„Nowa dziewczyna w pracy liczyła na gorący romans ze mną. Gdy dałem jej kosza, zmieniła moje życie w horror jak z kina”
„Sylwia nie kryła się ze swoim zachowaniem w obecności współpracowników. Kokietowała, puszczała oczko i niby przypadkowo muskała mnie – raz ramię, innym razem w nogę. Wyglądało to dość niewinnie, lecz pozostali faceci w grupie chrząkali wymownie”.

Od dłuższego czasu myślałem o tym, by zatrudnić w naszym muzeum praktykantkę. Mogłaby to być osoba kończąca studia albo taka, która niedawno obroniła pracę magisterską. Jej obecność urozmaiciłaby nasz zespół, w którym przeważają mężczyźni. Dzięki temu nasza oferta wzbogaciłaby się o zupełnie nową perspektywę.
Od razu się dogadaliśmy
Uzyskałem pozytywną decyzję odnośnie do funduszy, zamieściłem ogłoszenia w internecie oraz odbyłem parę rozmów z kandydatami. Z Sylwią od pierwszej chwili znaleźliśmy wspólny język. Była na ostatnim roku studiów kulturoznawczych, oprócz angielskiego, władała perfekcyjnie dwoma dodatkowymi językami, ponieważ jej ojciec pochodził z Włoch, a babcia z Francji.
Potrafiła oczarować swoim uśmiechem i miała smykałkę do pracy z najmłodszymi. Z tego powodu nie miałem żadnych obiekcji, aby została nowym członkiem naszej ekipy.
Zajmowała się grupami zwiedzających i tak skutecznie namawiała ich do zakupów w sklepiku z pamiątkami, że utarg podwoił się z miejsca. A organizowane w soboty i niedziele zajęcia dla dzieciaków były popularne w całej okolicy.
Rodzice wręcz ustawiali się w kolejce, aby zapisać swoje dzieci na niekończące się listy oczekujących. Koledzy cieszyli się niezmiernie z takiej towarzyszki w teamie. Zawsze gotowa do pomocy, chętna do działania, pozytywnie nastawiona i pełna pomysłów. Oprócz pani Zosi, która zaczęła swoje muzealnicze obowiązki kiedy ja stawiałem pierwsze kroki w podstawówce, resztę kadry stanowili sami mężczyźni.
Zespół był stosunkowo młody, ponieważ starsi pracownicy sukcesywnie odchodzili na emeryturę. Byłem zadowolony, że nasza ekipa jest zgrana i przyjęła Sylwię do swojej paczki. Robota zaczęła nam sprawiać niemalże frajdę. Tylko pani Zosia wciąż powtarzała, kręcąc głową, że z tej dziewczyny nic pożytecznego nie wyrośnie, bo jest zbyt sympatyczna i doskonała.
Sądziłem, że to zwykła zazdrość
Do tej pory traktowaliśmy ją jak matkę naszej sfory – z szacunkiem i sympatią. I nagle w jej otoczeniu zjawia się młodziutka, przepiękna i wiecznie uśmiechnięta Sylwia. Usiłowałem łagodzić napięte nastroje pani Zosi, lecz nie ukrywam, że jej podejrzliwość zaczynała być nużąca. Powinienem jednak zawierzyć jej kobiecej intuicji…
Uświadomiłem sobie, że Sylwia patrzy na mnie jakoś inaczej – uważniej i z większym zainteresowaniem. Sporo czasu spędzaliśmy na rozmowach, ponieważ wspólnie odpowiadaliśmy za przygotowanie wystawy prac miejscowych twórców.
Przygotowania do otwarcia wystawy pochłonęły sporo czasu, który spędziłem razem z Sylwią. Musieliśmy wybrać prace artystów – zarówno malarzy, jak i rzeźbiarzy. Dużo dyskutowaliśmy też o tym, w jaki sposób najlepiej zaaranżować przestrzeń, by dzieła zrobiły na odwiedzających jak największe wrażenie.
Koledzy z pracy przygadywali mi, że zawłaszczyłem Sylwię i oni też chcieliby z nią trochę popracować. Nie zwracałem jednak uwagi na ich docinki. To nie były przecież randki, a obowiązki zawodowe. Jako szef i opiekun tej młodej stażystki, zależało mi na przekazaniu jej jak największej wiedzy. Chciałem mieć mocne podstawy, by zatrzymać ją u nas na stałe, kiedy skończy praktyki.
Zaczęła mi składać propozycje
– Dzisiaj nic nie mam w planach po pracy. Co powiesz na to, żebyśmy wyskoczyli na małą kawkę i jeszcze trochę pomówili o sprawie tej artystki? – rzuciła, gdy szykowaliśmy się do wyjścia po zamknięciu muzeum. Akurat musiałem lecieć do mojej żony, bo wtedy wypadały jej imieniny, więc kulturalnie się wymówiłem, ale później to już się zaczęło…
Propozycje wspólnej wypicie kawy, udział w nadchodzącym wernisażu. Kiedyś Sylwia zaproponowała nawet wypad do teatru, bo miała bilety. Grzecznie odrzucałem te propozycje, lecz w końcu poczułem, że muszę zareagować zdecydowaniej.
Sylwia nie kryła się ze swoim zachowaniem również podczas godzin pracy, w obecności współpracowników. Kokietowała, puszczała oczko i niby przypadkowo muskała mnie – raz ramię, innym razem w nogę. Wyglądało to dość niewinnie, lecz pozostali faceci w grupie chrząkali wymownie. Pani Zosia spoglądała na nas karcąco, jak na niegrzeczne dzieci, które zapomniały o zasadach przyzwoitego zachowania podczas wycieczki do muzeum.
– Sylwia… – zagaiłem, kiedy przekroczyła próg mojego gabinetu. – Bardzo cenię sobie twoją pracę i liczę, że zostaniesz z nami po okresie stażu, ale…
– Dzięki, Darku, to miłe z twojej strony – odpowiedziała. – Ja również się cieszę, że odnalazłam tu swoje miejsce. Tym bardziej, że szefem jest taki cudowny facet jak ty…
Kokietowała mnie
– Nie czuję się z tym dobrze, kiedy w taki sposób się do mnie zwracasz, obdarzasz mnie uśmiechem od progu i przybiegasz z kawą przygotowaną specjalnie dla mnie. Jesteś pracownicą tego muzeum, tak samo jak ja. Chciałbym, abyś ograniczyła te czułe gesty do niezbędnego minimum.
– Tylko że…
– Żadnego „tylko że”. To jest nasze miejsce pracy, więc zachowujmy profesjonalizm. I chyba wyleciało ci z głowy, ale jestem żonaty i kocham swoją żonę – uzupełniłem, aby nie było żadnych wątpliwości.
Zobaczyłem w jej oczach rozczarowanie i groźne błyski. Wprawiło ją we wściekłość to, że postawiłem wyraźną granicę i w zalążku zdławiłem to, co chciała rozwinąć. Przygryzła wargi, sprawiając wrażenie, jakby z trudem hamowała się przed rzuceniem jakiejś kąśliwej uwagi. Przytaknęła ruchem głowy i opuściła pokój.
Odniosłem wrażenie, że w naszej paczce znów zapanowała harmonia. Kumple już nie puszczali do mnie oka, ilekroć widzieli mnie z Sylwią. Jedynie Zosia wciąż nie dawała za wygraną, potrząsając głową. I w końcu okazało się, że miała rację…
Wydarzyło się to na dzień przed wernisażem wystawy, nad którą pracowaliśmy razem z Sylwią. Ledwie parę chwil przed końcem zmiany przechadzaliśmy się po raz ostatni przed budynkiem. Z głębi korytarza dobiegły głosy kolegów, zapewne szykujących się do wyjścia. Wtedy nagle Sylwia zbliżyła się do mnie, jednym ruchem odpięła górny guzik bluzki, a wolną ręką sięgnęła po moją dłoń, kładąc ją sobie wprost na biuście…
– Daj spokój, Darek, proszę cię! Zostaw mnie, nie chcę! – krzyczała zrozpaczona.
Byłem w szoku
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, w progu pojawili się Piotrek z Tomkiem. Gapili się na nas z nie mniejszym zdziwieniem ode mnie. Sylwia zaczęła się szarpać, niby próbując mi się wyrwać, po czym z rykiem wybiegła z pomieszczenia.
Sprawy nabrały tempa. Oskarżenie o napastowanie seksualne, odsunięcie od pełnienia funkcji dyrektora. Nie miałem pojęcia co robić, oprócz ciągłego zapewniania, że to jeden wielki wymysł, że ta dziewczyna chce mi odpłacić za to, że ją odrzuciłem, że nie ja ją dotykałem, a ona sama przyciskała moją rękę. Nikt nie dawał wiary moim słowom.
Gdybym sam sobie to opowiedział, zabrzmiałoby to tak absurdalnie, że bym nie uwierzył. Cała załoga muzeum została przesłuchana i z tego, co słyszałem, jedynie Zosia nie miała żadnych wątpliwości co do mojej niewinności. Przy każdej nadarzającej się okazji mówiła innym, że od samego początku ostrzegała, że ta pannica przyniesie same kłopoty.
Chłopaki potwierdzili, że Sylwia i ja faktycznie byliśmy razem non stop, zwłaszcza podczas przygotowań do wystawy, ale co się działo później i kto inicjował flirt – tego nikt nie wie. Fakt, Sylwia zawsze witała mnie najcieplejszym uśmiechem, przynosiła mi kawę i namawiała na wspólne wypady. Ale mogło jej po prostu zależeć na stałej posadzie po stażu, a ja chciałem to wykorzystać, bo widziałem, że zależy jej na pracy w naszym teamie.
Co za intrygantka!
Choćbym nie wiadomo jak się starał, pomimo zeznań dwójki świadków, to i tak nieprzyjemny posmak całej sytuacji będzie się za mną ciągnął. Moja żona, mimo że jest przy mnie i mnie wspiera, gdzieś w głębi duszy ma wątpliwości co do tego, czy faktycznie jestem bez winy. Sam to wyczuwam. I pomyśleć, że pięć sekund może człowiekowi doszczętnie zrujnować życie!
Kontakty, zarówno prywatne, jak i te związane z pracą, które nawiązywałem przez blisko dwie dekady, przepadły. Wątpię, abym miał szansę ponownie objąć swoją poprzednią posadę. Instytucja muzealna to miejsce ściśle powiązane ze sferą kultury i oświaty. Nie widzę tam przestrzeni dla kogoś, kto został posądzony o dopuszczenie się nadużyć.
Męczy mnie świadomość, że w ogóle pozwoliłem, aby coś takiego miało miejsce. Ta sprawa będzie się ciągnęła za mną aż po grób. Zawsze znajdzie się ktoś, kto mi to wypomni.
Teraz czekam, aż rozpocznie się moja sprawa w sądzie. Kiedy usłyszałem oskarżenia, które przedstawił mi prokurator, poczułem się jak skazaniec prowadzony na egzekucję. Moja kariera zawodowa z pewnością legnie w gruzach. Ale co z moim małżeństwem? Nie mam pojęcia, czy moja żona będzie na tyle cierpliwa i lojalna, żeby wyczekiwać mojego powrotu zza krat.
Jestem przegrany
– Kobieta, gdy obdarzy kogoś uczuciem, bywa bezlitosna – skwitował mój prawnik, odkładając na biurko papiery, które przed chwilą przeglądał. – Radziłbym dobrowolnie oddać się w ręce wymiaru sprawiedliwości i dzięki temu liczyć na złagodzenie wyroku oraz uniknięcie rozprawy sądowej, ale…
– Ale przecież nawet jej nie dotknąłem! Zresztą to w zasadzie jak przyznanie się do czegoś, czego się nie zrobiło!
Przytaknął ze zrozumieniem.
– Tak, dokładnie o to chodzi. Jeśli nie ma pan nic przeciwko, to chciałbym zaangażować prywatnego detektywa. On dokładnie przeanalizuje całą jej historię, zajrzy w każdy kąt. Coś mi mówi, że nie jest pan jedynym, którego próbowała wkręcić. Wyobrażam sobie, że mogła już wcześniej polować na facetów, co ośmielili się odmówić rozwydrzonej dziewczynie.
Jeśli pomyśleć o tym, w jaki sposób Sylwia poradziła sobie z całą sytuacją, to istnieje spora szansa, że nie był to jej pierwszy raz. Wystarczy spojrzeć na to, jak sprytnie wszystko obmyśliła – specjalnie wypatrzyła takie miejsce, gdzie żadna z kamer w budynku nie mogła niczego zarejestrować. No i jeszcze zatroszczyła się o to, żeby byli przy tym jacyś ludzie. Cóż, wychodzi na to, że trafiłem po prostu na wyrafinowaną intrygantkę.
Dariusz, 37 lat
Czytaj także:
„Gdy miałem 16 lat, matka wyrzuciła mnie z domu. Zaczęła wychowywać mnie ulica, a ja musiałem sobie jakoś radzić”
„Za stary bohomaz po dziadku dostałem 100 tysięcy. Rodzina uznała, że mam się podzielić, ale nie dam im ani grosza”
„Żona się wścieka, gdy patrzę na młode dziewczyny. U niej grawitacja zrobiła już swoje, więc nie wiem, czemu się dziwi”

