„Nigdy nie odmawiałem dzieciom pomocy. Gdy mnie okradły, zrozumiałem, że wychowałem leni i złodziei”
„Jak nie dać własnemu dziecku? Tylko że potem patrzę na ten swój zeszyt, gdzie zapisuję, co komu i kiedy. I widzę, że wszystko idzie w jedną stronę. I że to na chwilę trwa już miesiące, lata. Ale co mam zrobić? Nie umiem być twardy”.

- Redakcja
Od trzech lat mieszkam sam w starym domu, co go własnymi rękami z Wandą stawialiśmy. Dzieci już dawno się wyniosły – Magda do miasta, Marek to tu, to tam. A ja zostałem. Na wsi. Z kurami, drzewami i wspomnieniami.
Najgorzej to o świcie. Jeszcze słońce nie wstało na dobre, a już się człowiek budzi. I tak leżę, wpatrzony w sufit, i słyszę Wandę, jak krząta się w kuchni. A potem przypominam sobie, że to tylko echo sprzed lat. Że Wandy już nie ma. Że od czterech lat nikt się nie śmieje przy kuchennym stole. I że sam sobie muszę herbatę zrobić, jak chcę coś ciepłego.
W święta to najgorzej. Cisza aż dzwoni w uszach. Czasem Marek wpadnie, ale tylko na chwilę – „Tato, mam sprawę…”. Magda rzadziej, choć mówi, że „ciągle w biegu”. Dzwonią, pytają, jak zdrowie. A potem, niemal zawsze:
– Tato, nie miałbyś może jakiejś gotówki pożyczyć? Na chwilę. Na tydzień, góra dwa…
Mam. I daję. Jak nie dać własnemu dziecku? Tylko że potem patrzę na ten swój zeszyt, gdzie zapisuję, co komu i kiedy. I widzę, że wszystko idzie w jedną stronę. I że to „na chwilę” trwa już miesiące, lata. Ale co mam zrobić? Nie umiem być twardy. Wanda zawsze mówiła: „Józek, ty to masz serce miękkie jak masło. Jeszcze cię to zgubi.” Może i zgubiło.
Nie wiem, kiedy się to wszystko popsuło. Przecież starałem się, jak mogłem. Nie piłem. Nie biłem. Nie zostawiłem ich, jak mój ojciec mnie. Pracowałem, ile sił. Każdą złotówkę na dzieci. Żeby miały lepiej. I teraz? Teraz się zastanawiam, czy nie przesadziłem. Bo jak człowiek za dużo daje, to chyba nie zawsze wychodzi z tego dobro. Ale ja i tak ich kocham. I chyba właśnie dlatego to tak boli.
Syn znów chciał kasę
– Tatooo… – Marek wlazł do kuchni, jakby był tu wczoraj, a nie dwa miesiące temu. – Masz może stówkę?
Nie powiedział nawet „cześć”. Wzrok wbity w podłogę, ręce w kieszeniach. Pachniał papierosami i jakimś tanim dezodorantem.
– Dzień dobry, Marek – powiedziałem spokojnie, mieszając zupę. – Siadaj, zaraz będzie zupa.
Usiadł z głośnym westchnieniem, oparł łokcie o stół.
– Tato, naprawdę… Mam nóż na gardle. Gość, u którego byłem w robocie, chce zwrot. Bo wtedy mi pożyczył. A jak nie oddam, to będzie przypał. Duży przypał.
– A co to za gość?
– Taki znajomy. Nie twoja sprawa.
Popatrzyłem na niego. Chudy. Oczy podkrążone. Znów nie spał albo znów gdzieś się kręcił, gdzie nie powinien.
– Ile ci trzeba?
– No… stówka by starczyła. Ale dwie to by było idealnie.
Zamieszałem zupę, nie odzywając się.
– Tato, no… Wiem, co pomyślisz. Ale naprawdę, tym razem to ważne. I oddam ci, słowo daję.
Odda. Jasne. Tak jak wtedy. I wcześniej. I jeszcze wcześniej.
– Masz konto? – zapytałem tylko. – Czy znowu jakiś komornik cię ściga?
– No przestań. Mam konto. W porządku wszystko.
Wyszedłem do pokoju, wyjąłem z portfela dwie stówki. Wróciłem i położyłem na stole. Marek sięgnął po nie szybko, jakby się bał, że się rozmyślę.
– Dzięki, tato. Naprawdę.
Uśmiechnąłem się lekko, ale tylko po to, by nie pokazać, jak bardzo mnie to bolało. Wyszedł, zostawiając talerz i pustą szklankę.
A ja usiadłem, wziąłem zeszyt i zapisałem: Marek – 200 zł – 14 września.
I tylko tyle napisałem. Ale w głowie brzmiało mi głośno pytanie: Po co ja mu daję te pieniądze? Przecież wiem, że nie odda. Ale jak odmówić własnemu synowi...?
Córka też nie miała hamulców
Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Ekran zamigotał znajomym imieniem – Magda. Westchnąłem. Nie dzwoniła, żeby pogadać. Ona nigdy nie dzwoniła bez powodu.
– Tatusiu, jak się czujesz? – zapytała od razu, tonem przesłodzonej opiekunki.
– A jak mam się czuć, Magda? Sam siedzę. Kury nakarmiłem, zupa na jutro zrobiona. Kręgosłup boli.
– No tak, wiem, wiem... – urwała, jakby już ją to nudziło. – Tato, słuchaj... Mam małą sprawę. Tylko nie denerwuj się, dobrze?
Zamknąłem oczy. Już wiedziałem, co będzie dalej.
– No?
– Wiesz, ostatnio miałam ciężko, dużo wydatków. No i... miałbyś może trochę pieniędzy do pożyczenia? Tak na tydzień, góra dwa. Dosłownie parę stówek.
Milczałem chwilę.
– Magda, a nie mówiłaś tego samego miesiąc temu? Wtedy też miało być „na chwilę”.
Po drugiej stronie cisza. A potem:
– Eee... Nie, tato, chyba ci się coś pomyliło. To było dawno temu. I to była inna sytuacja.
– Mam zapisane – odpowiedziałem cicho. – Trzy stówy, 4 sierpnia. I wcześniej dwieście. Też miało być „na dwa tygodnie”.
– No dobrze, ale przecież oddam, nie dramatyzuj – rzuciła ostro. – Po prostu myślałam, że mogę na ciebie liczyć.
– Magda… ja nie jestem bankiem. Ja żyję z emerytury.
Zrobiła się zimna cisza.
– Wiesz co, tato? Dobra, poradzę sobie – i się rozłączyła.
Zostałem z telefonem w dłoni. Wpatrzony w ciemny ekran, przez chwilę miałem ochotę rzucić nim o ścianę. Wiedziałem, że mnie okłamuje. Pamiętałem, jak mówiła o „szansie życia” w nowej pracy. O tym, że „teraz to już będzie z górki”. Wszystko to słyszałem już nie raz. A mimo to – miałem wyrzuty sumienia. Że podejrzewam własne dziecko. Że nie wierzę. Ale jeszcze bardziej bolało mnie to, że chyba nie mam już powodu, żeby wierzyć.
Byłem w szoku
Do banku poszedłem jak co miesiąc – zapłacić rachunki, sprawdzić stan konta, wypłacić coś na życie. Kasjerka, ta młoda, co zawsze się uśmiechała, dzisiaj miała poważną minę.
– Panie Józefie… – zaczęła ostrożnie. – Z konta wypłacono ostatnio sporą sumę.
Zmarszczyłem brwi.
– Jaką sumę?
Wystukała coś w komputerze, spojrzała na ekran i powiedziała:
– Ostatnie trzy wypłaty: tysiąc osiemset, tysiąc pięćset, i tysiąc złotych. Wszystko zrobione w tym miesiącu przez Magdę K.
Zrobiło mi się gorąco. Usiadłem na krześle, bo nogi się pode mną ugięły.
– Ale… ja jej tylko dałem dostęp „na wszelki wypadek”… – wyszeptałem. – Żeby mogła zapłacić rachunki, gdybym trafił do szpitala.
Kasjerka spuściła wzrok.
– Niestety… Wszystko zeszło. Stan konta: osiemdziesiąt dwa złote i trzynaście groszy.
Patrzyłem w przestrzeń, nie słysząc już, co mówiła dalej. Wyszedłem z banku jak we śnie, usiadłem na ławce przed wejściem. Prawą ręką trzymałem się za pierś, próbując złapać oddech. Jakby ktoś postawił mi na klatce betonowy blok.
Wyciągnąłem telefon. Ręce mi drżały. Zadzwoniłem do Magdy.
– Halo? – odebrała od razu.
– Magda… Wypłaciłaś wszystkie pieniądze z mojego konta?
Cisza. I potem:
– Tato, ja… chciałam ci powiedzieć. Ale… miałam trudną sytuację. Wiesz, życie, rachunki, wszystko się sypało. Myślałam, że nie zauważysz.
– Nie zauważę? – powtórzyłem pustym głosem.
– Ty i tak nie potrzebujesz tyle pieniędzy… – powiedziała. – Przecież masz swój dom, nie masz kredytów. Ja tylko na chwilę.
Rozłączyłem się. Wtedy poczułem, że coś się skończyło. Nie tylko pieniądze. Coś we mnie się wypaliło. Nie chciałem płakać. Ale łzy same poleciały.
Żona miała kiedyś rację
– Józek, dzieci trzeba uczyć odpowiedzialności – mówiła Wanda, kiedyś, dawno temu. Siedzieliśmy wtedy wieczorem przy kuchennym stole. Marek jeszcze był w podstawówce, Magda w liceum.
– A nie będę ich uczył, jak ich nie będzie stać nawet na zeszyt? – odburknąłem. – Ja wiem, jak to jest żyć z pustym brzuchem. Moje dzieci mają mieć lepiej.
Wanda tylko pokręciła głową i nalała herbaty.
– Ale nie mają mieć łatwiej, Józek. Bo jak wszystko dostaną za darmo, to nie będą szanować niczego. Ani nas, ani życia.
Wtedy mnie to zdenerwowało. Myślałem, że przesadza. Że mówi tak, bo sama miała surowych rodziców. A teraz? Teraz jej słowa wracały do mnie jak echo.
Od dwóch dni nie jadłem porządnie. Przechadzałem się po wsi bez celu. Patrzyłem, jak sąsiad Wojtek naprawia płot. Jak dzieci sąsiadki grają w piłkę. Jak ludzie żyją… normalnie. W sklepie ekspedientka powiedziała:
– Panie Józek, pan taki markotny ostatnio.
– Bo wie pani… mnie okradli – mruknąłem. – Ale nie złodzieje z ulicy. Własna córka.
Uśmiechnęła się niepewnie. Myślała, że żartuję. Spotkałem też sąsiada Henryka. Zawsze trochę narzekał, ale tym razem powiedział coś, co mnie uderzyło:
– Dzieci to teraz bez serca, panie Józku. Tylko brać, brać, a dać nic. Moje też takie. Przysyłają kartki na święta, ale jak przyjadą, to tylko po parę groszy.
Skinąłem głową. Nie miałem już siły mówić. Bolało mnie nie tylko to, że zostałem okradziony. Bolało mnie, że Wanda miała rację. I że to, co zrobiłem z miłości, obróciło się przeciwko mnie. B
Syn o wszystkim wiedział
Wrócił Marek. Jak gdyby nigdy nic. Wpadł do kuchni, rzucił kurtkę na krzesło i zapytał, czy mam coś ciepłego do jedzenia.
– Zupa jest – odpowiedziałem bez emocji, nie odrywając wzroku od gazety, której nawet nie czytałem. – Taka, co została z wczoraj.
– Super. Bo głodny jestem jak wilk.
Zjadł w milczeniu, mlaskając, siorbiąc. Jakby był w jakimś barze mlecznym, a nie u ojca, którego życie się właśnie posypało. Kiedy skończył, podsunąłem mu kubek z herbatą i zapytałem:
– Wiedziałeś?
– Co?
– Że siostra wypłaciła wszystkie pieniądze z mojego konta.
Zamarł. Przez chwilę udawał, że nie rozumie. Potem odłożył łyżkę, spojrzał w okno i westchnął ciężko.
– Wiedziałem – powiedział w końcu. – Ale myślałem, że się nie zorientujesz. Że ci nie zależy na pieniądzach. No bo… jesteś sam. Co ci po tym wszystkim?
Patrzyłem na niego, na mojego syna, który nawet nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy.
– Zabrałeś mi coś więcej niż pieniądze, Marek – powiedziałem cicho. – Zabrałeś mi wiarę w was.
Marek zamilkł. Już nie grał cwaniaka. Już nie udawał. Siedział skulony jak dziecko, które wie, że przegięło, ale jeszcze nie rozumie, jak bardzo.
– Tato… my nie chcieliśmy cię skrzywdzić. To wszystko się tak... jakoś potoczyło.
Podniósł głowę, jego oczy były lekko zaszklone.
– Chcesz, żebym wyszedł?
Pokręciłem głową.
– Chcę, żebyś pomyślał. Tylko tyle.
Bo ja już wszystko przemyślałem. I wiem, co zrobię.
Józef, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Oddałam synowi mieszkanie, bo myślałam, że to ułatwi mu życie. Teraz nie mam gdzie mieszkać, ani za co żyć”
- „Przez lata uważałam moją synową za zimną i opryskliwą. Jeden wieczór zmienił wszystko, co o niej myślałam”
- „Przez zachowanie ojca znienawidziłam własną siostrę. Dopiero nad jego trumną zrozumiałam, jaką krzywdę nam wyrządził”

