Reklama

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, kiedy po raz pierwszy złapałam Natalkę na kłamstwie. Miała chyba z dwanaście lat, mówiła, że idzie do Justynki uczyć się matematyki, a ja później dowiedziałam się, że siedziały u chłopaków w piwnicy i piły oranżadę z plastikowych kubków. Taka niby niewinna historia, a jednak coś we mnie pękło. Od tego czasu nie umiałam jej zaufać w stu procentach.

Zawsze myślałam, że jestem dobrą matką. Że wiem, co jest najlepsze dla moich dzieci. Że trzymam wszystko w garści – dom, rachunki, porządek. Marek, mój mąż, milczy, kiedy trzeba, i kiwa głową, kiedy tego potrzebuję. Zuzia jeszcze była wtedy malutka, więc cała moja uwaga była skupiona na Natalii. Pragnęłam, żeby była kimś. Żeby nie musiała nigdy prać majtek ręcznie jak ja w jej wieku.

Kamil mi się nie podobał

Kiedy więc przyszła do mnie z tym swoim Kamilem, od razu wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Zamknięty w sobie, zbyt cichy, nie patrzył mi w oczy. Informatyk? No dobrze, może dzisiaj to brzmi lepiej niż kiedyś, ale wtedy widziałam w nim tylko biedę, samotność i coś, czego nie rozumiałam.

Nie próbował ze mną rozmawiać. Natalia też mnie nie przekonywała – zakochana, zaślepiona. Twierdziła, że Kamil to „najlepszy człowiek, jakiego zna”. A ja myślałam tylko: najlepszy? To chyba nie zna zbyt wielu ludzi. Miałam swoją wizję przyszłości córki i ten chłopak się w nią nie wpisywał.

Nie chciałam być złą matką. Chciałam tylko, żeby moje dzieci miały lepiej. Żeby Natalia nie wpakowała się w jakieś nieszczęście. A z Kamilem wszystko wyglądało jak prolog do porażki. I dlatego – choć nikt mi tego nie powiedział wprost – postanowiłam działać. Chronić. Za wszelką cenę.

– Mamo, chciałabym, żeby Kamil przyjechał do nas na święta – zaczęła Natalia, jakby mówiła o czymś zupełnie neutralnym.

Zamarłam nad garnkiem z zupą. Przez chwilę nie odpowiedziałam nic. Łyżka w mojej dłoni zamarła w połowie ruchu.

– Absolutnie nie – odparłam krótko, zimno, nie patrząc jej w oczy.

– Dlaczego? – Jej głos od razu się zmienił. Już nie był pewny siebie, tylko zraniony.

– Bo nie. To są rodzinne święta. Nie dla obcych – wzruszyłam ramionami, jakby to było coś oczywistego.

Natalia przygryzła wargę.

– On nie jest obcy. Jest moim chłopakiem od prawie dwóch lat.

– I przez te dwa lata nie potrafił się odezwać do mnie ani razu po ludzku – syknęłam, wciąż mieszając zupę. – Nie patrzy w oczy, milczy jak zaklęty. Ja nie chcę takiego przy stole.

– Mamo, błagam cię... – głos jej zadrżał. – To dla mnie ważne. On nie ma rodziny, rozumiesz? Wychowywał się w domu dziecka. Nawet nie wie, jak wyglądają święta…

– I my mamy mu to wynagrodzić? Bo co? Bo ty się zakochałaś i ci serduszko mięknie? – rzuciłam ostro. – On nie pasuje do naszej rodziny.

Natalia wstała gwałtownie od stołu, przewracając krzesło.

– To ty nie pasujesz do mojego życia! – krzyknęła i wybiegła z kuchni.

Drzwi trzasnęły z hukiem, a potem długo było tylko milczenie. Wzięłam głęboki wdech. Dla jej dobra. Ona tego kiedyś zrozumie. Tak sobie wmawiałam, mimo że w środku czułam, jak coś się kruszy.

Córka się wyprowadziła

Natalia się wyprowadziła. Z dnia na dzień, bez słowa. Tylko SMS: „Nie dzwoń. Muszę to wszystko przemyśleć.” Zostawiła puste miejsce przy stole, zapach swojej wody toaletowej w łazience i pustkę, której nie umiałam posprzątać. Próbowałam żyć jak zawsze. Odsuwałam myśli o niej na bok, zajmowałam się obiadem, prasowaniem, Zuzią. Ale wszystko było jak przez mgłę. Marek wracał z pracy coraz później. Nie komentował. Jak zwykle. A ja udawałam, że wszystko jest w porządku. Pewnego wieczoru rzuciłam przypadkiem:

– Musiałam. Ona się pogubiła. Chłopak znikąd... Nie chciałam, żeby wpakowała się w bagno.

Marek spojrzał na mnie znad stołu.

– Zraziłaś ją. Nie myślisz, że powinna sama to przeżyć?

– Mam patrzeć, jak marnuje sobie życie?! – uniosłam głos. – Jest moją córką!

– I właśnie dlatego – odpowiedział cicho.

Zamilkłam. Nie potrafiłam przyznać mu racji.

To było niepokojące

Kilka dni później młodsza córka Zuzia później zaczęła kaszleć. Zwykłe przeziębienie, myślałam. Ale potem przyszła gorączka. Kolejna noc nieprzespana. Kolejny dzień w przychodni. Lekarka pokręciła głową: „Musimy zrobić badania”. W mojej głowie od razu pojawił się lęk. Narastał z każdą godziną.

– Bożena, nie damy rady tak żyć – powiedział Marek nagle, wieczorem. – Ja już nie mam siły ukrywać, że nie mam pracy od dwóch miesięcy. Kredyt nas przygniata. A ty... ty mnie w ogóle nie słuchasz.

– Bo jak mam słuchać, jak wszystko się sypie?! – wybuchłam.

Milczeliśmy potem długo. Patrzyłam na śpiącą Zuzię. Była coraz bledsza. Zrozumiałam, że tracę więcej niż tylko córkę.

Zauważyłam to przez przypadek. Weszłam do pokoju Zuzi, żeby zebrać brudne kubki, i usłyszałam, jak szeptem rozmawia przez telefon.

– Ale nie mów mamie, dobrze? Ona się denerwuje o wszystko... Kamil to załatwił.

Stanęłam jak wryta. Kamil. To imię w moim domu brzmiało jak bluźnierstwo, a tymczasem Zuzia mówiła o nim, jakby był bohaterem. Wycofałam się, zanim mnie zauważyła, i usiadłam na krześle w kuchni. Kolana miałam jak z waty. Podsłuchałam jeszcze kilka ich rozmów. Natalia dzwoniła do Zuzi codziennie. A Kamil... on naprawdę to załatwił. Przyspieszone badania, konsultacje w specjalistycznym szpitalu. Okazało się, że ordynator jest mężem dyrektorki domu dziecka, w którym przebywał. Nie wytrzymałam. Kiedy Natalia przyszła któregoś dnia, żeby zabrać Zuzię do szpitala, stanęłam w progu.

– Co on tu robi?! – zapytałam ostro, widząc Kamila na podjeździe z dokumentami w ręku.

– Pomaga – odpowiedziała cicho, zrezygnowana.

– Dlaczego mu na to pozwalasz?!

Natalia podniosła na mnie wzrok.

– Bo ty nic nie zrobiłaś.

Zaniemówiłam. Poczułam, jak serce bije mi szybciej, a gardło ściska coś, czego nie mogłam nazwać. Wstyd? Natalia podała Zuzi kurtkę.

– Kamil to załatwił. I wiesz co, mamo? Nieważne, czy go lubisz. On próbuje jej pomóc z dobrego serca.

Stałam, patrząc jak wychodzą. Jak moja córka i chłopak, którego odrzuciłam, zabierają młodszą córkę do szpitala, robiąc to, czego ja nie potrafiłam. Coś we mnie pękło.

Musiałam z nim porozmawiać

Nie wiedziałam, jak się przygotować na tę rozmowę. Kamil miał przyjść z papierami ze szpitala – to była formalność, powiedziała Natalia. Formalność, która ściskała mnie w żołądku od rana.
Usłyszałam dzwonek i w jednej chwili nogi zrobiły mi się jak z waty. Otworzyłam. Stał w progu, nieco spięty, trzymając w dłoniach czarną teczkę.

– Dzień dobry, pani Bożeno. Przyniosłem dokumentację. Zuzia ma skierowanie na oddział, wszystko jest już podpisane przez ordynatora – podał mi teczkę, nie patrząc w oczy.

– Wejdź... – wydusiłam. To słowo przeszło mi przez gardło z trudem.

Usiedliśmy przy stole. Cisza dłużyła się niemiłosiernie.

– Dlaczego to robisz? – zapytałam w końcu.

Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

– Bo to Zuzia. Jest moją rodziną.

Zabrzmiało to dziwnie, prawie absurdalnie, ale nie było w nim nawet śladu ironii. Tylko spokój.

– Ale ja… – zaczęłam, ale urwałam. Co miałam powiedzieć? Że go nie chciałam? Że byłam pewna, że nie jest godny?

Było mi wstyd

Kamil westchnął cicho.

– Moja mama zmarła, kiedy miałem dziewięć lat. Ojciec pił. Nie było nikogo. Nauczyłem się nie prosić. Ale Natalia… Ona sprawiła, że czuję się kochany. I Zuzia też. Gdyby nie one… nie wiem, gdzie bym był.

Zamarłam. W gardle miałam gulę. Ten chłopak, którego uważałam za zagrożenie, teraz był jedynym człowiekiem, który robił coś konkretnego, kiedy ja stałam w miejscu. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.

– Dziękuję… – powiedziałam cicho, niemal szeptem.

Pokręcił głową.

– Nie robię tego dla pani.

I wyszedł, zostawiając mnie samą, ze ściśniętym gardłem i uczuciem, którego wcześniej nie znałam. To był wstyd.

Mają do mnie żal

Na drugi dzień Natalia przyszła z Kamilem. Z torbą leków, planem leczenia, kontaktami do specjalistów. Przejęli wszystko. On rozmawiał z lekarzami, załatwiał papiery, pilnował Zuzi jak własnej siostry. A ja? Ja siedziałam przy stole i mieszałam herbatę, która już dawno wystygła.

– Zuzia ma termin za dwa tygodnie – mówił Kamil, rozkładając dokumenty na stole. – Będzie potrzebne podanie o refundację. Ja to napiszę, pani tylko podpisze.

Nie spojrzał na mnie. Ja z trudem podniosłam wzrok.

– Dziękuję – wymamrotałam. Drugi raz. Tak samo cicho, tak samo nieskładnie.

Natalia siedziała obok niego. Spokojna. Obca.

Gdybyś wtedy po prostu mnie wysłuchała... – zaczęła, ale urwała. – Nieważne. Teraz ważna jest Zuzia.

– Kochanie... – próbowałam coś powiedzieć. Co? Że żałuję? Że byłam głupia?

– Nie mów mi tak – przerwała. – Już nie wiem, kim dla ciebie jestem.

Cisza.

– Przepraszam – powiedziałam, jakbym pierwszy raz w życiu wypowiadała to słowo.

Natalia spojrzała na mnie z dziwnym chłodem. A Kamil… tylko wzruszył ramionami.

– Nie robię tego dla pani – powtórzył. – Robię to dla Zuzi. I dla Natalii.

Zamilkłam. Bo co mogłam jeszcze powiedzieć? Patrzyłam, jak Zuzia tuli się do nich dwojga. Jak Kamil daje jej pluszaka. Jak Natalia poprawia jej kaptur. Zrozumiałam, że wszystko, co próbowałam kontrolować, wymknęło mi się z rąk. Nie ja teraz prowadziłam tę rodzinę. I może już nigdy nie będę.

Bożena, 50 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama