Reklama

Siedziałam w ciszy, z wyłączonym telefonem, w dniu własnych urodzin. Nie chciałam żadnych niespodzianek, nie w tym roku. Ani wiadomości, ani życzeń, zwłaszcza od niej. Karina potrafiła dotrzeć do mnie wszędzie – przez fałszywe konta, numery znajomych, e-maile, które zakładała tylko po to, by mnie przeprosić. Rok temu dałam się nabrać. Odebrałam nieznany numer, a jej głos natychmiast przebił się przez słuchawkę:

Monika, proszę, tylko mnie nie rozłączaj…

Rozłączyłam się. A potem jeszcze kilka razy – w święta, przed Sylwestrem. Kasowałam jej wiadomości, zanim przeczytałam choć jedno słowo. W tym roku nie zamierzałam tego powtarzać.

Zdradzili mnie oboje

Nie wracam często do tamtego dnia. Za dużo wtedy się stało. Ale raz na jakiś czas ten obraz do mnie wraca. Obraz Marka, mojego męża, leżącego w łóżku z moją siostrą.

Marek był moją pierwszą miłością. Znaliśmy się od liceum, przeszliśmy razem przez studia, przez przeprowadzkę, pierwszą pracę, kredyt. Był moim całym światem. Myślałam, że jestem jego.

Kiedyś wierzyłam, że mamy coś wyjątkowego. On przygotowywał mi śniadania, zostawiał karteczki z żartami, tulił mnie zawsze, gdy zasypiałam zbyt późno. Ludzie mówili, że jesteśmy jak z katalogu. Ale katalogi nie pokazują, jak naprawdę wygląda życie.

Tamtego wieczoru, zupełnie zwyczajnego, dostałam wiadomość od nieznajomej. Zdjęcie Marka i mojej siostry w intymnej sytuacji. Nie wierzyłam. A może nie chciałam. Później był telefon, że mąż miał wypadek. Wracali razem, ale ona przeżyła.

– Moni… Przepraszam. To trwało dłużej, niż powinno. Wiem. Ale to się wydarzyło… nie umiem powiedzieć, kiedy się zaczęło.

Nie chciałam wiedzieć. Siedziałam jak sparaliżowana. Chciałam wrzeszczeć, ale nie umiałam wydobyć z siebie głosu.

Wszystko się zmieniło

Po tej nocy świat jakby zmienił barwy. Wszystko wydawało się za blade. Mama chciała to zrozumieć. Powtarzała frazesy, które tak bardzo chciałam zakrzyczeć.

– Ale przecież siostry... Przecież to rodzina...

Jeśli staniesz po jej stronie, już nigdy mnie nie zobaczysz – powiedziałam zimno. – Nigdy.

Mama milczała, ale wiedziałam, że próbowała z nią utrzymać kontakt. Mnie to bolało. Tak cholernie bolało, jakby ona też mnie zdradziła. Karina nie pojawiła się na pogrzebie Marka. Zabroniłam jej. Było mi to obojętne, a córka – Zosia – o nic nie pytała. Miała tylko sześć lat, a już wiedziała, że pewne rzeczy lepiej przemilczeć.

Z czasem w naszym życiu pojawił się Igor. Nie od razu. Nie po to, żeby zastąpić Marka, bo nikt nie mógł, ale był dobry. Pokazał mi, że można znowu się uśmiechać – ostrożnie, nieufnie, ale jednak. Plany? Tak, mieliśmy. Ślub. Może dziecko. Ale coś wisiało między nami. Ciągle wracał temat Kariny.

– Prędzej czy później Zosia będzie chciała wiedzieć – mówił. – To jej ciocia. Może warto…

Ona nie ma żadnej cioci – ucinałam. – Umarła tego samego dnia, co jej ojciec.

Czasami miałam wrażenie, że Igor coś przede mną ukrywa. Że może Karina jakimś cudem dotarła do niego. Wiem, to brzmiało paranoicznie. Ale po tym, co przeżyłam, zaufanie stało się luksusem, na który już nie było mnie stać.

Byłam podejrzliwa

Igor wracał później z pracy. Częściej siedział z telefonem, a kiedy go odkładał – ekran był wygaszony. Raz odebrał połączenie w kuchni i wyszedł na balkon, zamykając za sobą drzwi. Nic nie mówiłam, ale zaczęłam go sprawdzać. Kieszenie, torbę, rachunki. W jego samochodzie, między siedzeniem a podłokietnikiem, znalazłam paragon z cukierni. Dwa ciastka, dwie kawy. Data – dzień, w który mówił, że był w delegacji. Nic nie powiedziałam. Nie od razu.

Zosia spała, gdy usiadłam w kuchni, oświetlona tylko ciepłym światłem lampy. Igor wszedł, rzucił klucze na blat. Chciał mnie pocałować. Odwróciłam głowę.

– Gdzie byłeś tydzień temu w środę?

Zamarł. Patrzył na mnie, jakby nie rozumiał pytania.

– Mówiłeś, że byłeś w Katowicach, ale mam tu paragon z kawiarni w naszym mieście.

Wzruszył ramionami.

– No to może nie pojechałem. Może miałem coś innego. Co to za różnica?

– Różnica taka, że już raz ktoś mnie okłamywał. I skończyło się katastrofą.

Zamilkł. Zobaczyłam w jego oczach coś, czego dawno nie widziałam – złość.

Myślisz, że sypiam z twoją siostrą? – zapytał cicho. – Bo czasem mam wrażenie, że to właśnie insynuujesz.

Nie odpowiedziałam, ale moje milczenie wystarczyło. Wstał od stołu, założył kurtkę i wyszedł. Tydzień później się wyprowadził. Miał dość mojej paranoi. I wtedy dotarło do mnie, że nie tylko straciłam Marka i Karinę. Straciłam też Igora. Bo nigdy nie dałam mu szansy naprawdę być blisko. A może... naprawdę coś przede mną ukrywał?

Miałam tylko córkę

Cisza w mieszkaniu była nieznośna. Nawet Zosia to czuła – chodziła na palcach, jakby bała się mnie denerwować. Próbowałam udawać, że wszystko w porządku. Próbowałam być silna, ale wieczorami, gdy już zasypiała, płakałam do poduszki. Zostałam sama. Znowu.

Nie miałam do kogo zadzwonić. Nie rozmawiałam z mamą, kuzynki były daleko, przyjaciółki się wykruszyły po tamtym pierwszym rozpadzie mojego świata. Patrzyłam na telefon. Przesuwałam palcem po kontaktach. Zatrzymałam się na jednym imieniu. Karina.

„Nie chodzi o mnie. Chodzi o Zosię. Potrzebuję pomocy.”

Klik. Wysłane. I wtedy spanikowałam. Co ja robię? Zosia miała już prawie 10 lat. Pamiętała, że kiedyś była ciocia. Wiedziała, że coś się wydarzyło, ale nigdy jej nie mówiłam dokładnie co. Chroniłam ją – może naiwnie, może egoistycznie. Może właśnie przez to wszystko się rozsypało.

Karina odpisała po dwóch godzinach.

„Monika… Jeśli naprawdę chodzi o Zosię, zrobię wszystko. Tylko powiedz kiedy i gdzie.”

Serce zabiło mi mocniej. Przez chwilę chciałam wycofać się, napisać, że to pomyłka, że jednak nie, ale nie miałam już siły być sama. I nie miałam już nikogo innego, do kogo mogłabym się odezwać.

Nie wiem, czy jej wybaczę

Nie spotkałyśmy się w żadnej kawiarni. Po prostu któregoś dnia zapukała do moich drzwi. Trzymała w ręku mały plecak z motywem z bajki, taki, jaki lubiła Zosia. Kiedy otworzyłam, przez moment tylko na siebie patrzyłyśmy. Żadnych łez. Żadnych dramatów. Jakby czas się zatrzymał i nie wiedział, co dalej.

– Zosia jest w domu? – zapytała tylko.

– Na zajęciach plastycznych – odpowiedziałam sztywno.

Karina spuściła wzrok, przycisnęła pasek plecaka do piersi, jakby to on miał ją obronić.

– Wiem, że nie zasługuję, żeby tu być, ale też wiem, że jesteś zmęczona. I że boisz się, że nie dasz rady sama. Możesz mnie nienawidzić, ale… daj mi coś zrobić dobrze.

Nie powiedziałam nic. Po prostu się odsunęłam, robiąc miejsce w progu. Weszła bez słowa. Zdjęła buty. Poszła do kuchni. Znalazła ściereczkę i zaczęła przecierać blat. Usiadłam na krześle i patrzyłam, jak działa – w milczeniu, skupieniu. Niby nic się nie zmieniło. A jednak wszystko było inne.

Nie licz na przebaczenie – powiedziałam cicho.

Zatrzymała ruch. Odwróciła się.

– Nigdy na nie nie liczyłam. Ale Zosia… ona nie może cierpieć przez moje błędy.

Po chwili przyszła Zosia. Z lekko umazaną farbą dłonią i torbą z rysunkami. Gdy zobaczyła Karinę, nie krzyknęła, nie cofnęła się. Po prostu rzuciła się jej na szyję. A ja siedziałam dalej przy stole, z dłonią zaciśniętą na kubku. Czułam coś, czego wtedy nie potrafiłam nazwać. Może to była ulga?

Monika, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama