Reklama

Mówili, że ślub to najpiękniejszy dzień w życiu kobiety. No cóż… Może i tak było. Przez jakieś sześć godzin, dopóki nie odtańczyliśmy ostatniego walca, goście nie poszli do pokoi, a ja nie wróciłam do apartamentu, gdzie miałam spędzić pierwszą noc jako żona. Michała nie było. Walizka stała nietknięta. Telefon milczał. Z początku myślałam, że zasiedział się z kuzynami, że może przysnął w pokoju z ojcem – taki był zmęczony. Ale kiedy po godzinie nie odbierał, a pracownik recepcji powiedział, że widziano go, wchodzącego do pokoju z inną kobietą, wiedziałam, że nie mogę tego puścić płazem.

Poprosiłam o nagrania z kamer. Zdziwiony recepcjonista włączył mi monitor. Przewinął. Pokazał. Nie, to nie była jakaś dziewczyna z wesela. To była ona. Paulina. Moja świadkowa. Moja przyjaciółka.

Byłam wściekła

– Przesunąć jeszcze raz? – zapytał recepcjonista.

– Nie. Wystarczy – rzuciłam i zamknęłam laptopa z takim impetem, że mężczyzna aż drgnął.

– Przepraszam… może pani mąż… może to jakaś pomyłka…

– Mój mąż? – parsknęłam. – To już były mąż. A ta… – wskazałam palcem ekran – ta będzie miała przechlapane.

Wróciłam do apartamentu. Suknia leżała w kącie. Byłam wściekła. Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer. Odebrała natychmiast.

– Gdzie ty jesteś? Szukam cię od rana!

– Wolisz, żebym najpierw wyrwała ci te przedłużane włosy, czy podrapała tę twoją pudrowaną twarz paznokciem z obrączką?

– Co ty gadasz…

– Widziałam was na nagraniu. Pokój 407. O piątej rano.

– To nie tak! Wszystko ci wytłumaczę!

– Nie, nie musisz. Wszystko już wiem.

Rozłączyłam się.

Przyłapałam ich na gorącym uczynku

Kiedy zeszłam na dół, pracownicy hotelu już wiedzieli. Recepcjonista próbował unikać mojego wzroku, a barman stał sztywno przy ekspresie.

– Klucz do pokoju 407, proszę – powiedziałam z uśmiechem.

– Ale… to nie jest pani pokój…

– Wiem. To pokój, w którym właśnie odpoczywa mój małżonek.

Recepcjonista spojrzał bezradnie na drugiego pracownika. Potem jednak sięgnął po zapasową kartę.

– Proszę tylko… spokojnie…

– Spokojnie? Spokojnie to mogłam być wczoraj, kiedy wznosiłam toast za dozgonną miłość. Dzisiaj nie jestem w nastroju.

Drzwi do pokoju 407 otworzyły się cicho. Miałam nadzieję, że już ich tam nie będzie. Ale nie. Paulina siedziała na łóżku w jego koszuli. A Michał miał na sobie tylko bokserki.

– Ja… – jęknął, zrywając się.

– Nie przerywaj. W tej chwili następuje moment, w którym twoja nowo poślubiona żona rzuca obrączką.

Wyciągnęłam dłoń. Zdjęłam obrączkę ją teatralnie i cisnęłam w niego z całych sił. Obrączka sturlała się pod łóżko.

– Ty… ty nie rozumiesz… – zająknęła się Paulina, zrywając się z pościeli i próbując zapiąć koszulę.

– Nie rozumiem? Ależ ja wszystko rozumiem. Zwłaszcza ten moment, kiedy opowiadałaś mi miesiąc temu, że nigdy nie mogłabyś związać się z Michałem, bo nie w twoim typie. Gratuluję konsekwencji.

– To był błąd…

– To nie był błąd. To był wybór. A teraz wybieraj dalej. Albo zostajesz w tym pokoju z tym bezkręgowcem, albo zejdziesz na dół, doświadczyć, jak smakuje publiczne upokorzenie. Twoja decyzja. Masz minutę.

Zamknęłam drzwi. Wiedziałam, że zejdzie. Paulina zawsze lubiła dramaty.

Podziękowałam jej

Wróciłam do holu i usiadłam na kanapie jak królowa. Nogi skrzyżowane, kawa w dłoni, szlafrok nonszalancko zarzucony na ramię. A wokół cisza. Goście hotelowi zerkali ukradkiem, coś szeptali. Może nie wiedzieli dokładnie, co się wydarzyło, ale czuć było skandal.

– Może nie warto robić tego tu, przy ludziach – szepnęła do mnie Anka, jedna z kuzynek, która podeszła z wytrzeszczem oczu.

– A gdzie mam to zrobić? W windzie? Może w pokoju dla personelu? Albo w barze, gdzie wczoraj całowali się na oczepinach?

Wtedy drzwi windy się rozsunęły. Wysiadła.

– Możemy porozmawiać? – zapytała cicho.

– Możemy – wstałam. – Tylko najpierw poproszę o coś recepcjonistę.

Zbliżyłam się do lady.

– Macie tu jakieś kwiaty z dekoracji?

– Tak, mamy kilka bukietów w chłodni…

– Super. Poproszę jeden. Najlepiej z różami.

Paulina stała już przy wyjściu na patio. Poszłam za nią z bukietem. Gdy się odwróciła, wręczyłam jej kwiaty.

– Trzymaj.

– Co to…?

– Moje podziękowanie. Że pokazałaś mi prawdę, zanim zaszłam z nim w ciążę. A teraz spadaj. I nie próbuj dzwonić. Nie jesteś już moją przyjaciółką. Nie jesteś nawet moim wrogiem. Jesteś… nikim.

Nagle w holu rozległy się brawa. Odwróciłam się. To jedna z cioć klaskała z takim zapałem, jakbym właśnie wygrała konkurs talentów.

– Brawo! – ryknęła.

Oklaski się rozniosły. Mimo łez. Mimo bólu. Tego dnia byłam królową dramatu.

Poznałam bolesną prawdę

Myślałam, że po tym przedstawieniu Michał nie będzie miał odwagi zejść. A jednak przyszedł. W spodniach i zapiętej koszuli.

– Błagam, porozmawiajmy.

– Rozmawiamy. Jesteś zaskoczony, że umiem palić kwiaty? A może, że twoja żona woli dramat na żywo niż seriale?

Nie chciałem, żeby tak wyszło.

Michał przełknął ślinę.

– Piliśmy z Pauliną. Dużo. Zaczęło się od wspomnień z liceum, potem jakieś głupie żarty…

– Błagam cię, nie chcę tego słyszeć.

Oparłam się o kanapę i spojrzałam na sufit. Niby wiedziałam. Ale jedno to wiedzieć. Drugie – usłyszeć.

– Od kiedy?

Od wieczoru kawalerskiego.

– Ach, no tak. Piękny start. A teraz, mój drogi, możesz wracać do Pauliny.

Odeszłam. A on został.

Ocięłam się mentalnie

Następnego dnia o świcie było dziwnie cicho. Nawet ptaki nie chciały komentować tego, co się wydarzyło. Leżałam w łóżku. Patrzyłam przez okno na rozległe pola i drogę, po której wczoraj jechałam z sercem przepełnionym nadzieją. Telefon leżał obok. Migał. 7 nieodebranych od Michała. 3 od Pauliny. I jeden SMS od mamy:

„Ewelinko, cokolwiek się dzieje, kochamy Cię i jesteśmy z Ciebie dumni. Zadzwoń, jak będziesz gotowa”.

Uśmiechnęłam się. Mama zawsze wiedziała, kiedy trzeba odpuścić presję. Tego właśnie potrzebowałam – przestrzeni. Spojrzałam na nasze wspólne zdjęcie. Z czasów, gdy myślałam, że miłość to wybór na zawsze. Klik. Usuń. Teraz już nie było „nas”. Była tylko „ja”. Spakowałam się szybko. Ostatni raz spojrzałam na lustro. Zerknęłam na swoje odbicie. Nawet z rozmazanym tuszem, byłam piękniejsza niż kiedykolwiek. Bo byłam prawdziwa.

– Wszystko w porządku, pani Ewelino?

– Wyjeżdżam – rzuciłam do recepcjonisty. – Dziś zaczynam miesiąc miodowy. Sama ze sobą.

Otworzyłam drzwi od hotelu i wyszłam.

Nie płakałam

Minął miesiąc. I wiecie co? To był najdziwniejszy, najbardziej zakręcony, a jednocześnie najlepszy miesiąc mojego życia. Przez pierwsze dni nie odbierałam telefonu. Nie od mamy, nie od przyjaciół, nie od byłego męża i byłej przyjaciółki. Paulina napisała mi nawet list. Papierowy. Słodki, ckliwy, pachnący perfumami. Włożyła do koperty nasze zdjęcie z podstawówki. Takie czarno-białe, na którym trzymamy się za ręce. Miało wzruszyć. Ale tylko mnie wkurzyło.

Wrzuciłam wszystko do pieca w kominku i patrzyłam, jak się pali. Nie płakałam. Ja już swoje wypłakałam. Teraz byłam w fazie przebudzenia. Takiego, kiedy budzisz się nie tylko bez faceta, ale też bez iluzji. I pierwszy raz... czujesz się lekka. Znalazłam mieszkanie. Małe, jasne, z balkonem, na który świeci słońce o szóstej rano. Zaczęłam chodzić na boks. Świetna sprawa. Co ciekawe, nie brakuje mi go. Ani jego zapachu, ani jego dotyku, ani jego pustych „kocham cię”. Może brakuje mi tego, co myślałam, że z nim będę mieć. Dziecka. Ciepłych wieczorów. Ale przecież mogę to mieć… z kimś innym. Albo nawet sama. Świat się nie kończy, kiedy ktoś cię zdradza. On się dopiero zaczyna.

A Paulina? Podobno już się rozstali. Podobno Michał „nie był gotowy”. Podobno teraz wstawia na swoim profilu cytaty o „rozwoju wewnętrznym”. No cóż – niech się rozwija. Najlepiej daleko ode mnie. Ja tymczasem rozwijam siebie. Wkurzoną, silną, wolną kobietę, która postanowiła, że następne wesele już się nie odbędzie.

Ewelina, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama