„Nigdy nie rozumiałam złośliwych dowcipów o teściowej. Do czasu aż moja wlazła z buciorami w moje życie”
„W kuchni wszystko poprzestawiała. Z salonu wyrzuciła parę drobiazgów, które jej się nie podobały. Zmieniła chodnik w przedpokoju i wstawiła do sypialni przerzedzone paprotki. Ani ja, ani Krzysiek nie byliśmy w stanie wydusić z siebie słowa”.

Zawsze z bardzo dużym dystansem podchodziłam do humorystycznych opowieści o teściowych z piekła rodem – aż do czasu, kiedy matka mojego męża pokazała swoje prawdziwe oblicze. Początkowo wydawała się całkiem w porządku, jednakże dość szybko okazało się, że była to jedynie wersja demo. Przestało być mi do śmiechu.
Teściowa ma straszne parcie na wnuka
– Przyjedźcie w niedzielę na obiad – teściowa jak zwykle miała wszystko zaplanowane.
Spodziewaliśmy się, że taka propozycja padnie, jak zresztą co tydzień, ale głupio było odmówić. Chcieliśmy to zrobić już wielokrotnie, lecz zarówno mnie, jak i Krzyśkowi, brakowało odwagi.
– Dobrze, będziemy – starałam się udawać zadowoloną.
Nie widzę niczego niestosownego w odwiedzaniu rodziny, niemniej te cotygodniowe obiadki stały się po prostu męczące. Oczywiście niedziela nie była jedynym dniem, kiedy widywałam teściową. Miała w zwyczaju wpadać w tygodniu bez uprzedzenia – nawet wtedy, gdy ja i Krzysiek byliśmy w pracy. Miała klucze. Mówiłam mężowi, że tak być nie może. Ciągle obiecywał, że z nią porozmawia, ale jakoś nie był w stanie się za to zabrać. Z jednej strony mu się nie dziwiłam, ale z drugiej miałam serdecznie dość.
Posiadanie wnuków to wielkie marzenie teściowej. Krzysiek jest jej jedynym synem, więc tylko nam zawraca tą kwestią głowę. W ogóle nie obchodzi jej nasze zdanie na ten temat. Na razie nie planujemy dzieci. Nie wykluczamy powiększenia rodziny w przyszłości, aczkolwiek w tym momencie nas to nie interesuje. Dla teściowej takie podejście jest absolutnie nie do przyjęcia.
– Moja droga, chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że młodsza nie będziesz? Nie to, że jestem złośliwa, ja jedynie stwierdzam fakt.
– Pani Barbaro, chciałabym, aby uszanowała pani naszą decyzję.
– No przecież szanuję. Mówię po prostu, jak jest.
– Nie zamierzamy śpieszyć się z dzieckiem.
– W takim tempie to ja wnuków nie dożyję, a to już rok po ślubie.
– Dopiero rok – nie omieszkałam jej poprawić.
Naturalnie nasz ślub był dla niej solą w oku. Zamierzaliśmy wziąć tylko cywilny, ale urządziła taki cyrk, że dla świętego spokoju zgodziliśmy się na kościelny. Nie zamierzaliśmy za to ustąpić co do alkoholu na weselu. Nie chcieliśmy żadnych procentowych trunków, co też się jej nie podobało.
– Coś takiego! – nie kryła oburzenia pomieszanego ze zdziwieniem. – Co ludzie powiedzą?
Ziarnko do ziarnka i przebrała się miarka
Akurat ten aspekt najmniej nas interesował. Nie obeszło się na bez kłótni, jednak koniec końców postawiliśmy na swoim. Musiała to przełknąć pomimo wielkiego niezadowolenia. Nie zdążyliśmy pojechać na miesiąc miodowy, jak zaczęło się trucie o wnukach. Co i rusz podrzucała rozmaite pomysły na domowe sposoby, które pozwoliłyby mi szybciej zajść w ciążę.
Nie przyjmowała do wiadomości i nadal nie przyjmuje, że inni ludzie nie są od spełniania jej oczekiwań. Ma być dokładnie tak, jak ona sobie tego życzy i kropka. W przeciwnym wypadku ucieka się do różnych manipulacji mających na celu skłonić kogoś do natychmiastowej zmiany zdania.
Na gadaniu o wnukach naturalnie się nie skończyło. Od tego się zaczęło, a niedługo potem dołączyły do repertuaru kwestie związane z jedzeniem. Pani Barbara raptem zaczęła mieć zastrzeżenia dotyczące mojej kuchni.
– Krzysio to jakoś schudł ostatnio – nie omieszkała wbić szpileczki, kiedy wparowała znienacka z wizytą. – Coś słabo go karmisz.
– Nie wydaje mi się, a poza tym gotowanie to nie tylko mój obowiązek – wycedziłam przez zęby.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że mój syn zajmuje się takimi rzeczami – gdyby spojrzenia mogły zabijać, padłabym w tej sekundzie trupem.
– Niby jakimi? – czułam, że ciśnienie idzie mi w górę.
– Zajmowanie się kuchnią to powinność każdej szanującej się żony – żachnęła się obruszona.
– Pani coś sugeruje? – z trudem nad sobą panowałam.
– Nie, skąd – powiedziała tym swoim egzaltowanym głosikiem. – Po prostu uważam, że mój syn powinien jeść więcej mięsa. Jakaś zielenina to żadne jedzenie dla mężczyzny.
Ubolewałam nad tym, że Krzyśka akurat nie było w domu. Teściowej najwyraźniej nie było w smak, że mam czelność z nią polemizować. Pokręciła się chwilę po mieszkaniu, rzucając przy okazji kilka kąśliwych uwag o nieodpowiednio podlanych kwiatkach i kurzu na parapecie. Chyba jej się wydawało, że poza siedzeniem w garach i sprzątaniem nie mam niczego lepszego do roboty. Zaserwowałam równie złośliwe riposty i wreszcie się wyniosła.
Odwiedziny-niespodzianki doprowadzały mnie do szału – człowiek nie znał dnia ani godziny. Skrupulatnie korzystała ze wszystkich okazji, aby się o coś przyczepić. Byłam na siebie wściekła, ponieważ nie potrafiłam zabrać jej kluczy i pokazać drzwi. Krzysiek niestety miał podobnie, więc ta paranoja zdawała się ciągnąć w nieskończoność.
Tego było już za wiele
Ja i mąż dużo pracujemy, w związku z czym nieczęsto mamy sposobność, aby gdzieś razem wyjechać. Dłuższe urlopy z rozmaitych względów nie wchodziły, póki co, w rachubę. Jeśli planowaliśmy wyjazd, to wyłącznie na weekend. Tak oto postanowiliśmy się wybrać do Krakowa. Cudownie spędziliśmy czas, odpoczywając od korporacyjnego zgiełku. Czar niestety prysł po powrocie do Warszawy. Kiedy weszliśmy do mieszkania, dosłownie oniemiałam.
Teściowa nie potrafiła uszanować naszej nieobecności. Uznała, że wprowadzi do naszego mieszkania swoje porządki. W kuchni wszystko poprzestawiała. Z salonu wyrzuciła parę drobiazgów, które jej się nie podobały. Zmieniła chodnik w przedpokoju i wstawiła do sypialni przerzedzone paprotki. Ani ja, ani Krzysiek nie byliśmy w stanie wydusić z siebie słowa. To było niczym przysłowiowa wisienka na torcie. Nie zważając na późną godzinę, Krzysiek zatelefonował do matki.
– Tym razem przesadziłaś – rzucił do słuchawki i się rozłączył, a potem nie odbierał od niej połączeń.
Następnego dnia zadzwoniliśmy po ślusarza i zmienili zamki. Przeżyła niemiłe zaskoczenie, nie mogąc się dostać do środka. Jak nietrudno było zgadnąć, odpowiedzialność za zaistniały stan rzeczy usiłowała przerzucić na mnie. Na szczęście mój mąż wykrzesał z siebie trochę odwagi.
– Albo przestaniesz się tak zachowywać, albo nie będziemy mieć o czym rozmawiać – oznajmił stanowczo.
Z lekcji, którą otrzymała, nie wyciągnęła konstruktywnych wniosków. Rozpłakała się i uderzyła w dramatyczny ton, bo przecież zależy jej na szczęściu syna. Zostałam okrzyknięta „tą złą” i taki był finał. Niczego nie zrozumiała i nie przeprosiła, chociaż osobiście uważam, że powinna. Niemniej najważniejsze jest to, że mamy święty spokój, a co będzie potem, to czas pokaże.
Magda, 35 lat
Czytaj także:
„Po rozwodzie mąż zażądał zwrotu obrączki, a ja go wyśmiałam. Sknerus chciał ją wcisnąć na palec swojej kochance”
„Matka zorganizowała mi randkę w ciemno. Dla niej to niedopuszczalne, by kobieta w moim wieku marnowała się bez faceta”
„Mąż był na każde zawołanie mojej matki. Myślałam, że to przyjaźń zięcia z teściową, ale ukrywali coś niemoralnego”

