Reklama

Kiedyś wydawało mi się, że tak wygląda szczęście. On – przystojny, spontaniczny, zawsze z pomysłami. Ja – zakochana po uszy, gotowa iść za nim wszędzie. Od liceum byliśmy nierozłączni. Śmialiśmy się, że jesteśmy jak Bonnie i Clyde, tylko bez karabinów i skoku na bank.

Doskonale pamiętam, że niemal wszystkie koleżanki ze szkoły bardzo mi zazdrościły.

– Ty Marta to naprawdę masz szczęście. Tomek niemal cię na rękach nosi. Jak ty wyrwałaś takiego chłopaka? – Olka, moja najlepsza przyjaciółka, podobne teksty mówiła mi przy niemal każdej okazji.

– Ty też kiedyś trafisz na tego jedynego – najczęściej starałam się ją pocieszać, ale w głębi duszy byłam zadowolona, że ja nigdy nie mam problemu, z kim pójdę na szkolną dyskotekę, połowinki, ognisko czy studniówkę.

Ona sama wciąż podkochiwała się w kimś nowym. I jakimś dziwnym trafem zawsze źle lokowała swoje uczucia. Jej obiekt westchnień albo nie zauważał jej w tłumie, albo okazywał się totalnym dupkiem. Ileż to razy Ola wypłakiwała mi się w rękaw, twierdząc, że ona nigdy nie trafi na nikogo fajnego. Teraz wiem, że w ustach szesnastolatki czy nawet osiemnastolatki brzmiało to śmiesznie. Nie każdy przecież trafia na swoją drugą połówkę już w szkolnej ławie. No i związki budowane w starszym wieku na ogół są bardziej dojrzałe.

Zawsze rozumieliśmy się bez słów

Jednak my chyba byliśmy wyjątkiem. Z Tomkiem układało się nam świetnie także wtedy, gdy opuściliśmy mury naszego małego liceum, trafiliśmy na studia, a później zaczęliśmy pracę i dorosłe życie we dwoje.

W wynajętej kawalerce zamieszkaliśmy już na pierwszym roku studiów. Nasi rodzice od dawna się znali, dlatego żadna ze stron nie robiła z tym większego problemu. Kolejne pięć lat spędziliśmy, łącząc naukę z tzw. studenckim życiem i zdobywaniem pierwszych doświadczeń zawodowych. Było świetnie. Zjechaliśmy niemal całą Polskę, chodziliśmy na koncerty i imprezy, poznaliśmy mnóstwo nowych znajomych.

Gdy oboje dostaliśmy już dyplomy, aż było żal, że pewien etap w naszym życiu się kończy. Jednak, w odróżnieniu od wielu znajomych, nadal mieliśmy siebie. Byłam święcie przekonana, że czeka nas świetlana przyszłość. W pewnym momencie dorosłam jednak do zmian. Tymczasem Tomek… Tomek chyba jednak nie. On chciał nadal żyć tak jak w szalonych studenckich czasach.

Tomek był lekkoduchem

Tylko, że zaspanie na wykład, bo wcześniej się balowało, może się zdarzyć i nie rodzi większych problemów. Zwłaszcza gdy ktoś jednak potrafi się zmobilizować i przygotować do kolokwium czy egzaminu. W pracy już nie wszystko przejdzie. Tutaj ceni się solidne osoby, a każda nieobecność musi być usprawiedliwiona. Tomaszowi nie było to na rękę.

– Po co się przejmować jutrem? Liczy się tu i teraz. Jak nie ta praca, to inna. Nikt nas przecież nie uwiązał sznurem w tym biurze. Zresztą, nie wiem, czy to jest coś, co chciałbym w przyszłości robić – śmiał się, gdy kolejny raz zmieniał zatrudnienie.

– Ale wiesz, powoli wypadałoby odkładać kasę na wkład własny. Ile można się bujać po tych wynajmach? – protestowałam nieśmiało.

On jednak nadal miał ten swój czar, a ja mu wierzyłam. Nie rozmawialiśmy więc o pieniądzach, bo... po co psuć ? Mieliśmy siebie, mieliśmy pracę, życie jakoś się toczyło. Przelewy wpływały na nasze konto, a pieniądze gdzieś się rozchodziły. Nowa konsola? Wyjście ze znajomymi do bardzo drogiej knajpki? Designerskie buty, bez których spokojnie można byłoby się obejść? A czemu nie?

Karta kredytowa? Oczywiście. „Przecież kiedyś się spłaci.” Ale to kiedyś przyszło szybciej, niż myśleliśmy.

Spontan zamiast planu

Po ślubie nie zmieniło się zbyt wiele. Owszem, mieliśmy fajną imprezę w naszym własnym stylu, po której zostały wspomnienia na całe życie. No i rodzice też się ucieszyli. Nawet mama mi powiedziała szeptem. Tak, żeby nikt nie słyszał:

– Dobrze córuś, że wreszcie wzięliście ten ślub. Wiesz, nie obraź się, ale byłam przekonana, że wasz związek w końcu się rozpadnie. Tyle lat się spotykaliście i nie widziałam, żeby Tomasz snuł poważniejsze plany na przyszłość.

– Daj spokój, przecież Tomek mnie kocha. Jesteśmy razem i teraz będziemy budować naszą rodzinę – uśmiechnęłam się, chociaż, gdzieś w głębi serca, wcale nie byłam tego taka pewna.

Mieliśmy wspólne konto, ale nie wspólny plan. Ja zarabiałam mniej, pracowałam w szkole jako sekretarka. Skończyłam administrację i trafiło mi się takie zajęcie. Kokosów może nie przynosiło, ale było w miarę stabilne i spokojne. Z dyrektorką nawiązałam świetny kontakt. Była dużo starsza ode mnie, nieco wymagająca i surowa, ale miała naprawdę złote serce. Czasami czułam, że traktuje mnie prawie jak córkę. W końcu jej Alicja była zaledwie rok młodsza ode mnie. Z gronem pedagogicznym też dobrze się dogadywałam. Na atmosferę w pracy na pewno nie mogłam narzekać.

Mąż lubił zaszaleć

Tomek załapał się do agencji reklamowej. Dla niego to było idealne miejsce, bo zawsze był wolnym duchem i miał świetne pomysły. A tam ceniono kreatywne podejście. Był tylko jeden problem. Jaki? Otóż, jak to w reklamie, raz miał świetne zlecenia, raz nic. Kiedy dostawał wypłatę z pokaźną premią za realizację projektu dla klienta Premium, zamawiał sushi, kupował sobie nowe buty, a mnie przynosił drogie perfumy czy markową torebkę. Romantyczne? Bardzo. Rozsądne? Niestety nie.

Czasami pytałam:

– Może jednak zaczniemy coś odkładać?

On tylko wzruszał ramionami:

– Po co? Życie jest jedno i nie można wszystkiego sobie odmawiać. Kiedy będziemy wydawać jak nie teraz? Jesteśmy młodzi. Później przyjdą dzieci, obowiązki i ani się obejrzymy, a dobrniemy do emerytury. I chcesz, żebyśmy nie mieli żadnych wspomnień? Czy chcesz wspominać oszczędzanie każdego grosza?

No cóż, dla niego wszystko było „na później”. Oszczędności? Później. Ubezpieczenie? Później. Rozmowa o rachunkach? Też później. Aż w końcu przyszło teraz. A razem z nim problemy.

Ten wieczór wszystko zmienił

Pamiętam tamten wieczór, jakby to było dziś. Grudzień, środek tygodnia. Wróciłam z pracy zmarznięta, chciałam wziąć ciepły prysznic, ale... nie było gorącej wody. Myślałam, że to awaria. A potem zgasło światło. Najpierw w kuchni, potem w całym mieszkaniu.

Zadzwoniłam do administracji. Chciałam zgłosić usterkę.

– Prąd został odcięty. Trzeba uregulować zaległości – miła pani po drugiej stronie słuchawki poklikała coś w komputerze i oznajmiła spokojnym głosem.

Jakie znowu zaległości?! Przecież płaciliśmy każdy rachunek. A może nie? Tomek był blady. Przez chwilę milczał, a potem usiadł i przyznał się, że od trzech miesięcy jednak nie płacił rachunków. Nie miał zleceń. Nie było nowych przelewów, a on przehulał oszczędności. Sięgał po kasę na czarną godzinę.

Gdy spytałam, dlaczego się nie przyznał, wyznał ze skruchą:

Nie chciałem cię martwić – powiedział cicho.

A ja? Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, co boli bardziej. Że w ogóle nie zauważyłam naszej sytuacji? Czy, że on nic mi nie powiedział?

Dopadła nas proza życia

Przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie. Mieszkaliśmy razem, ale jak obcy. Zrobiło się zimno – nie tylko, dlatego że kaloryfery zostały wyłączone – ale między nami. Obojętnie mijaliśmy się w kuchni czy w drodze do łazienki. Częściej jednak staraliśmy się schodzić sobie z drogi.

W końcu powiedziałam:

– Tomek, my musimy zacząć rozmawiać. Bo ja nie chcę się bać, co będzie jutro.

Usiadł naprzeciwko mnie i westchnął:

– Nigdy nie myślałem, że dojdziemy do takiego momentu. My – tacy zakochani.

– Bo zakochanie to jedno, a życie to drugie – odpowiedziałam spokojnie.

Wreszcie zaczęliśmy mówić o wszystkim. O długach, o pracy, o tym, co nas czeka. Okazało się, że nie wiemy o sobie tak dużo, jak myśleliśmy. A może po prostu nie chcieliśmy wiedzieć?

Zaczęliśmy od nowa

Nie było łatwo. Musieliśmy sprzedać samochód. Ograniczyć wydatki do minimum, płacić rachunki z opóźnieniem. Ale w końcu zaczęliśmy planować. Zrobiliśmy tabelkę w Excelu, wpisywaliśmy każdy grosz. Ja wzięłam dodatkowe zlecenia. Po pracy zaczęłam robić dekoracje na ślub. Od zawsze kochałam kwiaty, ale nigdy nie miałam śmiałości, żeby spróbować. Teraz zaczęło się od mojej szefowej. Córka dyrektorki mojej szkoły wychodziła za mąż, a pani Kasia poprosiła mnie o ułożenie bukietów.

– Przecież robisz piękne dekoracje na szkolne apele. Nawet kiedyś pani z kuratorium pytała mnie, czy to nasza plastyczka jest taka utalentowana. Dasz sobie radę – uśmiechnęła się, dodając mi odwagi.

Tomek założył stronę internetową, zaczął szukać dodatkowych klientów, którzy zapełniliby mu grafik, gdy w agencji mają akurat przestój.

Nie było już kolacji w modnych knajpkach, drogich gadżetów, upominków bez okazji. Ale była szczera rozmowa przy herbacie z cytryną. Nie było perfum za kilka stówek, ale był uścisk, kiedy wpłynęła kolejna faktura, którą mogliśmy opłacić.

I wiecie co? To była najbliższa więź, jaką kiedykolwiek mieliśmy. Coś się skończyło, coś się zaczęło. Nie jesteśmy już tacy jak kiedyś. I dobrze. Bo dawniej może i byliśmy romantyczni, ale i bardzo naiwni. Teraz jesteśmy dojrzali. Nadal się kochamy, ale też szanujemy się bardziej. Nie uciekamy od tematów, nie udajemy, że „jakoś to będzie”. Teraz wiemy, że „jakoś” to można przetrwać wakacje pod namiotem, ale nie całe życie.

Czy nadal wierzę w miłość? Tak. Ale nie tę z filmów, gdzie wszystko samo się układa. Wierzę w miłość, która umie rozmawiać. Która potrafi się przyznać, że coś nie gra. Która nie boi się spojrzeć na wyciąg z konta, nawet jeśli tam jest zero. Bo prawdziwa miłość nie polega na tym, żeby mieć zawsze wszystko. Tylko żeby potrafić razem przejść przez momenty, kiedy ma się niewiele.

Marta, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama