Reklama

Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie – od jednej rozmowy w parku. W zasadzie nie szukałam przygód. Ani tym bardziej kłopotów. A jednak coś w nim – dojrzałym, trochę posiwiałym, z melancholijnym spojrzeniem – przyciągnęło mnie jak magnes. Nie planowałam wplątywać się w żadne emocjonalne wiry, a już na pewno nie z mężczyzną, który mógłby być moim ojcem. A jednak. Jedno spotkanie, potem drugie... I zanim się zorientowałam, moje serce zaczęło bić mocniej. Wbrew logice. Wbrew wszystkiemu. Wbrew mnie samej.

Zwykły dzień i niezwykłe spotkanie

Nigdy nie chodziłam tą trasą do pracy. Tego dnia po prostu nie miałam ochoty wsiadać do autobusu pełnego ludzi. Szłam wolno przez park, jeszcze z kawą w papierowym kubku, z rękami głęboko wsuniętymi w kieszeni. Zatrzymałam się przy ławce, by wyjąć słuchawki. I wtedy go zobaczyłam.

Siedział z książką, zupełnie pochłonięty lekturą, ale nie to mnie uderzyło. Był... spokojny. Spokojniejszy niż ktokolwiek, kogo widziałam ostatnimi czasy. Gdy podniosłam na niego wzrok, odruchowo się uśmiechnęłam. Odpowiedział tym samym.

– Dobry wybór – powiedział, wskazując na mój kubek. – Kawa z tego miejsca ma świetny smak.

Zaśmiałam się cicho, zaskoczona jego bezpośredniością, ale też – dziwnie ujęta.

– A książka? – zapytałam, wskazując tytuł. – Też dobra?

– Dobra. Ale pani uśmiech ciekawszy.

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale usiadłam obok. Rozmawialiśmy może dwadzieścia minut. Miał na imię Filip. Wysoki, siwy na skroniach, z kilkudniowym zarostem. Miał w sobie coś szlachetnego. Kiedy spytał, czy możemy się jeszcze kiedyś spotkać, zgodziłam się zanim zdążyłam to przemyśleć.

W drodze do pracy czułam się jak po lampce wina – lekko rozmarzona i niepewna, czy to naprawdę się wydarzyło. A jednak numer jego telefonu w moim telefonie był bardzo realny. Tak jak bicie mojego serca, które od tamtego spotkania już nie zwolniło.

Sekrety wieczoru nad rzeką

Spotkaliśmy się tydzień później. To on zaproponował wieczór nad Wisłą – niepozorne miejsce, które nagle wydawało się idealne. Czerwcowe słońce powoli chowało się za horyzontem, a my usiedliśmy na betonowym murku, jedząc lody i śmiejąc się z mojej historii o nieudanym randkowaniu online.

Ludzie teraz nie potrafią rozmawiać – powiedziałam. – Tylko szybkie pytania, szybkie odpowiedzi, zero ciszy.

– Cisza jest niedoceniana – odparł. – Lubię, gdy z kimś mogę pomilczeć bez dyskomfortu.

Zamilkliśmy. I to milczenie rzeczywiście nie było niezręczne. Patrzyłam na jego profil, kiedy myślał, że nie patrzę. Miał zmarszczki wokół oczu, lekko pomarszczone dłonie i to spojrzenie, w którym było coś więcej niż tylko flirt.

– Jesteś inna niż się spodziewałem – odezwał się w końcu. – Młoda, a mądra. I trochę smutna.

– Smutna? – zdziwiłam się.

– Tak. Jak ktoś, kto za dużo nosi na plecach.

Zamrugałam, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie znał mnie, a jednak jakby czytał między wierszami.

– A ty? – zapytałam. – Dlaczego siedzisz z obcą kobietą nad rzeką?

– Może chcę się poczuć znowu jak człowiek. Nie tylko ojciec, nie tylko rozwodnik. Po prostu facet, który rozmawia z kimś, kto go słucha.

Wieczór skończył się zbyt szybko. Gdy odprowadzał mnie na przystanek, jego dłoń przypadkiem dotknęła mojej. Nie cofnęłam się. I to wystarczyło, by wiedzieć, że to się jeszcze nie skończyło.

Wbrew logice i rozsądkowi

Wiedziałam, że to nie ma sensu. On miał pięćdziesiąt lat, ja trzydzieści cztery. Inne pokolenia, inne rytmy życia. A jednak gdy tylko słyszałam dźwięk wiadomości od niego, coś we mnie drżało. Pisał rzadko, ale kiedy już to robił – z uważnością, z uczuciem. Żadnego „hej, co tam?”. Raczej: „Widziałem dzisiaj kobietę w czerwonym płaszczu i pomyślałem o tobie”. Albo: „Słuchasz czasem Brel’a? Wysyłam ci piosenkę, której nie mogę wyrzucić z głowy”.

Spotykaliśmy się co kilka dni. Spacery, kawiarnie, wieczory na ławce. Nic wielkiego, a jednak każdy z tych momentów był jakby wyjęty z innego świata. Po jednym z takich spacerów zaprosił mnie do siebie.

– Mam butelkę czerwonego wina. Niezobowiązująco – powiedział, patrząc na mnie spokojnie. – Jeśli nie chcesz, rozumiem.

Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast tego położyłam dłoń na jego ramieniu i powiedziałam cicho:

– Chcę.

Jego mieszkanie pachniało kawą i książkami. Miał wszędzie zdjęcia – dzieci, kobieta z przeszłości, stary pies. Nie ukrywał swojego życia. To było nowe. Intrygujące. Bez udawania. Wypiliśmy wino, rozmawialiśmy długo. A potem... pocałował mnie. Powoli, delikatnie, z taką czułością, że zapomniałam oddychać.

Nie byłam pewna, czy robię dobrze. Ale kiedy jego ręka odnalazła moją, przestałam myśleć. Tego wieczoru rozsądek przegrał z sercem. I nie miałam mu tego za złe.

Między telefonami a milczeniem

Kiedy się nie odzywał przez trzy dni, czułam się jak idiotka. Przesuwałam palcem po ekranie telefonu, sprawdzając, czy przypadkiem nie przegapiłam wiadomości. Nic. Cisza. I tylko w głowie dudniło jedno pytanie: „Czy dla niego to znaczyło mniej niż dla mnie?” W końcu napisałam.

– Hej. Wszystko w porządku?

Odpisał dopiero wieczorem.

– Przepraszam. Miałem ciężki czas. Problemy z córką. Nie chciałem cię w to mieszać.

Zaparło mi dech. Nie dlatego, że wspomniał o córce. Ale dlatego, że pomyślał, że nie chcę być częścią jego życia i problemów. Spotkaliśmy się nazajutrz. Był blady, zmęczony, ale z wdzięcznością patrzył mi w oczy.

– Moja córka się buntuje. Ma żal. Że się rozwiodłem. Że jestem szczęśliwy... bez jej matki. Że układam sobie życie.

– A jesteś szczęśliwy? – zapytałam szeptem.

Przytulił mnie.

– Nie wiem, czy mam prawo tak to nazywać. Ale kiedy jestem z tobą, czuję spokój. Ciepło. Może to właśnie szczęście?

Nie rozmawialiśmy już tego dnia o uczuciach. Wystarczyło to jedno zdanie. Ale coś się zmieniło. Między telefonami a milczeniem, między czułością a niepewnością zaczęła rodzić się więź. Skromna, nieopierzona, ale prawdziwa. I coraz mniej potrafiłam sobie wmówić, że to tylko przygoda.

O krok za daleko

Zaczęłam o nim mówić przyjaciółce. Delikatnie, jakby przypadkiem. Nie używałam słowa „związek”. Jeszcze nie. Ale kiedy zapytała, czy się zakochałam, spuściłam wzrok i milczałam zbyt długo.

– Ile on ma lat? – zapytała bezpośrednio.

– Pięćdziesiąt. Ale nie wygląda. A przede wszystkim... nie czuje się stary.

– A dzieci? Była żona? To wszystko się nie liczy?

– Liczy – odpowiedziałam cicho. – Ale ja też się liczę.

Nie przekonałam jej. Zresztą sama siebie też już nie umiałam przekonać, że to takie proste. Bo nie było. Miał swoją przeszłość. Córkę, która mnie nienawidziła, chociaż nigdy mnie nie spotkała. Byłą żonę, z którą nadal utrzymywał kontakt. I obowiązki, o których nie miałam pojęcia.

Pewnego dnia, gdy nie odbierał telefonu cały wieczór, pojechałam pod jego dom. Światła były zgaszone. Zapukałam. Cisza. Już miałam odejść, kiedy drzwi się uchyliły.

– Co ty tu robisz? – spytał szeptem. – Nie mogę teraz rozmawiać.

Za jego plecami przemknęła sylwetka dziewczynki. Prawdopodobnie jego córki. Serce mi zamarło.

– Przepraszam. Nie chciałam... nie powinnam...

Zatrzasnął drzwi. Nie tłumaczył się. Nie oddzwonił. Przez trzy dni udawałam, że mnie to nie boli. Potem zadzwonił.

– Możemy się spotkać? – zapytał. – Muszę ci wszystko wyjaśnić.

Nie wiedziałam, czy jeszcze chcę. Ale poszłam. I spojrzałam mu w oczy. I znów nie potrafiłam być mądrą, rozsądną kobietą. Bo zrozumiałam, że przepadłam.

Wszystko inne przestało mieć znaczenie

Spotkaliśmy się w tej samej kawiarni, gdzie pierwszy raz trzymał moją dłoń. Wtedy wszystko było takie lekkie. Teraz między nami wisiało napięcie.

Przepraszam, że cię odepchnąłem. Moja córka... była w złym stanie. Gdyby zobaczyła cię wtedy u mnie, mogłoby być jeszcze gorzej.

Skinęłam głową. Rozumiałam. Ale bolało.

– Dlaczego nie powiedziałeś tego od razu?

Westchnął.

– Bo się bałem. Że uznasz, że to za trudne. Za dużo bagażu.

Patrzyłam na niego długo. Nie był idealny. Miał swoje rany, dzieci, przeszłość, która nie chciała odpuścić. Ale miał też coś, czego nie miał nikt inny – widział mnie. Nie tak, jak inni. Nie przez pryzmat wieku, randek, kariery, udawania. Widział mnie taką, jaka jestem. I to było więcej niż kiedykolwiek miałam.

– Nie wiem, czy to ma sens – powiedziałam. – Ale chcę sprawdzić.

– Tylko jeśli jesteś pewna – odpowiedział spokojnie.

– Nie jestem. Ale chcę. A to chyba więcej warte niż jakiekolwiek zapewnienia.

Uśmiechnął się smutno, ale z nadzieją. I wtedy, przy tym stoliku, w zwykłej kawiarni, chwycił moją dłoń. Od tamtej pory nie obiecywaliśmy sobie nic na wyrost. Po prostu byliśmy. Czasem codziennie. Czasem tylko w weekend. Zawsze jednak – dla siebie. I choć nadal bywały momenty wątpliwości, wiedziałam jedno: to, co zbudowaliśmy, było nasze. Ciche, skomplikowane, ale moje. I wszystko inne przestało mieć znaczenie.

Paulina, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama