„Nienawidzę Dnia Nauczyciela. Kwiaty nic nie znaczą, gdy uczniowie na co dzień traktują mnie jak śmiecia”
„– Wiecie co? Gdybyście chociaż raz przeczytali coś naprawdę, a nie tylko streszczenie z internetu, może nie bylibyście tacy puści! – krzyknęłam. Klasa zamilkła. Przez moment. A potem zaczęli się śmiać. Kuba powiedział coś jeszcze, ale już nie słuchałam. Patrzyłam na nich, czując łzy w oczach”.

- Redakcja
Jestem nauczycielką języka polskiego w liceum. Uczę od dwudziestu lat. Kiedyś z dumą mówiłam o tym zawodzie – dziś unikałam tematu.
Mój dzień zaczynał się zawsze tak samo. Budzik o szóstej piętnaście, herbata z miodem, cisza. Za dużo ciszy jak na mieszkanie, które mogło być domem dla rodziny. Ale nie było. Mąż odszedł dawno temu, dzieci nie zdążyły się pojawić. Zostałam sama z książkami, papierami i uczniami, których już coraz mniej obchodziło to, co miałam do powiedzenia.
Jeszcze kilka lat temu przygotowywałam się do lekcji z wypiekami na twarzy. Szukałam kontekstów, ciekawostek, urywków filmów, które mogłyby ożywić teksty. Teraz patrzyłam na dziennik z ciężkim westchnieniem. Kolejna lekcja z 2B. Kolejne zderzenie ze ścianą obojętności.
Zbliżał się Dzień Nauczyciela. Kiedyś lubiłam te chwile – występy, uśmiechy, kwiaty. Teraz brzmiało to jak parodia. Bo żadne "dziękuję" raz w roku nie miało sensu, jeśli przez pozostałe dni byłam traktowana jak śmieć.
W pokoju nauczycielskim usłyszałam:
– Ciekawe, co w tym roku. Może storczyk? – zagadnęła Basia.
Uśmiechnęłam się.
Potrafili tylko kpić
Weszłam do klasy 2B z książką Hanny Krall w ręku. „Zdążyć przed Panem Bogiem” – temat trudny, ale ważny. Wierzyłam, że chociaż jedno zdanie poruszy kogoś w tej sali. Naiwnie.
Uczniowie rozmawiali, przewijali ekrany, niektórzy nawet nie spojrzeli w moją stronę. Tylko Lena – cicha, niewysoka, siedziała w pierwszej ławce z otwartym zeszytem. Pomyślałam: może dla niej warto.
– Dobrze – zaczęłam. – Kto z was zapamiętał, czym była dla Marka Edelmana śmierć?
Odpowiedziała mi cisza. Potem ktoś parsknął. Aż w końcu Kuba, rozparty w ostatnim rzędzie, rzucił z niesmakiem:
– To książka dla przegrywów. Same smęty. Kogo to obchodzi?
Zatkało mnie na moment. Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Może właśnie dlatego jesteśmy w tym miejscu jako społeczeństwo – odpowiedziałam chłodno. – Bo nikogo nic nie obchodzi.
– To niech pani zmieni robotę – prychnął. – Serio. Szkoda się męczyć.
Roześmiał się. Dołączyli inni. Lena spuściła wzrok. Podniosłam głos. Zbyt mocno. Słowa poleciały, zanim zdążyłam je zatrzymać.
– Wiecie co? Gdybyście chociaż raz przeczytali coś naprawdę, a nie tylko streszczenie z internetu, może nie bylibyście tacy puści! – krzyknęłam.
Klasa zamilkła. Przez moment. A potem zaczęli się śmiać. Kuba powiedział coś jeszcze, ale już nie słuchałam. Patrzyłam na nich, czując łzy w oczach. Ostatni raz próbowałam dotrzeć do nich. Ostatni raz udawałam, że to ma sens.
Porozmawiałam z dyrektorką
Jeszcze zanim zdążyłam odłożyć dziennik do pokoju nauczycielskiego, usłyszałam:
– Pani Anno, dyrektorka prosi do siebie.
Poczułam, jak żołądek zwinął mi się w supeł. To nie był przypadek. Ktoś musiał już donieść. Może któryś z uczniów, może któraś z koleżanek. W tej szkole wszystko rozchodziło się szybciej niż darmowe kanapki.
Gabinet pachniał lawendowym odświeżaczem i pozorną troską.
– Usiądź, Aniu – powiedziała dyrektorka ciepłym, szkolnym tonem. – Jak się czujesz?
– W porządku – odpowiedziałam krótko. Nie chciałam rozmowy, tylko wyjść stąd jak najszybciej.
– Dotarły do mnie… pewne niepokojące informacje z lekcji w 2B. – Zrobiła pauzę. – Uczniowie poczuli się urażeni. Podobno krzyczałaś. Powiedziałaś, że są puści.
– Może powiedziałam. A może po prostu miałam dość bycia ignorowaną dzień w dzień.
Westchnęła. Idealne paznokcie stukały lekko o blat biurka.
– Aniu, rozumiem twoje zmęczenie. Ale musimy dbać o wizerunek szkoły. Wiesz, jacy są rodzice, no i media społecznościowe. Może powinnaś… odpocząć?
– Od czego? Od dzieci, które mnie nie słuchają? Od tego, że od lat nikt nie zapytał mnie, czy jeszcze coś czuję, kiedy wchodzę do klasy?
Zamilkła. W jej spojrzeniu nie było zrozumienia – tylko chęć, żebym już sobie poszła.
– Przemyśl to, dobrze? Może parę dni urlopu. Dla dobra twojego… i uczniów.
Wyszłam. Nie trzaskałam drzwiami. Byłam zbyt zmęczona.
To było sztuczne
Przyszedł czternasty października. Dzień Nauczyciela. W szkole pachniało kwiatami, a korytarze rozbrzmiewały sztucznym entuzjazmem. Uczniowie w koszulach, dziewczyny w białych bluzkach i czarnych spódnicach. Występy, laurki, recytacje.
Siedziałam w drugim rzędzie sali gimnastycznej, z bukietem róż w dłoniach. Róże były piękne – czerwone, długie, jak te z kwiaciarni obok cmentarza. Uśmiechałam się mechanicznie. Oklaskiwałam występy, ale nic nie czułam.
Podczas apelu uczniowie rozdawali laurki nauczycielom. Dostałam kartkę od klasy 2B. Sztywna, złota, ze wstążką. W środku podpisy – wszystkie. Nawet Kuba. Jego podpis był duży, niedbały, z krzywym serduszkiem obok.
Patrzyłam na to serduszko jak na żart. Jakby ktoś wbił mi szpilkę, a potem nakleił plasterek z uśmiechem. Wyszłam z apelu wcześniej niż zwykle. Nie mogłam oddychać.
Na korytarzu zobaczyłam Lenę. Stała przy automacie z wodą, trzymała małą różę.
– Proszę pani... – zaczęła cicho. – Wiem, że to nic nie zmienia, ale… lubię pani lekcje. Naprawdę.
Spojrzałam na nią długo. Jej oczy były szczere, nieśmiałe, jakby sama nie wierzyła, że odważyła się to powiedzieć.
– Dziękuję – odpowiedziałam. – Ale… nie wiem, czy to jeszcze coś znaczy.
Uśmiechnęła się lekko i wróciła do klasy. A ja zostałam pod ścianą, ściskając bukiet jak ciężar.
Miałam duży kryzys
Wieczorem wróciłam do pustego mieszkania. Róże położyłam na kuchennym stole. Nie pasowały do tego wnętrza – zbyt żywe, zbyt wystawne. Nalałam sobie kieliszek czerwonego wina, usiadłam na kanapie i zapatrzyłam się w ciemność za oknem.
Włączyłam laptop. Przeglądałam zdjęcia – wycieczka do Krakowa z klasą maturalną, teatr szkolny sprzed pięciu lat, Wigilia z 1C. Na jednym z ujęć stałam obok chłopaka o poważnych oczach. Przypomniałam sobie, jak napisał w wypracowaniu: Dzięki pani przestałem się bać mówić, co czuję.
Zawsze miał problemy w domu. Milczący, zamknięty, ale pisał jak dorosły. Co się z nim stało? Wyjechał? Pracuje? Żyje?
Wzięłam kolejny łyk wina. Czułam się przegrana. Moje życie zamknęło się między salą 203 a pokojem nauczycielskim, między planem lekcji a kolejnym „proszę pani, a będzie kartkówka?”
Monotonia zabijała mnie powoli. Słowa, które kiedyś miały moc – dziś nikogo nie obchodziły. Może nigdy nie obchodziły? Może tylko ja w to wierzyłam?
Spojrzałam na kwiaty. Opierały się o siebie, jakby też były zmęczone.
– I po co to wszystko? – zapytałam półgłosem pustego pokoju.
Nie było odpowiedzi. Tylko cichy dźwięk lodówki i tykanie zegara.
Spotkałam dawną uczennicę
W sobotę rano wyszłam tylko po chleb. Włosy związałam niedbale, bez makijażu. Nie chciałam nikogo spotkać. I oczywiście – los zrobił mi na przekór. Przy pieczywie stanęła przede mną kobieta z kilkuletnim dzieckiem. Dziewczynka trzymała ją za rękę i bawiła się sznurkiem od bluzy.
– Przepraszam... – zaczęła nieśmiało kobieta. – Czy pani uczyła kiedyś w liceum Słowackiego?
Spojrzałam uważnie. I nagle ją poznałam – Magda. Cicha, niepewna, nieśmiała. Zawsze gdzieś z tyłu sali. Pisała piękne prace, ale prawie nigdy się nie odzywała.
– Tak. Magda?
Uśmiechnęła się szeroko.
– Myślałam, że pani mnie nie pozna… Ale ja pamiętam każdą pani lekcję. Naprawdę. To pani powiedziała mi kiedyś, że warto mówić głosem, który mamy, nawet jeśli nikt nie słucha. Poszłam na filologię. Teraz uczę. Co prawda dzieci, nie młodzież… ale to pani mi pokazała, że słowa mają znaczenie.
Zaniemówiłam.
– Pani była jedyną osobą, która mnie nie traktowała jak powietrze – dodała cicho.
– Nigdy nie wiedziałam, czy to ma sens…
– Miało. Dla mnie miało ogromny.
Dziewczynka spojrzała na mnie dużymi oczami i powiedziała:
– Mama mówi, że pani to jej najlepsza nauczycielka.
Uśmiechnęłam się po raz pierwszy od dawna tak… naprawdę.
Jeszcze wytrzymam
Wróciłam do domu z bochenkiem chleba i uczuciem, którego dawno nie znałam. Może to nie była radość, może jeszcze nie. Ale coś ciepłego rozlało się we mnie. Po raz pierwszy od lat nie myślałam o wypowiedzeniu.
Usiadłam na kanapie, wzięłam do ręki laurkę od 2B. Nadal czułam gorycz. Ale teraz widziałam coś jeszcze – choćby dla jednej Magdy, dla jednej Leny… warto było.
Nie wiedziałam, co zrobię jutro. Może dalej będę się zmagać z ciszą na lekcji. Może znowu ktoś mnie wyśmieje. Ale coś się przesunęło. Może tylko milimetr, ale wystarczyło, bym jeszcze nie rezygnowała.
Wstałam, wstawiłam wodę na herbatę. I po raz pierwszy od wielu tygodni pomyślałam, że... nie wszystko we mnie umarło.
Anna, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż mówił, że nigdy nie zarobię więcej kasy niż on. Teraz ja mam firmę, a on zasiłek dla bezrobotnych”
- „Syn ukradł mi kartę do bankomatu i wydał 300 zł na grę. Tłumaczył, że wszyscy jego koledzy tak robią”
- „Po jednej wspólnej nocy zostaliśmy rodziną. Minęło 10 lat, a teściowa wciąż traktuje mnie i mojego syna jak śmieci”

