Reklama

Od dziesięciu jestem żoną Marka. Kiedyś byłam uśmiechniętą dziewczyną z burzą rudych włosów, która kochała śpiewać w aucie i nosić czerwone trampki nawet do płaszcza. Dziś... no cóż, dziś częściej milczę, niż mówię. A śpiew? Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś nuciłam.

Z Markiem było różnie. Kochaliśmy się, to fakt. Ale miłość, jak się okazuje, to nie wszystko. Z czasem w nasze życie wkradła się rutyna. Coraz mniej rozmów, coraz więcej „wszystko w porządku” rzucanych przez zaciśnięte zęby. On wracał zmęczony, ja nie pytałam. Ja płakałam po cichu w łazience, on nigdy nie zauważył.

Zdecydowaliśmy się na osobne wakacje. Ja zostałam w Polsce – opieka nad chorą ciocią była świetnym pretekstem. Marek poleciał z kolegami do Hiszpanii. „Chłopaki muszą się wyszaleć” – powiedział z tym swoim uśmiechem, który kiedyś kochałam, a teraz coraz częściej mnie irytował.

Po powrocie był... inny. Trochę jakby nieobecny, trochę jakby zadowolony. Pocałował mnie w czoło, rzucił „tęskniłem” i schował się za telefonem. Ja – jak ta idiotka – udawałam, że wszystko gra. Ale nie grało.

Kilka dni później zadzwoniła Magda, moja przyjaciółka.

– I co, Marek już wrócił? – zapytała. – Coś opowiadał o tych swoich hiszpańskich przygodach?

– Eee, nie bardzo. Mówił, że byli w Maladze, trochę zwiedzali, plaża, wiadomo... – odpowiedziałam, kręcąc się po kuchni.

– Aha... Dziwne. Bo Paweł mówił, że poznali jakieś dziewczyny. Marek coś tam niby flirtował. Ale może to takie głupie żarty chłopaków, nie?

Zamarłam. Żołądek mi się skurczył, a dłoń z kubkiem herbaty zadrżała.

– Nie wiem, nic nie wspominał... – bąknęłam. – Słuchaj, muszę kończyć. Oddzwonię później.

Odłożyłam telefon. A potem siedziałam przy kuchennym stole i gapiłam się w ścianę. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że prawda wyjdzie na jaw znacznie szybciej, niż mogłabym się spodziewać. I nie od kogokolwiek. Dowiedziałam się od niej... od jego matki.

Teściowej rozwiązał się język

– Marek, nakładaj sobie, bo wystygnie – powiedziała Teresa, jego mama, stawiając wazę z rosołem na stole. Siedzieliśmy wszyscy razem: ja, Marek, jego rodzice, jego siostra z mężem. Niedzielny obiad jak zawsze. Przynajmniej z pozoru.

– Dziękuję, mamo – mruknął Marek, ledwo na nią zerkając. Znów dłubał przy telefonie.

– No opowiadaj, jak było na tych waszych wakacjach! – wtrąciła teściowa z zapałem. – Mareczku, te zdjęcia z tą śliczną Hiszpanką to cudo! Aż miło było popatrzeć, taka urocza!

Łyżka w mojej dłoni znieruchomiała.

Z jaką Hiszpanką? – zapytałam cicho, zerkając na Marka.

Zamilkł. Popatrzył na matkę, potem na mnie. W końcu się zaśmiał, sztucznie.

– Mama przesadza. Jakaś dziewczyna poprosiła o zdjęcie, wiesz, jak to jest...

– Oj nie przesadzaj, synku. Tyle tych zdjęć mi wysłałeś, że aż siostra ci zazdrościła – zaśmiała się teściowa, nie zauważając mojej miny. – Jak się nazywała? Ola? Albo coś podobnego?

Marek zbladł.

– Mamo... – warknął pod nosem.

Spojrzałam na niego uważnie. Znałam ten ton. Znałam tę minę.

– Marek – powiedziałam powoli, z chłodną uprzejmością. – O kim mowa?

– Kochanie, naprawdę, nic się nie działo. Tylko znajomi z plaży, takie tam. Nawet nie pamiętam imion.

W głowie mi dudniło. A w uszach szumiało jedno imię: Ola.

– No, na pewno byleś tylko grzeczny – rzuciła teściowa i znów się zaśmiała. – Bo jak ta Ola by się dowiedziała, że masz taką cudną żonę, to by uciekła, gdzie pieprz rośnie!

Wszyscy zaśmiali się, oprócz mnie i Marka. Ja siedziałam z zaciśniętymi ustami, on – ze wzrokiem wbitym w stół.

Zaczęłam rozumieć, że coś jest bardzo, bardzo nie tak.

Ukrywał coś gorszego

Nie odzywaliśmy się do siebie całą drogę powrotną. Marek prowadził, ja patrzyłam przez okno. Niebo było ciężkie od chmur, dokładnie takie, jak moje myśli.

Kiedy weszliśmy do mieszkania, pierwsze co zrobiłam, to zdjęłam buty i od razu ruszyłam do kuchni. Włączyłam czajnik, bo nie wiedziałam, co innego zrobić. Ręce mi się trzęsły.

– Kasia, naprawdę przesadzasz – jego głos odbił się od ściany.

Odwróciłam się powoli.

– Przesadzam? – zapytałam cicho. – To była przypadkowa dziewczyna z plaży?

– No tak, powiedziałem ci przecież. Matka jak zwykle coś sobie dopowiada, ty ją znasz.

– Dziwne, że pamięta jej imię – wtrąciłam. – I że tych zdjęć było więcej niż jedno.

– No to co miałem jej nie wysyłać, skoro mnie prosiła? – Marek wzruszył ramionami i oparł się o framugę. – Matka lubi takie pierdoły.

Podeszłam bliżej. Spojrzałam mu prosto w oczy.

Zdradziłeś mnie?

Zacisnął szczękę, odwrócił wzrok. Milczał.

– Marek, odpowiedz mi.

Nic takiego się nie wydarzyło – warknął w końcu. – Trochę flirtu, może jakiś wieczór przy drinku, ale to były wakacje, wszyscy byliśmy wyluzowani. Bez znaczenia!

Parsknęłam śmiechem. Pustym, drżącym śmiechem.

– Czyli jednak była jakaś Ola.

– Kasia, nie dramatyzuj! – warknął. – Nic się nie stało. Przesadzasz, jak zwykle.

– Naprawdę chcesz mnie przekonać, że zdrada to „nic się nie stało”?

To nie była zdrada! Nawet jej nie pocałowałem! – wykrzyczał w końcu.

– Ale chciałeś. Prawda? – zapytałam chłodno.

Wtedy zobaczyłam w jego oczach ten błysk – moment zawahania, cień wstydu. I już wiedziałam. Prawda czaiła się tuż pod powierzchnią, gotowa wypłynąć.

Zdjęcia powiedziały mi wszystko

Zachowywał się dziwnie od rana. Nerwowo krążył po mieszkaniu, jakby szukał czegoś, czego nie mógł znaleźć. Ja tylko czekałam. Wiedziałam, że wyjdzie. W końcu musi.

Pojechał „do sklepu”. Gdy tylko trzasnęły drzwi, ruszyłam do sypialni. Wiedziałam, gdzie trzyma telefon, gdy go nie zabiera. Schowany w marynarce w szafie. Nigdy go nie blokował – był zbyt pewny siebie. Tym lepiej.

Drżały mi ręce, ale wiedziałam, że muszę. Weszłam w galerię. I wtedy ich zobaczyłam. Marka i ją. Olę.

Na jednym zdjęciu – siedzą razem przy stoliku na tarasie, z drinkami w rękach. Ona w krótkiej sukience, z gołymi nogami na jego kolanach. On uśmiechnięty. Na innym – trzyma ją za rękę. Na jeszcze innym – całują się w morzu.

Nie tylko się poznali. Oni byli razem. A przynajmniej przez te kilka dni.

Weszłam w wiadomości. Była cała rozmowa. Zaczęło się niewinnie. „Tęsknię za twoim śmiechem” – napisała. On odpisał: „Ja za twoimi nogami”. A potem już poszło. Serca, buziaki, wspomnienia. Ich własny, mały romansowy świat.

Zamknęłam oczy. Domofon dzwonił – Marek. Wrócił.

Wybiegłam mu naprzeciw. Rzuciłam telefon na blat w kuchni.

– To twoja wersja „nic się nie stało”? – zapytałam.

Zamarł. Spojrzał na ekran. Zbladł.

– Kasia, ja… to nie było na poważnie…

Nie było na poważnie?! – wrzasnęłam. – A co? Żart? Eksperyment socjologiczny? Dla śmiechu?!

– Kasia, przestań, błagam… To się samo wydarzyło. To tylko kilka dni…

– A ja jestem twoją żoną. Od dziesięciu lat! – głos mi się załamał. – A ty mnie wymieniłeś na jakąś „Olę z plaży”.

Patrzył na mnie z błaganiem. Ale ja już nie słuchałam. Poczułam, jak coś się we mnie zamyka. Jak serce robi się zimne.

– Śpisz dzisiaj na kanapie – powiedziałam. – A jutro… zobaczymy.

Teściowa wiedziała jeszcze więcej

Zadzwoniłam do niej następnego dnia. Nie miałam siły pisać, nie chciałam rozmawiać z nikim innym. Tylko z nią. Teściowa. Teresa.

– Kasiu, coś się stało? – zapytała, słysząc mój głos.

– Muszę porozmawiać – powiedziałam. – Tylko z tobą. O Marku... o wszystkim.

Zamilkła na chwilę.

– Przyjedź. Zaparzę herbaty.

Usiadłyśmy przy stole w jej kuchni. Znów ten sam stół, przy którym w niedzielę śmiała się, wspominając zdjęcia z Hiszpanii. Teraz była poważna. Patrzyła na mnie, jakby przeczuwała, że nie jestem tu z dobrymi wieściami.

– Mamo... czy wiedziałaś, że Marek ma romans? – wypaliłam wprost, bez ceregieli.

Zbladła. Odłożyła filiżankę.

– Kasiu, ja... myślałam, że ty o tym wiesz.

– Co ty mówisz?

– On wysyłał mi zdjęcia z tą dziewczyną. Ola, tak? Myślałam, że to coś między wami ustalonego. Że może... już się rozstaliście, albo macie jakąś przerwę...

Zrobiło mi się słabo.

– I nie pomyślałaś, żeby zapytać? Żeby mi powiedzieć?

– Marek mówił, że jesteście w kryzysie. Że musiał odpocząć. Mówił, że Ola to tylko przygoda. Że wróci i wszystko się ułoży...

– Czyli wiedziałaś – wyszeptałam. – I to akceptowałaś.

Teściowa zakryła oczy dłonią. Przez chwilę milczałyśmy. Potem spojrzała na mnie i powiedziała cicho:

Myślałam, że on się opamięta. Że to tylko wakacyjna głupota. Nie chciałam się mieszać.

– A ja nie chciałam być kimś, kogo oszukują dwie najbliższe osoby – rzuciłam twardo i wstałam od stołu.

Wyszłam, nie oglądając się za siebie. Czułam, że nie tylko Marek mnie zdradził. Cała ta rodzina zawiodła mnie bardziej, niż mogłam przypuszczać.

Nie mogłam tam zostać

Nie spałam całą noc. Leżałam na kanapie, bo Marek... tak, Marek nadal spał w naszej sypialni. Zachowywał się, jakby to był zwykły kryzys, który przejdzie. Jakby wystarczyło kilka cichych dni i znowu pójdziemy razem po bułki w sobotę.

Z samego rana spakowałam torbę. Rzuciłam do niej byle jakie ubrania, kosmetyczkę, książkę, której nigdy nie zaczęłam. Na drzwiach zostawiłam kartkę: „Nie szukaj mnie. Muszę być sama”.

Pojechałam do Magdy. Najlepszej przyjaciółki. Zawsze była dla mnie jak starsza siostra, choć dzieliło nas tylko sześć miesięcy. Kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła mnie z podpuchniętymi oczami, bez pytania przyciągnęła mnie do siebie.

– Wchodź. Zrobiłam właśnie świeżą kawę.

Zamieszkałam u niej na trzy dni. Trzy dni bez rozmów o Marku. Trzy dni ciszy i lodów do północy. Trzy dni rozkładu i prób poskładania się na nowo.

Czwartej nocy obudziłam się zlana potem. Śniło mi się, że Marek wraca z lotniska i mówi, że nie wrócił sam. Za nim stała Ola. Młoda, z opaloną skórą, uśmiechnięta. Obudziłam się, zanim zdążyłam zareagować.

Rano wzięłam prysznic i spojrzałam w lustro. Czułam się pusta. Ale pod tą pustką była cisza. Dziwna, spokojna cisza. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Już nie.

– Co zrobisz? – zapytała Magda, siadając obok mnie na kanapie.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale nie wrócę do tego samego życia.

Katarzyna, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama