi znak szacunku. I nie, nie robiłam tego, żeby coś komuś udowodnić. Po prostu to lubiłam. To była moja przestrzeń.
Imponowały mi konie... ale mechaniczne
Problem był tylko jeden: w rozmowie w cztery oczy mężczyźni się mnie bali. Serio. Czasem próbowali zagadać, ale wystarczyło, że otworzyłam usta i powiedziałam coś o intercoolerze, i już czuli się... niepotrzebni. Nie byłam ani chłopczycą, ani feministką z transparentem – chciałam po prostu być sobą. W głębi duszy tęskniłam za czułością, komplementem, za kimś, przy kim będę mogła nie być ekspertką od wszystkiego. Ale wyglądało na to, że moja wiedza o silnikach skutecznie odstrasza każdego, kto choćby pomyślał o randce.
– Serio, znasz się na tym wszystkim? – zapytał kiedyś chłopak z klubu, patrząc z niedowierzaniem na moje zdjęcie z hondą.
– No... tak. Sama robiłam zawieszenie i dolot – uśmiechnęłam się.
– Ta, jasne... – wymamrotał i zniknął po piwo. Już nie wrócił.
Nie wierzyli mi? Nie widzieli we mnie kobiety? Podważałam ich autorytet? Sama nie wiem. Ale naprawdę mnie to dręczyło: chciałam mieć faceta. Ale to faceci... nie chcieli mnie.
On nie bał się zagadać
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Piątek, późne popołudnie. Tankowałam pod korek przed trasą do Wrocławia. Miałam wtedy założone nowe felgi, chromowane wydechy i detailing zrobiony ledwo dzień wcześniej. I wtedy on podszedł. W bluzie, w jeansach, bez pozy.
– Ładny dźwięk. 1.8 czy 2.0? – zapytał, patrząc na tył mojego civica.
– 2.0 VTEC. Własnoręcznie modyfikowałam dolot – rzuciłam odruchowo.
– O tym to nie mam już pojęcia... – zaśmiał się. – Ale podziwiam. Ja bym nie dał rady.
Zdziwiło mnie to. Nie próbował się wymądrzać, nie rzucał tekstami w stylu: „a ten civic to pewnie po tacie, co?”. Zapytał, czy może mi potowarzyszyć, gdy skończę tankować. Rozmawialiśmy przez pół godziny, stojąc przy dystrybutorze. Okazało się, że on też lubi auta, ale bardziej od strony użytkowej niż technicznej.
– Dla mnie ważne, żeby dojechać i nie zamarznąć po drodze – żartował. – Ale ty to chyba masz duszę rajdowca.
– E tam. Za to chciałabym mieć swój warsztat.
– Serio? No proszę, spotkałem dziś niesamowitą kobietę!
Wtedy to się stało. Pierwszy raz powiedział, że byłby skłonny mi się oświadczyć tu i teraz. Pół żartem, pół serio. Uśmiechnęłam się, powiedziałam, że może najpierw kawa – i wymieniliśmy się numerami telefonów. To ja zadzwoniłam dwa dni później. Nie dlatego, że był przystojny. Tylko dlatego, że pierwszy raz czułam, że nie muszę udawać mniej kompetentnej, niż jestem.
Nauczył mnie, że nie muszę wybierać
Nasze początki były spokojne. Żadnych dramatów, żadnych przepychanek. Spotykaliśmy się na jazdy testowe, kawy, nocne przejażdżki. Potrafił godzinami słuchać moich opowieści o torach wyścigowych i starych modelach BMW. A ja, ku własnemu zaskoczeniu, czułam się coraz bardziej... kobieco. Nie dlatego, że przestałam interesować się motoryzacją. Wręcz przeciwnie. Ale po raz pierwszy miałam przestrzeń na coś więcej niż silniki i detale. On umiał być obok, nie próbując mnie przyćmić.
– Widzisz we mnie kobietę? – spytałam kiedyś, zmuszona przez własne wątpliwości.
– Co to za pytanie? Jesteś najprawdziwszą kobietą. Moją kobietą.
Wspierał mnie, kiedy postanowiłam założyć własny warsztat detailingowy. Pomagał malować ściany, wkręcał lampy LED-owe, przywoził pizzę i herbatę, kiedy siedziałam do nocy nad papierami. Nie robił z tego wielkiego halo. Po prostu był. To jego „bycie” zmieniło mnie bardziej, niż cokolwiek innego. Zaczęłam nosić sukienki – nie dlatego, że „powinnam”, tylko dlatego, że czułam się dobrze. Przestałam przepraszać za to, kim jestem.
Ostatecznie oświadczył mi się po roku. Na tej samej stacji, gdzie się poznaliśmy. Stałam przy tym samym dystrybutorze, trzymając pistolet w ręce, a on nagle ukląkł obok auta i wyjął pierścionek z kieszeni bluzy. Tym razem już na serio.
– Wyjdziesz za mnie? Bo jeśli nie, to zaraz padnę z nerwów.
Roześmiałam się. Po chwili powiedziałam „tak”.
– Serio, chciałeś oświadczyć mi się już wtedy? Tam za pierwszym razem? – dopytywałam go potem w łóżku.
– Szczerze mówiąc, chyba bym stchórzył, gdybym wziął to na serio. Ale przy tobie poczułem się naprawdę męski.
Męski! Pomimo tego, że to ja siedzę w samochodach!
Po 10 latach nie potrzebuję fajerwerków
Dziś mam 38 lat. Dalej jeżdżę samochodami, które hałasują trochę bardziej, niż powinny. W moim warsztacie pracują już trzy osoby, mam klientów z całego województwa, a w wolnych chwilach uczę dziewczyny podstaw mechaniki. Żeby wiedziały, że mogą.
Z Tomkiem (tak, tak ma na imię) nie mamy dzieci, ale mamy siebie. Nie zliczę, ile razy ktoś próbował nas rozdzielić pytaniami „kiedy założycie prawdziwą rodzinę?”, jakby miłość wymagała certyfikatu z porodówki. A dla mnie właśnie to, że przez dekadę nie musiałam o nic walczyć, było najpiękniejsze. On zawsze wracał. Do domu, do mnie, do naszej codzienności.
– Pomóc ci w czymś? – pyta czasem, wchodząc do warsztatu.
– Możesz odebrać pierogi od mojej mamy. Bo mnie zamęczy.
Tylko kiwa głową i wychodzi. Rozumie, że jestem w swoim świecie. Ja zaś kocham go za to, że mnie akceptuje, i za jego własne pasje: biwaki, wędkarstwo, gotowanie.
Zdarza się, że wciąż ktoś próbuje mnie podrywać. Na stacji, na zlocie, nawet klienci. Może dlatego, że jestem dziś pewniejsza siebie. Ale nigdy nie miałam pokusy. Nie dlatego, że jestem święta. Po prostu wiem, że Tomek był pierwszym, który mnie zobaczył taką, jaka naprawdę jestem. I to do niego chcę wracać.
Spotkałam raz faceta, który lata temu się spłoszył. Wydawał się... dojrzeć.
– Przepraszam za wtedy. Chciałabyś może wyjść ze mną na... – nawet nie zdążył dokończyć pytania.
– Nie, dzięki. Mam wspaniałego męża. Ale przeprosiny przyjęte!
To mój najlepszy życiowy wybór
Ostatnio byliśmy z Tomkiem na zlocie youngtimerów. Ot, weekendowe hobby – on dla towarzystwa, ja dla przyjemności.
Wtedy podszedł on. Gość około pięćdziesiątki, broda przycięta jak od linijki, okularki fotochromy. Idzie prosto do Tomka i z szerokim uśmiechem mówi:
– No, piękne auto. To ty robiłeś ten lakier? Czy to fabryka jeszcze?
Tomek spojrzał na mnie i tylko się uśmiechnął.
– To musisz zapytać mojej żony – powiedział spokojnie. – Ja się co najwyżej zajmuję kanapkami, jak ona majstruje w garażu do drugiej w nocy.
Facet zmieszał się na sekundę, spojrzał na mnie, jakby dopiero mnie zauważył.
– Aaa… serio? To pani robiła detailing?
– Detailing, mechanika, zawieszenie i wydech – odpowiedziałam, nawet się nie prostując. – Lakier robiłam dawno temu, reszta to świeża robota.
Nie powiedział nic. Kiwnął tylko głową i poszedł dalej.
Tomek nachylił się do mnie i szepnął:
– Dobrze, że nie zapytał o silnik, bo byś mu zrobiła wykład, z którego by już nie wyszedł.
Parsknęłam śmiechem. Bo właśnie to w nim kocham – że nigdy nie próbował być tym, kto wie więcej. Zawsze za to rozumiał, jak ważne jest dla mnie to wszystko.
Czuję radość, gdy patrzę na nasz związek z perspektywy czasu. Nie było wielkich kłótni. Nie było rozstań i powrotów. Nie było dramatów. Ale była droga. Nasza. Od stacji benzynowej po wspólne życie. I właśnie dlatego, z perspektywy dziesięciu lat, mogę powiedzieć jedno: to był najlepszy wybór, jakiego dokonałam w życiu.
Beata, 38 lat
Czytaj także:
- „Próbowałam przyjaźnić się z eks po rozstaniu. A on bezczelnie zrobił mi największe świństwo, jakie może zrobić były”
- „Narzeczona dała mi ultimatum: albo ona, albo moja chora matka. Podjąłem wtedy decyzję, której żałuję do dziś”
- Wstydziłam się męża robola. Jedno zdanie uderzyło mnie jak policzek

