Reklama

Gdybym miała opisać moje życie jednym słowem, byłoby to: wystarczające. Wystarczająco dobre oceny, wystarczająco blisko z ojcem, wystarczająco wolne od obowiązków. Lubię ludzi. Lubię też nie musieć zbyt wiele robić.

Mieszkam z tatą od czasu rozwodu moich rodziców. Zdecydowałam tak, bo u niego był luz. Mama zawsze była nieobecna. Zajęta. Rozbita. Po rozwodzie przepadła zupełnie. Więc zostałam z ojcem. Zawsze był spokojny. Taki... łagodny typ, co to nie robi afer, nie drąży. Nie kontroluje. Idealny układ.

To znaczy był idealny. Do czasu, aż pojawiła się Klara. Kobieta z rodzaju tych, co mają notatnik na lodówce i grafik obowiązków z kolorowymi pisakami. Od kiedy wprowadziła się do nas, moje życie przestało być wystarczająco wygodne. Zaczęła meblować naszą rzeczywistość – dosłownie i w przenośni.

Myślałam, że to będzie nasz dom. Mój i taty. A tu nagle ktoś przychodzi i zaczyna układać wszystko po swojemu.

– Tata, serio? – zapytałam. – Klara przyjeżdża dziś z walizką czy tylko na kawkę?

Ojciec uśmiechnął się, jakby to było coś radosnego.

– Chciałbym, żebyś spróbowała ją lepiej poznać. Klara się stara. Wiem, że to dla ciebie nowe, ale...

– Tato, jestem dorosła. Nie musisz mi tłumaczyć, że masz prawo do swojego życia miłosnego – ucięłam, wzdychając. – Ale skoro już mamy trzecią osobę w układzie, to chyba czas wywiesić regulamin domowy. Pamiętasz, jak w podstawówce?

– Iza... – westchnął. – Nie chcę, żebyś tak to odbierała. Ona po prostu... chce pomóc.

– Pomóc? Serio? Bo ja myślałam, że tylko przyszła zobaczyć, w której szafce trzymamy łyżki, żeby je lepiej poukładać.

Zamilkł. Wiedział, że nie ma sensu się spierać, gdy mam ten ton. Ale chyba i tak wierzył, że „z czasem się ułoży”. Naiwny.

Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek. Że ta cała „Klara” nie tylko wprowadzi się na dobre, ale i zacznie traktować mnie jak niechciane dziecko z poprzedniego małżeństwa. Tylko że ja już byłam dorosła. Nie potrzebowałam nikogo, kto by mi matkował.

Jej grafiki i cisza taty

Klara wprowadziła się z walizką, pudełkiem książek i gotowym planem na nasze życie. Już pierwszego dnia wyjęła z torby kolorowy notes, w którym miała rozpisany grafik dyżurów w kuchni. Nawet zrobiła kopię i przyczepiła magnesem do lodówki, tuż obok mojej kartki z numerem do pizzy.

– Iza, dziś twój dyżur. Widziałam grafik – powiedziała, jakby mówiła do współlokatorki w akademiku, nie do dziewczyny, która mieszkała tu od dziecka.

– Ojej, naprawdę? A może zatrudnimy majordomusa? – uniosłam brwi, nie podnosząc wzroku znad telefonu.

– Nie, wystarczy, że każdy zrobi to, co do niego należy – odparła spokojnie, ale stanowczo.

Co do mnie należy? Ja tu mieszkałam od zawsze, kobieto. To nie był hotel, który można urządzać wedle własnego uznania. To był mój dom. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Ojciec siedział przy stole i udawał, że czyta gazetę. Nie odezwał się ani słowem. Widać było, że nie chce się wtrącać. Może liczył, że się dogadamy, że to się jakoś samo ułoży. Jego sposób na wszystko.

Zrobiłam obiad po swojemu – makaron z gotowym sosem i trochę sałaty. Bez ścielenia stołu, bez serwetek, bez tego całego cyrku, który Klara lubiła. Po wszystkim zostawiłam talerz w zlewie, żeby, jak to mawiał tata, „namoczył się”. Klara weszła do kuchni, popatrzyła na bałagan i nie powiedziała nic. Tylko westchnęła cicho i zaczęła wycierać blat. Zrobiła to z taką precyzją, jakby był to rytuał, nie zwykłe sprzątanie.

Wiedziałam, że to ją drażni. I o to mi chodziło. Nie zamierzałam się podporządkowywać. To był mój dom, mój rytm. Nie musiałam nagle spełniać czyichś oczekiwań tylko dlatego, że ojciec uznał, że potrzebuje nowej partnerki. Ja niczego nie potrzebowałam. Może tylko świętego spokoju, który właśnie zaczął znikać.

Chcesz, żebym myła podłogi i kroiła warzywa w równą kostkę? Może jeszcze powinnam nazywać cię mamo? Przez chwilę miałam ochotę to powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Wiedziałam, że to dopiero początek. Klara nie zrezygnuje tak łatwo.

Wojna domowa

To już nie było niezręczne współistnienie. To była cicha wojna. Codziennie testowałyśmy granice swojej cierpliwości. Klara próbowała udawać, że to normalne, że „budujemy wspólną przestrzeń”, ale w rzeczywistości każde jej słowo miało w sobie ukrytą ocenę. Każdy jej gest miał drugie dno. Każde jej „dzień dobry” brzmiało jak: „widzę, że znowu nic nie zrobiłaś”.

Przestałam zmywać naczynia. Zostawiałam kubki na stole, rozsypywałam płatki przy zlewie i wychodziłam z łazienki, zostawiając ręcznik na podłodze. To nie były przypadki. To był mój sposób, żeby pokazać, że nie dam się tresować. Klara nie podnosiła głosu. Nie komentowała. Ale wiedziałam, że ją to męczy. Zamiast wybuchać, jeszcze staranniej układała rzeczy na swoim miejscu. Czasem miałam wrażenie, że wyrównuje kąty poduszek na kanapie tylko po to, żeby nie rzucić we mnie czymś ciężkim.

Tata... No właśnie. Tata przestał być „mój”. Zaczął śmiać się z jej żartów, robił dla niej poranną kawę i komentował wiadomości, jakby przez ostatnie lata nie żył tylko ze mną pod jednym dachem. Nie zabierał głosu, gdy Klara mówiła mi, co mam robić. A kiedy spróbowałam się postawić, usłyszałam tylko:

– Nie przesadzaj. Chcemy tylko, żeby było normalnie.

– Normalnie?! To już nie jest mój dom – rzuciłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Usiadłam wtedy w swoim pokoju i włączyłam głośno muzykę, chociaż nie miałam na nią ochoty. Ojciec nie zapukał. Może bał się usłyszeć, co myślę. Albo po prostu miał już dość.

Nie chodziło o zmywanie naczyń czy układanie butów w przedpokoju. Chodziło o to, że nikt nie zapytał mnie, czy chcę w tym wszystkim być. Nikt nie pomyślał, że może jeszcze nie jestem gotowa. Że to nie takie proste – pogodzić się z tym, że dom przestaje być bezpieczną przystanią, a zaczyna przypominać pole minowe.

Ojciec zamiast mnie wspierać, śmieje się z jej żartów. Może Klara powinna mnie adoptować, skoro już rządzi wszystkim?

Mam wracać do matki?!

To miała być zwykła kolacja. Tak przynajmniej wyglądało. Klara zrobiła zupę krem z dyni, do tego grzanki z serem. Ojciec rozlał wodę do szklanek, usiadł i zaczął mówić coś o pracy, o jakimś nowym kliencie, który „ciągle zmienia zdanie”. Próbowałam słuchać, naprawdę. Ale nie mogłam przestać myśleć o tym, że siedzę przy stole, który jeszcze niedawno był tylko nasz. A teraz przypominał scenografię do sztuki, w której grałam rolę statysty.

– Podasz serwetki, Iza? – zapytała Klara, nie patrząc na mnie, tylko wskazując na szafkę.

– Nie jestem kelnerką – odpowiedziałam z pełnym spokojem, ale wystarczająco głośno, żeby zabrzmiało jak sygnał alarmowy.

Ojciec chrząknął. Klara wyprostowała się, ale nic nie powiedziała. Zjadłam kilka łyżek zupy. Smakowała dobrze. To tylko mnie drażniło bardziej.

– Nie rozumiem jednej rzeczy – zaczęłam, odkładając łyżkę na talerz. – Dlaczego ktoś, kto się tu dopiero wprowadził, uważa, że ma prawo mówić mi, co mam robić?

– Iza, nie zaczynaj – odezwał się ojciec, z tym tonem, którego nienawidziłam najbardziej. Ugodowym, zmęczonym, wycofanym.

– Ale właśnie muszę zacząć. Bo nikt mnie o nic nie pytał. Nikt się nie zastanowił, jak ja się z tym czuję. Nie chcę, żeby ktoś urządzał mi życie według swojego planu. Mam dość tych grafików, zasad, uśmiechów przez zaciśnięte zęby. Mam dość tego udawania, że wszystko jest w porządku.

Klara wytarła usta serwetką, odłożyła ją na stół i spojrzała mi prosto w oczy.

– Albo się uczysz życia, albo wracaj do matki.

Zamarłam. Ojciec też. Nikt się nie ruszył. Nawet pies sąsiadów, który zwykle szczekał wieczorami, jakoś dziwnie zamilkł. Wstałam. Nie spojrzałam na żadne z nich. Chwyciłam telefon, kurtkę i wyszłam, trzaskając drzwiami.

Pomyślałam tylko jedno: Wracaj do matki? Tyle znaczę? Tylko opcja, tylko kłopot do odesłania?

Może to nie jej złośliwość

Szłam bez celu. Przeszłam przez osiedle, potem przez park, w którym kiedyś z ojcem karmiliśmy gołębie. Usiadłam na ławce pod drzewem i zaczęłam pisać wiadomość do mamy. „Cześć. Można by kiedyś porozmawiać?”. Patrzyłam na ten tekst przez dłuższą chwilę, a potem skasowałam go i schowałam telefon.

Zaczęły mi się przypominać różne rzeczy. Jak mama zapominała o wywiadówkach. Jak nie radziła sobie ze sobą, a co dopiero z dzieckiem. Jak ojciec był wtedy jedynym spokojem, jaki znałam. I jak długo byłam przekonana, że to wystarczy. Że wystarczy mieć kogoś, kto nie każe, nie wymaga, nie zmusza.

Może właśnie dlatego Klara mnie tak drażniła. Bo była inna. Bo próbowała mnie czegoś nauczyć. Nie robiła tego z nienawiści, tylko z potrzeby porządku. A ja reagowałam jak rozkapryszone dziecko, któremu ktoś zabrał zabawkę.

Ona nie chciała mnie wyrzucić. Może chciała, żebym zrozumiała, że życie to coś więcej niż scrollowanie telefonu i udawanie, że wszystko mi się należy. Wracać nie chciałam, ale wiedziałam, że muszę. Nie dla niej. Nie dla ojca. Dla siebie.

Powrót do domu

Wróciłam późnym popołudniem. W rękach miałam siatkę z warzywami, mlekiem kokosowym i ryżem. Weszłam do kuchni, gdzie siedziała Klara. Na stole leżała kartka z notatkami do jakiegoś przepisu. Uniosła wzrok, ale nic nie powiedziała.

– Na dziś był mój dyżur. Mam przepis na curry. Przepraszam – powiedziałam i położyłam zakupy na blacie.

Czekałam na jakąkolwiek reakcję. Długo nic nie mówiła.

– Nie musisz się tłumaczyć. Dziękuję, że wróciłaś – odparła spokojnie.

Z kąta odezwał się ojciec.

– Curry brzmi świetnie.

Zaczęłam kroić cebulę, a oni wrócili do swoich rozmów. Bez napięcia, bez osądu. Czułam, jak napięcie, które ściskało mi ramiona, zaczyna powoli puszczać.

Inna perspektywa

Od tamtego dnia minęło kilka tygodni. Nadal bywało niezręcznie. Nadal czasem warczałam, gdy Klara o coś poprosiła, a ona czasem zbyt ostro przypominała o obowiązkach. Ale coś się zmieniło. Nie udawałyśmy już, że się nie widzimy. Przestałam traktować jej obecność jak wtargnięcie. Zaczęłam zauważać, że dba o nasz dom. O mnie też, choć robiła to inaczej niż mama.

Nie stałyśmy się przyjaciółkami. Nie siedziałyśmy razem na kanapie z popcornem i serialem. Ale kiedy raz zapytała mnie, czy nie chciałabym z nią jechać na rynek po warzywa, powiedziałam, że mogę.

Ojciec wyglądał na spokojniejszego. Może dlatego, że już nie musiał być pośrodku. Albo po prostu cieszył się, że obie przestałyśmy się nawzajem traktować jak zagrożenie.

Nie wiem, czy kiedyś ją pokocham. Może nie. Ale może nie o to tu chodzi. Może chodzi o to, żeby przestać walczyć i zacząć żyć. Z ludźmi, którzy nie są idealni. Tak jak ja nie jestem. Na razie próbuję. I chyba pierwszy raz od dawna czuję, że naprawdę jestem częścią czegoś, co ma szansę się ułożyć.

Izabela, 22 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama