Reklama

Mam troje dzieci, sześcioro wnuków i jedno mieszkanie – moje. Trzy pokoje w starej, ale zadbanej kamienicy nad rzeką, gdzie wszystko trzeszczy, ale nic się nie wali. Od jakiegoś czasu wyczuwam napięcie w rozmowach z rodziną. Córka Marta niby przypadkiem napomknęła, że mogłaby mnie zapisać do jakiegoś sprawdzonego notariusza, żeby nic się nie pogubiło. Syn Paweł niespodziewanie zaproponował, że przejrzy moje opłaty – żeby sprawdzić, czy wszystko jest na bieżąco. A najstarszy wnuk Filip ostatnio zaczął się interesować, jaki piec mam w łazience. Piec!

Udaję, że niczego nie zauważam, ale znam ich wszystkich zbyt dobrze. Widzę, jak analizują każdy mój ruch. Kto zadzwonił, kto pomógł wynieść zakupy, kto dostał herbatę w porcelanowej filiżance. Każde z nich ma własne życie, ale w ich oczach coraz częściej widzę coś więcej niż troskę – widzę kalkulację. A ja? Ja mam już swój plan. Tylko nikt się jeszcze nie domyśla.

Najbliżej było mi do Adasia

Zofia, moja kuzynka, zapytała mnie ostatnio bez ogródek:

– No i komu zapiszesz to twoje mieszkanie, Jadźka?

Wzruszyłam ramionami.

– A po co się spieszyć? Jeszcze trochę pożyję. Zresztą, nie mam faworyta.

Ale ta rozmowa nie dawała mi spokoju. Wieczorem, siedząc przy herbacie, zaczęłam przeglądać w myślach całą rodzinę. Marta – dobra kobieta, ale z charakterem. Paweł – odkąd ożenił się z Kamilą, bardziej słucha jej niż siebie. Wnuki? Inteligentne, zabiegane, wiecznie czymś zajęte. Każde z nich uprzejme, ale... czy którekolwiek zna mnie naprawdę?

Jeśli miałabym kogoś wskazać, byłby to chyba Adaś. Zawsze miał coś z urwisa, ale przy mnie stawał się uroczy i łagodny. Potrafił mnie rozbawić, posiedzieć bez telefonu, zapytać, czy czegoś nie trzeba. Lubiłam jego obecność. Był taki... ludzki. I może właśnie dlatego przez moment pomyślałam, że to właśnie jego powinnam wybrać. A potem usłyszałam, że gdzieś tam kręci się jakaś dziewczyna. I wtedy zrobiło się jeszcze ciekawiej.

Chciałam przetestować wnuka

Nie chciałam podejmować decyzji tylko na podstawie wspomnień. Postanowiłam sprawdzić, czy Adaś, mój uroczy wnuk, nadal taki jest. Zadzwoniłam do niego z prośbą o pomoc – trzeba było wynieść dwa stare meble, które tylko zawadzały. Prosty test: przyjedzie czy nie? Przyjechał. I to szybciej, niż się spodziewałam. Uśmiechnięty, z rękawami podwiniętymi po łokcie, a z nim kolega – Michał. Przedstawił go krótko:

– Babciu, to Michał, kumpel z technikum. Pomoże mi z tym gratem.

Mebel faktycznie był gratem – komoda po moim świętej pamięci mężu, której nikt nie miał odwagi ruszyć. Panowie poradzili sobie błyskawicznie, a potem zaprosiłam Adasia do kuchni na herbatę. Michał rzucił przez ramię:

– I pamiętaj, żeby napisać do Oli!

Zaciekawiło mnie to.

– Ola? – zapytałam.

– Dziewczyna – odpowiedział, lekko się rumieniąc. – Od niedawna. Fajna. Skromna. Taka... normalna.

Było w nim coś szczerego, dziecięcego. I wtedy pomyślałam, że jeśli naprawdę miałabym komuś zapisać ten dom, to może właśnie jemu. Zwłaszcza jeśli miałby kiedyś rodzinę. Mieszkanie z widokiem na rzekę to niezły start dla młodych.

Poznałam dziewczynę wnuka

Minął tydzień i Adaś pojawił się u mnie znów – tym razem z Olą. I rzeczywiście, była taka, jak ją opisał. Szczupła, z długimi, ciemnymi włosami, uśmiechnięta, ale trochę zawstydzona. Mówiła cicho, z szacunkiem, ale nie przesadnie. Gdy zaprosiłam ich do salonu, od razu zainteresowała się moim regałem z książkami.

– O, ma pani kryminał, który zawsze chciałam przeczytać! – powiedziała z entuzjazmem.

Zaoferowałam, że może sobie pożyczyć, co tylko chce. Wybrała dwie książki, zapisała sobie tytuły, podziękowała, jakby to był najcenniejszy prezent. Zrobiliśmy sobie kawę, zjedliśmy drożdżówkę. Rozmowa toczyła się spokojnie, domowo. Widziałam, jak Ola patrzy na Adasia – z czułością, ufnością. Wtedy byłam pewna: jeśli on naprawdę ją kocha i będą razem, to ja nie mam się nad czym zastanawiać. Przepiszę im mieszkanie.

Widziałam ich oczami wyobraźni – młodych, szczęśliwych, z dzieckiem na rękach, w moim dawnym pokoju. I zrobiło mi się tak ciepło na sercu, jak dawno nie. Tylko że los nie lubi zbyt prostych historii.

To dobra dziewczyna

Przez kilka następnych tygodni to Ola częściej do mnie zaglądała niż Adaś. Przynosiła rosół, kupowała mi świeże bułki, czasem tylko po to, żeby zapytać, czy czegoś nie trzeba. Wnuk był coraz rzadszym gościem – tłumaczył się nową pracą, szkoleniami, ciągłym biegiem. Nie miałam mu tego za złe. Takie czasy.

Aż któregoś dnia Ola przyszła w zupełnie innym nastroju. Usiadła przy kuchennym stole, dłubała łyżeczką w herbacie, jakby nie wiedziała, jak zacząć.

– Pani Jadwigo… ja nie wiem, czy powinnam o tym mówić. Ale... Adaś mnie zostawił – powiedziała nagle.

Zamilkłam. W głowie aż mi zawirowało.

– Ale... wy przecież byliście razem. Plany, książki, wszystko… – zaczęłam nieporadnie.

– Wiem. Ale od jakiegoś czasu było źle. A teraz… jestem w ciąży.

Słowa padły cicho, niemal szeptem. Serce mi zamarło, a potem zaczęło bić jak oszalałe. Przez moment nic nie mówiłam. A potem już tylko jedno było dla mnie jasne: muszę porozmawiać z wnukiem. Zadzwoniłam do Adasia. Przyszedł następnego dnia, nieco spięty, ale nie wyglądał na skruszonego. Wysłuchał mnie do końca, a potem rozłożył ręce.

– Tak, wiem. Będę płacił alimenty, oczywiście. Ale nie jesteśmy razem. I nie planuję się z nią żenić. Mam już na oku inną dziewczynę.

Zobaczyłam wtedy w jego oczach ten sam błysk, co kiedyś – kiedy coś przeskrobał, ale próbował to przykryć urokiem i półuśmiechem. Tylko że teraz to już nie działało. Tym razem nie chodziło o rozbitą szybę, tylko o człowieka. I moje zaufanie.

Zmieniłam plany

Ola przyszła kilka dni później – z dużą torbą i czerwonymi oczami. Przyniosła mi książki, które pożyczyła, i chyba nie spodziewała się, że zaproszę ją do środka. Ale zaprosiłam. I zrobiłam herbatę.

– Nie wiem, co dalej – powiedziała. – Mama mnie wspiera, ale ojczym już nie. Zawsze marudził, że w domu ciasno. Teraz w ogóle nie rozmawia. A ja nawet nie wiem, od czego zacząć…

Słuchałam jej i czułam, jak we mnie wszystko się uspokaja. Już wiedziałam, co powinnam zrobić. Decyzja przyszła naturalnie, bez cienia wątpliwości.

– Dziecko może mieć swój pokój – powiedziałam w końcu. – Mam trzy. Możesz zamieszkać ze mną. Spokojnie, na razie, bez żadnych papierów. Po prostu...

Ola spojrzała na mnie z takim zdziwieniem, jakby nie wierzyła, że to się naprawdę dzieje. Zakryła usta dłonią, a potem przytuliła się do mnie i zaczęła cicho płakać. Dwa dni później przywiozła swoje rzeczy. Pokój po moim mężu od dawna stał pusty. Teraz stało w nim łóżko, mała komoda i czekało już miejsce na przyszłe łóżeczko.

Rodzina nic nie komentuje. Pewnie myślą, że jeszcze się waham, że może to jakiś kaprys. A ja wiem jedno: mieszkanie zapiszę mojemu prawnukowi. A Ola będzie zarządzać nim do jego pełnoletności. I mam jeszcze jeden plan – prosty, ale mój. Żyć długo. Tak długo, jak tylko się da, żeby zobaczyć, jak rośnie.

Jadwiga, 73 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama