„Nigdy nie chciałam być babcią i od nowa pakować się w śmierdzące pieluchy. A moja córka i tak wcisnęła mi dzieciaka”
„– Nie jestem już twoją niańką i nie zamierzam niańczyć twojego smarkacza – powiedziałam z pełnym spokojem. Córka spojrzała na mnie, jakby widziała obcą osobę. – To przez ciebie będę samotną matką – syknęła i trzasnęła drzwiami”.

- Redakcja
Nigdy nie uważałam się za ciepłą osobę. Zawsze wolałam fakty od emocji, spokój od chaosu, pracę od rozmów o uczuciach. Byłam kobietą zadaniową – skrupulatną, konsekwentną, czasem może i bezlitosną. W pracy byłam szanowana, w domu… cóż, tam po prostu byłam.
Natalia, moja córka, od zawsze była inna. Wrażliwa, zbuntowana, wiecznie rozczarowana moją obojętnością. Próbowałam ją wychować najlepiej, jak umiałam – czyli chłodno, logicznie i bez zbędnych czułości. Dziś już wiem, że to nie wystarczyło. Ale wtedy wydawało mi się, że tak trzeba.
Gdy Natalia powiedziała mi, że jest w ciąży, miałam wrażenie, że ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Dziewczyna dopiero co zaczęła dorosłe życie, a już zamierzała je sobie tak „sknocić”? Ojciec dziecka – jakiś Marek, o którym nie wiedziałam prawie nic – uciekł w siną dal, jak tylko usłyszał o odpowiedzialności.
– I co ty sobie teraz wyobrażasz? – zapytałam, nie kryjąc zawodu. – Że ja się tym zajmę? Bo jeśli tak, to nie licz na mnie.
Córka spuściła wzrok. I wtedy po raz pierwszy, mimo całej tej mojej lodowatej skorupy, poczułam coś, co trudno było nazwać. Czy to była obawa? Wina? A może przeczucie, że coś się właśnie zaczyna?
Miała do mnie żal
– Ty mnie nigdy nie kochałaś! – wrzasnęła Natalia, trzymając w dłoniach swoją torebkę, jakby zaraz miała nią rzucić. – Całe życie byłam dla ciebie tylko obowiązkiem. Nigdy nie byłaś matką, tylko jakimś… kierownikiem mojego życia!
Stałyśmy naprzeciwko siebie w mojej kuchni, ale czułam się, jakbym była na linii frontu.
– Nie dramatyzuj – odpowiedziałam, zbyt chłodno, choć krew już mi wrzała. – A może sama powinnaś się zastanowić, dlaczego jesteś w takiej sytuacji? Dziecko z pierwszym lepszym chłopakiem, który nawet nie miał odwagi zostać?
– Przynajmniej próbowałam żyć! A ty? Ty nic nie czujesz. Nic!
Wtedy padło to zdanie. Moje zdanie. Rzuciłam je jak nóż.
– Nie jestem już twoją niańką i nie zamierzam niańczyć twojego bachora – powiedziałam z pełnym spokojem, choć w środku coś mi się łamało.
Córka spojrzała na mnie, jakby widziała obcą osobę.
– To przez ciebie będę samotną matką – syknęła i trzasnęła drzwiami.
W mieszkaniu zapadła cisza. Nawet zegar przestał tykać, albo tylko mi się tak wydawało. Opadłam na krzesło, jakby ktoś odciął mi zasilanie.
Nie byłam z siebie dumna. Ale przecież mówiłam tylko szczerą prawdę. To nie była moja rola. Nie chciałam być babcią. Nie byłam gotowa. Tylko dlaczego jeszcze długo potem czułam gulę w gardle i łzy, których nie potrafiłam już cofnąć?
Wcisnęła mi dziecko bez pytania
Minęło dużo czasu, zanim się pogodziłyśmy. Mimo wszystko starałam się wspierać córkę. Urodziła zdrowego chłopca. Radziła sobie sama i rzadko prosiła mnie o pomoc, a ja niespecjalnie sama się do niej garnęłam. Pewnego dnia Natalia pojawiła się niespodziewanie na progu.
– Tylko na chwilę. Naprawdę, mama. Jedna zmiana. Zaczynam nową pracę, a on... nie ma z kim zostać – powiedziała cicho, niemal szeptem, stojąc w moim przedpokoju z dzieckiem na rękach.
Michaś był wtedy malutki. Chyba miał wtedy zaledwie trzy latka. Wielkie niebieskie oczy, kręcone włoski i brudna zabawka przytulona do policzka. Spojrzał na mnie i powiedział:
– Baba?
Zawahałam się. Wszystko we mnie krzyczało: „nie”. Ale coś w tym spojrzeniu, w tej bezbronności, sprawiło, że powiedziałam:
– Dobrze. Ale tylko dzisiaj.
Natalia podała mi torbę i uśmiechnęła się blado.
– Dzięki. Odbiorę go wieczorem. Obiecuję.
Zamknęły się za nią drzwi. A ja zostałam z dzieckiem. Z wnukiem. Przez kilka pierwszych minut siedzieliśmy w milczeniu. On bawił się samochodzikiem na dywanie, a ja stałam jak kołek, próbując wymyślić, co robi się z trzylatkiem.
– Chcesz coś zjeść? – zapytałam w końcu.
– Naleśniaki – odparł bez cienia wahania.
Zaskoczył mnie. Nie tym, że chciał naleśniki, ale tym, jak normalnie to zabrzmiało. Jakbyśmy znali się od zawsze. Zrobiłam. Zjadł trzy. Potem się śmiał, pokazywał mi, jak tańczy żabka. A kiedy rozlał sok na dywan, spojrzał na mnie ze strachem.
Nie nakrzyczałam. Powiedziałam tylko:
– Trzeba to posprzątać. Pomóż mi.
Pomógł. A kiedy usiadł na kanapie, przyszedł do mnie, objął moje kolano i powiedział cicho:
– Lubię cię, baba.
Nie odpowiedziałam. Ale coś we mnie zadrżało.
Coś we mnie się zmieniło
Zaczęło się właśnie tak. Potem to „tylko dzisiaj” zmieniło się w „tylko jeszcze ten raz”. A potem jakoś tak naturalnie wpadłyśmy z Natalią w rytm – ja rano odbierałam Michała, ona wieczorem przychodziła po pracy. I nagle okazało się, że potrafię ugotować zupę dla dziecka. Że wiem, jak się włącza bajki na tablecie. Że można śmiać się z trzylatkiem z rzeczy, które normalnie wydawałyby mi się idiotyczne.
Michaś był... czarujący. Mówił do mnie „baba” – i za każdym razem robiło mi się ciepło w środku. Nazywał tak tylko mnie. Przychodził z książką w ręce, siadał obok i mówił:
– Czytaj. Proszę.
A ja czytałam. Po dwa, trzy razy. Bo inaczej nie zasnął. A wieczorem, kiedy Natalia przychodziła go odebrać, patrzyłam na niego, jak śpi wtulony w poduszkę, i nagle nie chciałam, żeby wychodził.
Pewnego wieczoru córka spojrzała na mnie z ukosa, zapięła kurtkę synka i powiedziała:
– On cię kocha, wiesz?
Poczułam ścisk w gardle. Nie odpowiedziałam. Kiwnęłam tylko głową.
A tamtego wieczoru, kiedy całował mnie na dobranoc i powiedział: „dobranoc, kocham cię, baba” – nie wytrzymałam. Zamknęłam drzwi sypialni i płakałam. Po raz pierwszy od... nie pamiętam kiedy. Może od śmierci ojca Natalii. Może od porodu. Może nigdy.
To dziecko kruszyło we mnie coś, czego nawet nie wiedziałam, że mam.
Rozczarowałam własną córkę
Natalia siedziała przy moim stole, piła herbatę i bawiła się łyżeczką. Michał już spał. Miał trudny dzień – przewrócił się w piaskownicy i trzeba było go tulić przez dobrą godzinę. Zrobiłam mu kakao. Śmiał się przez łzy, że baba ma magiczne kubki.
– Mamo... – zaczęła cicho córka. – Czy ty mnie kiedyś naprawdę kochałaś?
Zamarłam. Nie patrzyłam na nią, tylko w okno, gdzie świeciła pojedyncza latarnia.
– Nie wiem. Tak. Myślę, że... na swój sposób. Tylko ja nie umiałam... Nie potrafiłam być taką matką, jakiej potrzebowałaś.
– A jaką byłaś?
– Chłodną. Zimną. Kalkulującą. Bo tak mnie wychowano. Bo sama nie wiedziałam, jak to się robi inaczej. Twoja babcia... ona nie przytulała. Uczyła obowiązkowości. Ja byłam jak zegarek. Tylko ty zawsze byłaś… inna. Żywa.
Natalia milczała, a potem skinęła głową.
– I dlatego cię zawiodłam?
– Nie – spojrzałam na nią w końcu. – Ja zawiodłam ciebie. Ale... może jeszcze mam szansę coś naprawić. Może nie jako matka. Ale jako babcia.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś, co przypominało... przebaczenie. Albo przynajmniej cień nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone.
A kiedy wieczorem siedziałam sama na kanapie, dotarło do mnie: słowa wnuczka „kocham cię, baba” znaczyło więcej, niż wszystkie „mamo” od mojej córki. Bo może dopiero przez niego uczę się kochać naprawdę. To straszne, ale to prawda. Lepiej odkryć to późno, niż wcale.
Stałam się typową babcią
Codzienność zmieniła się niepostrzeżenie. Zanim się obejrzałam, wiedziałam, kiedy Michał ma drzemkę, jakiego misia trzeba zabrać na spacer i że naleśniki muszą być z dżemem, nie z twarogiem. Każdy dzień miał swój rytm – poranny uśmiech, spacer do parku, bajka, drzemka, zabawa na dywanie, wieczorna kąpiel. I czułam się w tym... spokojna. Potrzebna.
Zaczęłam chodzić z nim na plac zabaw. Uczyłam go rysować koty, choć sama zawsze rysowałam tylko schematyczne domki i chmurki. On i tak mówił:
– Baba, piękne!
Wieczorem Natalia wpadała z pracy, pachnąca kawą i zmęczeniem. Siadała, zdejmowała buty, wzdychała ciężko.
– Dzisiaj byliśmy w parku – mówiłam, podsuwając herbatę. – Michał chciał zaczepiać psy. I mówił, że chce mieć własnego.
Spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Nie wierzyłam, że tak się zmienisz.
– Nie zmieniłam się. Po prostu... zaczęłam widzieć.
Tego dnia Michaś przyszedł do mnie z kredkami i narysował coś, co przypominało trzy patyczaki trzymające się za ręce.
– To my! – powiedział z dumą. – Baba, mama i ja! A możemy mieszkać razem?
Zatkało mnie. Spojrzałam na Natalię. Milczała. Ale jej oczy mówiły wszystko.
Zapracowałam na przebaczenie
Dziś wiem, że nie da się cofnąć przeszłości. Nie da się nagle stać matką, której się nie było. Ale można spróbować być kimś innym. Kimś lepszym. Dla kogoś, kto przychodzi do ciebie z kredką w dłoni i mówi: „Baba, narysujmy razem serduszko”.
Michał nauczył mnie czułości. Pokazał, że nie wszystko musi być rozpisane w tabelce. Że można odpuścić. Usiąść na dywanie, dać się poplamić plasteliną i śmiać się do łez z czegoś kompletnie głupiego. I że ten śmiech... leczy. Naprawdę leczy.
Z Natalią nie jesteśmy idealne. Czasem jeszcze się kłócimy, czasem mówimy sobie coś za ostro. Ale wieczorami siadamy razem na kanapie, oglądamy zdjęcia Michała, pijemy herbatę i po prostu... jesteśmy. Obie bardziej obecne niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie wiem, co będzie dalej. Czy życie znów nam coś zabierze, czy da. Ale dziś wiem, że jestem potrzebna. Że ktoś na mnie czeka. Że mam w czyimś życiu miejsce, którego wcześniej nie było. I że bycie babcią – tą „babą” od naleśników, od opatrunków i od śmiesznych historyjek – to coś więcej niż rola. To najpiękniejsze, co mogło mi się przydarzyć.
Joanna, 55 lat
Czytaj także:
- „Myślałam, że córka będzie się mną opiekować. Oddawałam jej emeryturę, a ona odkładała ją na wakacje pod palmami”
- „Myślałam, że po mężu została mi tylko żałoba. Jednak w tajemniczej kopercie kryło się o wiele więcej”
- „Przepisałam synowi mieszkanie, bo obiecał, że się mną zaopiekuje. Po 2 miesiącach kazał mi spakować walizki”

