„Nigdy nie płakałam tak jak w walentynki. Miała być romantyczna kolacja, a przeżyliśmy prawdziwy koszmar”
„Jeszcze kilka godzin temu się do mnie uśmiechał, jeszcze planowaliśmy wspólny wieczór. A teraz? Teraz nie wiedziałam, czy go jeszcze zobaczę żywego. Nie wiedziałam, czy w ogóle wróci do domu. Oparłam głowę o szybę i zamknęłam oczy”.

- Redakcja
Zazwyczaj nie lubiłam Walentynek. Kojarzyły mi się z plastikowymi serduszkami, sztucznymi różami i obowiązkowymi romantycznymi gestami na pokaz. Ale tego roku… tego roku chciałam, żeby było inaczej.
Miało być romantycznie
Rano wysłałam Adamowi wiadomość:
„Dziś wieczór tylko my. Mam niespodziankę.”
Odpisał po chwili:
„Już się nie mogę doczekać, kochanie.”
Zawsze był taki – ciepły, uważny, nawet po dziesięciu latach małżeństwa. Przez ostatnie miesiące było między nami trochę napięcia, obowiązki i zmęczenie wkradły się w codzienność, ale czułam, że to wieczór, który wszystko naprawi.
Z pracy wróciłam wcześniej. W kuchni pachniało winem i czosnkiem, kiedy mieszałam sos do jego ulubionej pasty. Stół nakryłam elegancko, nawet kupiłam świece, choć zawsze się z nich śmiałam. Przebrałam się w czerwoną sukienkę, którą Adam lubił najbardziej. Co chwilę zerkałam na telefon – powinnam już usłyszeć, jak przekręca klucz w zamku.
Minęła godzina. Potem druga. Jego telefon milczał.
To było jak zły sen
– Pani Anna N.? – zapytał policjant stojący w progu.
Natychmiast zrobiło mi się zimno, mimo że w mieszkaniu panowało przyjemne ciepło, a w powietrzu unosił się zapach kolacji, którą przygotowałam dla Adama. Serce przyspieszyło, jakby próbowało mnie uprzedzić, że za chwilę wszystko się zmieni.
– Tak… – odparłam cicho. – O co chodzi?
Policjant spojrzał na swojego młodszego kolegę, jakby to on miał powiedzieć mi coś, co wcale nie powinno paść z ich ust. Ale starszy mężczyzna w końcu westchnął i przemówił sam.
– Pani mąż miał wypadek.
Słowa uderzyły mnie jak cios w brzuch.
– Wypadek? – powtórzyłam głucho, kurczowo ściskając dłonie.
– Jest w szpitalu. W ciężkim stanie – dodał szybko, jakby próbował złagodzić cios, ale to i tak niczego nie zmieniało.
Oparłam się o framugę, czując, jak nogi tracą pode mną siłę.
– Gdzie… gdzie on jest? – wydusiłam.
– W szpitalu – odpowiedział. – Karetka zabrała go tam godzinę temu. Miał poważne obrażenia wewnętrzne, ale żyje.
Żyje. To jedno słowo sprawiło, że w płucach pojawiło się trochę powietrza. Tylko trochę.
– Muszę tam jechać – rzuciłam, chwytając za klucze, które leżały na szafce w przedpokoju.
Policjant skinął głową.
– Odwieziemy panią.
Nie mogłam w to uwierzyć
Nie protestowałam. Byłam zbyt oszołomiona, by myśleć logicznie. Jeszcze godzinę temu układałam sztućce na stole i gładziłam obrus, ciesząc się na wieczór, który miał być dla nas nowym początkiem. Teraz jechałam do szpitala, gdzie mój mąż walczył o życie.
W samochodzie trzęsły mi się dłonie.
– Jak…? – zaczęłam, ale głos ugrzązł mi w gardle.
Policjant zrozumiał pytanie.
– Sprawca uciekł – powiedział. – Uderzył w samochód pana Adama na skrzyżowaniu. Obrażenia są poważne, ale lekarze robią, co mogą.
Oparłam głowę o szybę, zamykając oczy. Adam. Mój Adam. Jeszcze kilka godzin temu się do mnie uśmiechał, jeszcze planowaliśmy wspólny wieczór. A teraz? Teraz nie wiedziałam, czy go jeszcze zobaczę żywego. Nie wiedziałam, czy w ogóle wróci do domu.
Byłam przerażona
Szpital pachniał sterylnością i czymś jeszcze – lękiem. Może to ja go ze sobą przyniosłam, może unosił się w powietrzu, wymieszany z nerwowością ludzi czekających na wieści o swoich bliskich. Podeszłam do recepcji, opierając się o ladę, bo nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
– Adam N. – wyrzuciłam z siebie. – Mój mąż miał wypadek. Gdzie on jest?
Recepcjonistka spojrzała na mnie ze współczuciem i zerknęła na ekran.
– Operują go. Proszę usiąść…
Ale nie mogłam usiąść. Nie mogłam nawet stać w miejscu. W głowie wciąż słyszałam jego poranny śmiech, czułam jego dotyk, jak musnął mnie w biegu przed wyjściem do pracy.
– Jest w stanie krytycznym – dodała cicho.
Zacisnęłam palce na blacie.
– Mogę go zobaczyć?
– Lekarze zdecydują po operacji.
Odwróciłam się i ruszyłam korytarzem, nie wiedząc dokąd idę. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Nie mogłam stracić Adama. Nie teraz. Nie tak.
Bałam się, że go stracę
Godziny w szpitalu dłużyły się w nieskończoność. Chodziłam tam i z powrotem po korytarzu, licząc kafelki na podłodze, jakby to miało mnie uspokoić. W głowie wciąż miałam ten sam obraz – Adam, uśmiechnięty, wchodzący do domu, rozpinający płaszcz i rzucający mi to swoje spojrzenie, od którego zawsze miękły mi kolana. A jeśli to spojrzenie już nigdy się nie pojawi?
– Pani N.?
Zatrzymałam się gwałtownie, serce podeszło mi do gardła. Przede mną stał lekarz w zielonym fartuchu. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, ale i coś jeszcze – niepewność.
– Jak on…? – wydusiłam, bo głos odmawiał mi posłuszeństwa.
– Operacja się udała, ale stan pani męża jest nadal bardzo poważny – powiedział spokojnym tonem, jakby chciał mnie przygotować na coś gorszego. – Miał liczne obrażenia wewnętrzne, złamane żebra, uraz głowy… Teraz pozostaje nam czekać, czy jego organizm będzie walczył.
Złapałam się poręczy, bo poczułam, że nogi się pode mną uginają.
– Czy mogę go zobaczyć? – wyszeptałam.
Lekarz zawahał się, ale po chwili skinął głową.
– Proszę, ale tylko na chwilę.
Ruszyłam za nim, mijając szereg drzwi i pacjentów podpiętych do kroplówek. A potem weszłam na salę i zobaczyłam Adama. Leżał podłączony do tylu kabli, że ledwo widziałam jego ciało. Twarz miał bladą, posiniaczoną. Oddychał przez rurkę. Żył.
– Kochanie… – wyszeptałam, siadając obok i chwytając jego dłoń. Była chłodna, nieruchoma.
Łzy same spłynęły mi po policzkach.
– Nie zostawiaj mnie, błagam.
Mieliśmy tyle wspomnień
Nie wiem, ile tak siedziałam, ściskając jego dłoń. Minuty? Godziny? Świat poza tą salą przestał istnieć. Słyszałam tylko cichy, miarowy dźwięk monitorów i własny przyspieszony oddech.
– Musi pani odpocząć – powiedziała cicho pielęgniarka, kładąc mi dłoń na ramieniu.
– Nie mogę – szepnęłam, nie odrywając wzroku od Adama.
Wyglądał tak obco, tak krucho. Jego skóra była niemal przezroczysta, a każda kropla krwi, która płynęła przez rurki do jego ciała, wydawała się na wagę złota.
– On mnie słyszy? – spytałam nagle, z nadzieją, która zakiełkowała w moim sercu.
Pielęgniarka westchnęła.
– Nie wiemy. Może. Proszę do niego mówić.
Mówić. O czym? O tym, jak pieczołowicie szykowałam dla nas kolację, nie wiedząc, że zamiast romantycznego wieczoru czeka mnie noc w szpitalu? O tym, jak wyobrażałam sobie naszą przyszłość, a teraz jedyną przyszłością, o jakiej mogłam myśleć, było to, czy on się obudzi? Nachyliłam się nad nim i odgarnęłam mu włosy z czoła.
– Adam… – zaczęłam drżącym głosem. – Pamiętasz, jak się poznaliśmy? Jak wylałeś na mnie kawę i cały dzień przepraszałeś, aż w końcu umówiłeś się ze mną na randkę, żebym ci wybaczyła?
Cisza.
– I pamiętasz, jak tańczyliśmy całą noc na naszym weselu, choć mieliśmy niewygodne buty?
Monitor wciąż pikał jednostajnie. Zacisnęłam powieki.
– Wiesz, nie umiem żyć bez ciebie – szepnęłam.
Wierzyłam, że będzie dobrze
A potem poczułam, jak jego palce ledwo, ledwo, ale ściskają moją dłoń. Zamarłam. Nie byłam pewna, czy to nie wytwór mojej wyobraźni, czy może desperacka potrzeba nadziei, która sprawiła, że poczułam ten ledwo wyczuwalny uścisk.
– Adam? – szepnęłam, nachylając się bliżej.
Patrzyłam na jego dłoń, czekając, aż znowu poczuję jakikolwiek ruch. Ale nic się nie działo. Może mi się wydawało? Może moje własne drżenie rąk sprawiło, że pomyślałam, że on… Nie, nie mogło mi się wydawać. Zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z sali, szukając lekarza.
– On… on chyba się poruszył! – powiedziałam do pielęgniarki, która akurat przechodziła obok.
Spojrzała na mnie uważnie, a potem szybko weszła do sali, sprawdzając parametry Adama. Po chwili na salę wpadł lekarz.
– Pani Anno, spokojnie – powiedział, badając jego odruchy. – Może to być reakcja nerwowa, ale może to też oznaczać, że powoli odzyskuje świadomość.
– On walczy, prawda? – wyszeptałam.
Lekarz spojrzał na mnie i kiwnął głową.
– Tak. Ale to dopiero początek. Musimy być cierpliwi.
To był cud
Siedziałam przy nim całą noc, trzymając go za rękę i szepcząc, jak bardzo go kocham, jak bardzo na niego czekam. Aż nagle, gdzieś nad ranem, usłyszałam cichy, zduszony szept:
– Ania…
Serce omal mi nie wyskoczyło z piersi. Adam się ocknął. Gdy otworzył oczy, poczułam, jak powietrze wraca do moich płuc. Był słaby, ledwo poruszał ustami, ale patrzył na mnie. Był tu.
Nie pamiętam, co powiedziałam jako pierwsze. Może tylko moje imię, może tysiąc razy powtórzyłam „kocham cię”. Wtedy to nie miało znaczenia.
Najważniejsze było to, że walczył. Że nie pozwolił mi zostać samej. Tylko że te Walentynki… Miały być wieczorem pełnym miłości, a stały się najgorszą nocą w moim życiu. Kolacja zastygła na stole, świece pozostały nienaruszone, a ja po raz pierwszy poczułam, jak miłość potrafi boleć. I choć Adam wrócił do mnie, wiem, że już nigdy nie będę świętować tego dnia. Bo Walentynki, które miały być nasze, prawie mi go odebrały.
Anna, 35 lat
Czytaj także: „Planowałem oświadczyny w walentynki, ale moja dziewczyna wszystko zepsuła. Brak pierścionka zawdzięcza tylko sobie”
„Na walentynki kupiłem żonie i matce te same słodkie perfumy. Naprawdę nie rozumiem, czemu moja Olka się obraziła”