„Niespodzianka od męża na Dzień Kobiet wywiodła mnie w pole. Skończyłam na bezludziu w pensjonacie rodem z PRL-u”
„To była typowa sytuacja, w którą wpakował mnie Maciek. Świetnie. Siedzieliśmy więc w samochodzie, otoczeni przez deszczowe pustkowie, a ja próbowałam oswoić się z myślą, że nasza tajemnicza wyprawa zamieniła się w walkę o przetrwanie”.

- Redakcja
Nie jestem fanką niespodzianek. Nigdy nie byłam. Wolę wiedzieć, co mnie czeka, mieć wszystko zaplanowane i pod kontrolą. Tak jest bezpieczniej. Życie nauczyło mnie, że niespodzianki rzadko kiedy oznaczają coś dobrego.
Maciek – mój mąż – ma na ten temat zupełnie inne zdanie. On wprost kocha spontaniczność. To ten typ, który kupuje bilety na koncert w innym mieście na kilka godzin przed rozpoczęciem albo wpada do domu i oznajmia: „Pakuj się, jutro jedziemy nad morze!”.
Tak więc kiedy powiedział mi: „Z okazji Dnia Kobiet przygotowałem dla ciebie coś specjalnego”, poczułam ekscytację… ale i niepokój.
– Coś specjalnego? – uniosłam brew, starając się brzmieć neutralnie. W środku jednak żołądek ścisnął mi się ze stresu.
– Tak! Tylko się nie dopytuj, bo to niespodzianka. Zobaczysz!
Już wtedy wiedziałam, że to się może źle skończyć. Con on znowu wymyślił?
Nie miałam pojęcia, co się dzieje
Postanowiłam jednak kontynuować tę rozmowę. Powiedział mi tylko, że to wyjazd. Nie chciałam skończyć z torbą na odludziu.
– Maciek, błagam, daj mi chociaż jakąś wskazówkę – jęknęłam, kiedy pakowałam walizkę, nie mając pojęcia, co do niej wrzucić. – Ciepłe rzeczy? Lekkie sukienki? Kostium kąpielowy?
Mój mąż stał oparty o framugę drzwi, z tym swoim irytującym uśmieszkiem.
– Masz się nastawiać na świetną zabawę – mrugnął do mnie.
– To brzmi jak coś, co mówi porywacz – burknęłam, wrzucając do torby i sweter, i klapki, i ciepłą kurtkę.
Maciek tylko się roześmiał, cmoknął mnie w czoło i dodał:
– Zaufaj mi.
No tak, zaufaj mi. Miałam ochotę mu przypomnieć, jak ostatnio „zaufałam”, a skończyło się nocą w rozwalającym się namiocie na jakimś odludziu, bo jego „kameralny camping” okazał się opuszczonym polem bez prysznica.
Mimo to wsiadłam do samochodu i ruszyliśmy.
– Dobrze, a ile będziemy jechać? – spróbowałam podejść go inaczej. – Dwie godziny? Sześć?
– Mniej więcej.
– Maciek, na litość boską! – rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
– Kamila, serio, zrelaksuj się – zaśmiał się. – Po prostu ciesz się podróżą.
Łatwo mu mówić. On kochał to całe „życie chwilą”. Ja natomiast, siedząc na fotelu pasażera, czułam, jak powoli narasta we mnie frustracja.
Droga dłużyła się niemiłosiernie. Po trzech godzinach zaczął padać deszcz, a po kolejnych trzydziestu minutach Maciek zaklął pod nosem.
– Co się stało? – zapytałam, czując, że to pytanie, którego wolałabym nie zadawać.
– Zatrzymujemy się – westchnął. – Chyba mamy problem.
Wtedy poczułam, jak samochód powoli traci prędkość, aż w końcu stajemy na poboczu.
Niespodzianka chyba się nie udała
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
– Co to znaczy, że chyba mamy problem? – zapytałam, krzyżując ręce na piersi.
Maciek westchnął i sięgnął po telefon.
– To znaczy, że samochód odmówił współpracy.
– Nie – pokręciłam głową. – To znaczy, że twoja „genialna niespodzianka” właśnie poszła się bujać.
Maciek rzucił mi szybkie spojrzenie, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale zamiast tego wysiadł z auta i podniósł maskę. Przez chwilę grzebał w silniku, a ja siedziałam w środku, słuchając, jak deszcz monotonnie bębni o dach. Po kilku minutach wrócił.
– No i? – spojrzałam na niego z nadzieją, że zaraz powie, że już wszystko działa.
– No nic. Trzeba wezwać pomoc drogową.
Przymknęłam oczy. To było tak bardzo typowe.
– Kamila, to nie koniec świata – powiedział, widząc moją minę.
– A gdzie my w ogóle jesteśmy?
Maciek zawahał się przez ułamek sekundy.
– W sumie… nie do końca wiem.
Wzięłam głęboki wdech, żeby się nie zagotować.
– Czyli stoimy na poboczu, w deszczu, w jakimś kompletnym zadupiu, bez pomysłu, co dalej?
Maciek uśmiechnął się przepraszająco.
– Tak jakby.
Patrzyłam na niego przez chwilę, a potem wybuchnęłam śmiechem. Cóż, jeśli miałam nauczyć się spontaniczności, to chyba właśnie dostawałam przyspieszony kurs.
Robiło się coraz ciekawiej
Pomoc drogowa mogła dotrzeć dopiero za dwie godziny. Świetnie. Siedzieliśmy więc w samochodzie, otoczeni przez deszczowe pustkowie, a ja próbowałam oswoić się z myślą, że nasza tajemnicza wyprawa zamieniła się w survival.
– Dobrze, więc jakie mamy opcje? – spytałam, opierając głowę na zagłówku.
Maciek spojrzał na mnie z tym swoim zawadiackim uśmiechem, który miał mnie uspokajać, a w rzeczywistości tylko mnie drażnił.
– Możemy siedzieć tutaj i gapić się w szybę albo… – zawiesił głos.
– Albo? – uniosłam brew.
– Znalazłem w nawigacji mały pensjonat dwa kilometry stąd. Możemy tam się zatrzymać i poczekać w suchym miejscu.
Przez chwilę biłam się z myślami. Szczerze mówiąc, wolałam siedzieć w aucie niż iść dwa kilometry w deszczu do jakiejś ruderki w środku niczego. Ale w końcu westchnęłam.
– No to prowadź.
Założyłam kaptur i wysiadłam, natychmiast czując, jak wilgoć wżera mi się w ubranie. Maciek złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę światła, które majaczyło w oddali.
Pensjonat wyglądał jak wyjęty z filmu o dawnych czasach – drewniane okiennice, kamienne ściany i ciepłe światło bijące ze środka. Kiedy Maciek zapukał, drzwi otworzyła starsza kobieta w grubym swetrze.
– O rety, dzieci moje, co wy tu robicie w taką pogodę? – zapytała z troską.
– Długa historia – uśmiechnął się Maciek. – Macie może wolny pokój?
Kobieta spojrzała na nas badawczo, po czym machnęła ręką.
– No chodźcie, chodźcie. Wyglądacie, jakby was życie przeczołgało.
I tak oto zamiast w luksusowym hotelu, jak sobie wyobrażałam, wylądowaliśmy w przytulnym, choć staroświeckim pensjonacie, pachnącym drewnem i ciepłą herbatą. Może nie było to, czego się spodziewałam, ale… jakoś dziwnie mi się to podobało.
Odpuściłam sobie kontrolę
W środku było ciepło, aż za bardzo – stary piec kaflowy buczał w kącie, oddając ciepło niczym rozżarzony kominek. Zdjęłam mokrą kurtkę, czując, jak para unosi się z moich ubrań. Maciek trzymał się lepiej – wyglądał, jakby deszcz w ogóle mu nie przeszkadzał.
– No, no… Macie szczęście, że na mnie trafiliście – powiedziała właścicielka, podając nam dwa kubki parującej herbaty z cytryną. – W taką pogodę nikt tu nie zagląda.
– Może to przeznaczenie? – rzucił Maciek, patrząc na mnie znacząco.
Prychnęłam, ale coś w tym było. W końcu, gdyby nie ta awaria, nigdy nie trafilibyśmy do tego miejsca.
Pokój, który dostaliśmy, był urządzony w starym stylu – drewniane meble, koronkowe firanki i skrzypiące łóżko. Nie luksus, ale miał w sobie coś domowego. Rzuciłam się na pościel, zmęczona długim dniem.
– No i jak ci się podoba moja niespodzianka? – Maciek usiadł obok i szturchnął mnie łokciem.
– Powiedzmy, że nie jest aż tak tragicznie, jak myślałam – przyznałam z westchnieniem.
Maciek roześmiał się i położył obok mnie. Przez chwilę leżeliśmy w ciszy, słuchając deszczu bębniącego o dach.
– Wiesz, Kamila… – zaczął cicho. – Chciałem, żeby to było coś wyjątkowego. Nie tylko wyjazd, ale coś, co zapamiętamy.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na niego uważnie.
– I myślałeś, że najlepszym sposobem na to będzie uwięzienie mnie w aucie, w deszczu, bez wiedzy, dokąd jedziemy?
Zaśmiał się.
– No dobra, może mogłem zdradzić ci odrobinę więcej. Ale przyznaj, to wszystko ma swój urok.
Westchnęłam teatralnie, ale uśmiechnęłam się pod nosem. Może i miał rację. Może czasem warto dać się zaskoczyć. Zdecydowanie zapamiętam ten wyjazd.
Musiałam przyznać mu rację
Zostaliśmy jednak na noc w tym pensjonacie. Obudziłam się w środku nocy, słysząc cichy trzask drewna w piecu i jednostajny szum deszczu za oknem. Przez chwilę nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie jestem, ale zapach herbaty i starego drewna szybko przywrócił mi rzeczywistość. Pensjonat. Awaria samochodu. Niespodzianka Maćka.
Obróciłam się na bok – Maciek spał spokojnie, oddychając miarowo. Wyglądał tak beztrosko, że aż zrobiło mi się głupio. On naprawdę się starał. Chciał, żebym przeżyła coś wyjątkowego, żebym wyrwała się z mojej uporządkowanej rutyny. Może to nie był wymarzony hotel nad morzem, ale… coś w tej podróży było.
Rano gospodyni nakarmiła nas ciepłymi racuchami i obiecała pomóc z naszym samochodem.
– Mój syn ma warsztat w mieście. Załatwię, żeby ktoś was podholował – oznajmiła, wycierając ręce w fartuch.
Po śniadaniu usiedliśmy przy kominku, grzejąc ręce na kubkach z gorącą kawą.
– No i co, żono? Nadal uważasz, że to była katastrofa? – Maciek szturchnął mnie lekko, unosząc brew.
Pokręciłam głową z uśmiechem.
– Może nie było tak źle.
– „Nie było tak źle”?! Kamila, proszę cię, powiedz w końcu, że ci się podobało!
Zaśmiałam się.
– No dobra… Było nawet całkiem fajnie.
Maciek wyszczerzył się triumfalnie.
Kilka godzin później ruszyliśmy w drogę. Samochód naprawiony, deszcz ustał, a ja patrzyłam przez szybę na mijane krajobrazy, czując coś dziwnego w środku.
Może jednak nie trzeba wszystkiego kontrolować. Może czasem warto dać się zaskoczyć.
– Następnym razem daj mi tylko jedną małą wskazówkę – powiedziałam, ściskając Maćka za rękę.
– Dobrze – odparł z uśmiechem. – Uprzedzam cię, że cię kocham.
Roześmiałam się. Tak, może jednak spontaniczność nie była taka zła.
Coś się we mnie zmieniło
Gdy wróciliśmy do domu, pierwszą rzeczą, którą zrobiłam, było rzucenie się na kanapę i westchnienie z ulgą. Kocham podróże, ale jeszcze bardziej kocham moment, kiedy wracam do własnego łóżka.
Maciek usiadł obok i objął mnie ramieniem.
– Wiesz, myślałem, że będziesz na mnie bardziej zła.
– A ja myślałam, że ta niespodzianka skończy się większą katastrofą – przyznałam, uśmiechając się pod nosem.
– Czyli remis?
Zerknęłam na niego i po chwili namysłu pokręciłam głową.
– Nie. Tym razem wygrałeś.
Maciek spojrzał na mnie z udawanym szokiem.
– Możesz to powtórzyć?
– Nie przesadzaj, raz wystarczy – szturchnęłam go w bok, a on się roześmiał.
W głębi duszy wiedziałam, że ta dziwna podróż – choć daleka od idealnej – była czymś, czego potrzebowałam. Nie tylko dlatego, że wyrwała mnie z mojej strefy komfortu, ale też dlatego, że przypomniała mi, dlaczego zakochałam się w Maćku. Bo mimo jego chaosu, nieprzewidywalności i irytującego zamiłowania do tajemnic, potrafił sprawić, że czułam się wyjątkowa.
Może czasem warto dać się porwać niespodziance. Nawet jeśli oznacza to spacer w deszczu i nocleg w pensjonacie, o którym nigdy nie słyszałam.
Kamila, 33 lata
Czytaj także:
„Mąż kupił mi bukiet tulipanów na Dzień Kobiet. Gdy przeczytałam liścik, wiedziałam, że po raz ostatni”
„Prezent od męża na Dzień Kobiet doprowadził mnie do łez. Od razu wiedziałam, że muszę szykować papiery rozwodowe”
„Zamiast kwiatów mąż kupił mi na Dzień Kobiet krem przeciwzmarszczkowy. Zemsta była lepsza niż najdroższy prezent”