„Niedziela handlowa przed Świętami dała mi popalić. Ludzie zachowywali się jak bydło, a ja musiałam się uśmiechać”
„– Na półce było 3,99, a tu, proszę bardzo, 5,49! To jakaś kpina! Oszukujecie ludzi na święta?! Ja żądam kierownika! – zaczął krzyczeć. Próbowałam się nie wtrącać, ale niestety, jego wzrok padł na mnie. – Pani tu pracuje? To proszę mi to wyjaśnić! – zawołał, podchodząc bliżej”.

- Redakcja
Supermarket już od progu witał mnie swoimi niezmiennymi od lat dźwiękami: pikanie kas, szum wózków obijających się o siebie, czasem nerwowe krzyki dzieci, którym rodzice odmawiali nowej zabawki albo paczki cukierków. Niby to wszystko znane i przewidywalne, ale w grudniu to miejsce zmienia się w piekło. Każdy dzień wygląda tak samo – tłumy ludzi z oczami pełnymi pośpiechu i złości, walczących o ostatni kawałek karpia, cukier czy choinkowe lampki.
Patrzyłam na to z mojej kasy, jedynki, od której zawsze zaczynają się kolejki. Piętnaście lat tu pracuję i czasem mam wrażenie, że zamiast doświadczenia zdobywam kilogramy frustracji. Kiedyś nawet lubiłam tę pracę – miałam poczucie, że ludzie mnie doceniają, że jestem potrzebna. Ale dzisiaj? Przychodzą tu, jakbyśmy byli robotami, które muszą wytrzymać każde ich marudzenie. Czasem zastanawiam się, ile jeszcze wytrzymam.
Nie miałam nic do gadania
– Pani Kasiu, może pani otworzyć nową kasę? – usłyszałam za plecami głos Alicji, kierowniczki zmiany.
Obróciłam się w jej stronę, próbując ukryć znużenie. Alicja była młoda i pełna entuzjazmu, którego ja już dawno nie miałam. Stała z rękoma na biodrach, patrząc na mnie jak na dziecko, które znowu czegoś nie rozumie.
– Pani Alicjo, od rana siedzę bez przerwy – powiedziałam, próbując nadać swojemu głosowi neutralny ton. – Może pani Basia z kasy trójki? Ona teraz ma krótszą kolejkę.
Alicja zmarszczyła brwi. Wiedziałam, co to znaczy – nie podoba jej się, że się sprzeciwiam.
– Pani Kasiu, proszę nie utrudniać. Proszę otworzyć kolejną kasę, ludzie czekają. Jest niedziela handlowa, każdy chce zrobić szybko zakupy.
Westchnęłam cicho i skinęłam głową. Podniosłam się z miejsca, a moje nogi – obolałe i ciężkie – wyraźnie protestowały. „Święta” – pomyślałam z goryczą. „Niby czas radości, a ja mam wrażenie, że to dla nas czas męczarni.”
Wybuchła awantura o śledzie
Przebijając się przez tłum klientów, usłyszałam kogoś, kto podnosił głos. Stanęłam jak wryta – Pan Janusz. Znałam go aż za dobrze. Zawsze miał pretensje o coś, zawsze coś było za drogie, za wolno albo źle. Dzisiaj przyszedł chyba w swoim najlepszym nastroju, bo wrzeszczał na cały sklep, trzymając w ręce słoik śledzi.
– Na półce było 3,99, a tu, proszę bardzo, 5,49! To jakaś kpina! Oszukujecie ludzi na święta?! Ja żądam kierownika!
Próbowałam się nie wtrącać, ale niestety, jego wzrok padł na mnie.
– Pani tu pracuje? To proszę mi to wyjaśnić! – zawołał, podchodząc bliżej.
Wzięłam głęboki oddech i starałam się zachować spokój.
– Proszę pana, mogę sprawdzić tę cenę w systemie. Czasem na półkach zostają stare etykiety.
– Co pani sprawdzi?! Widać jak na dłoni, że mnie okradacie! W tym sklepie to norma!
– Proszę chwilę zaczekać – powiedziałam, starając się nie dać ponieść emocjom, ale w środku gotowało się we mnie. „Jasne, to ja decyduję o cenach śledzi. W wolnym czasie ustalam też ceny cukru i karpia” – pomyślałam z ironią.
Chwilę później wszystko było jasne – promocja na śledzie skończyła się wczoraj, ale etykieta została na półce. Przeprosiłam go, mimo że nie była to moja wina. Pan Janusz popatrzył na mnie z wyższością.
– Nigdy więcej tu nie przyjdę! – rzucił, odchodząc z wózkiem.
Cicho pomyślałam: „Obyś dotrzymał słowa.” Ale dobrze wiedziałam, że jutro znowu tu będzie.
Byłam sfrustrowana
Przerwę miałam wywalczoną, choć przecież się należała. 15 minut w pokoju socjalnym, z dala od klientów, ich pretensji i wiecznego „Pani Kasiu!”. Zamknęłam drzwi, zrobiłam herbatę z torebki i z ulgą usiadłam na twardym krześle.
Niestety, nie dane mi było długo cieszyć się tą chwilą spokoju, bo do pokoju wpadła Alicja.
– Pani Kasiu, ja naprawdę proszę o większe zaangażowanie. Te kolejki są dramatyczne! – zaczęła od progu, jakby to była moja wina.
Podniosłam wzrok znad kubka. Nie miałam siły na konfrontację, ale coś we mnie pękło.
– Pani Alicjo, a pani myśli, że co ja tu robię? Siedzę sobie z herbatką? Od rana przy kasie, nogi jak z betonu, a ręce mi zaraz odpadną od skanowania.
– Rozumiem, ale to nie powód, żeby... – zaczęła, ale jej przerwałam.
– Nie rozumie pani nic! Jestem tu piętnaście lat. Pani przyszła tu z biura i myśli, że wszystko załatwi się pięknym uśmiechem. Proszę spróbować siąść na kasie na osiem godzin, a potem pogadamy!
Alicja patrzyła na mnie przez chwilę bez słowa. Potem uniosła brodę.
– Jeśli nie podoba się pani praca, proszę pomyśleć o zmianie.
Nie odpowiedziałam. Zostawiłam herbatę i wyszłam, zanim powiedziałam coś, czego bym żałowała.
Wiele znosiłam
Przy kasie stało coraz więcej ludzi, a szum rozmów zaczynał brzmieć jak nieustanne brzęczenie w uszach. Próbowałam skupić się na skanowaniu towarów, ale już z daleka widziałam, jak w moją stronę zbliża się starszy mężczyzna z wściekłym wyrazem twarzy. Jego spojrzenie było ostrzejsze niż nóż kuchenny.
– Pani! Gdzie to masło z promocji?! – warknął, zanim jeszcze doszedł do mojej kasy.
Oderwałam wzrok od klientki, którą właśnie obsługiwałam, i spojrzałam na niego.
– Jakie masło ma pan na myśli?
– Jakie?! No to za 3,49! Było w gazetce, a na półce pustka! To co to za sklep, co reklamuje coś, czego nie ma?! – jego głos niósł się po całym sklepie, a kolejka za mną już zaczynała szeptać.
Zachowałam spokój.
– Promocje obowiązują do wyczerpania zapasów. Widocznie masło już się wyprzedało.
– Wyprzedało? A co ja mam teraz zrobić?! Żadnej informacji, żadnego masła! Specjalnie przyjechałem przez pół miasta! To jest oszukiwanie ludzi!
– Przykro mi, ale niestety nie jestem w stanie nic na to poradzić. Może zaproponować coś innego? – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku cała wrzałam.
– Niczego mi pani nie zaproponuje! Kiedyś ludzie się szanowali, a teraz? Same kombinacje! – rzucił gniewnie i odszedł, zostawiając za sobą salwę pretensji.
Spojrzałam na następną klientkę, która wzruszyła ramionami.
– Grudzień – skwitowała z ironicznym uśmiechem.
W duchu przyznałam jej rację. Grudzień był trudniejszy niż wszystkie inne miesiące razem wzięte.
Nie było mi do śmiechu
Wróciłam do domu późnym wieczorem. Łukasz już siedział przy stole w kuchni z laptopem, zajęty swoimi projektami na studia. Na jego widok poczułam coś między ulgą a frustracją. To, że tu był, przypominało mi, że mam kogoś, kto mnie wspiera.
– Cześć, mamo. Ciężki dzień? – zapytał, podnosząc wzrok znad klawiatury.
Westchnęłam i usiadłam przy stole.
– Niedziela handlowa to zło. Promocja na masło, tłumy ludzi jak w Black Friday, a pretensji tyle, że mam wrażenie, jakbym była tam jedynym człowiekiem.
Łukasz się roześmiał, choć w jego śmiechu było więcej współczucia niż rozbawienia.
– Powinnaś kiedyś nagrać te awantury i wrzucić do internetu. Ludzie by się śmiali, a ty byś na tym zarobiła.
– Żartuj sobie, ale wiesz, co jest najgorsze? – spojrzałam na niego. – Że po całym dniu wrzasków człowiek zapomina, że nie wszyscy są tacy.
Łukasz wstał i nastawił czajnik.
– No to teraz napijesz się herbaty, a ja zrobię coś do jedzenia. Może nie zarabiam milionów, ale potrafię zrobić najlepszą jajecznicę w mieście.
Uśmiechnęłam się, choć zmęczenie nie pozwalało mi się rozpromienić. Czasem wystarczył jego drobny gest, by przypomnieć mi, że dom to miejsce, gdzie nie muszę być tą „zawsze uprzejmą panią Kasią”. Tu mogłam być po prostu sobą.
Jeszcze są mili ludzie
Kolejny dzień zaczynał się jak każdy inny – od cichego postanowienia, że tym razem nie dam się sprowokować. Wchodziłam na sklep z kubkiem kawy, jeszcze ciepłej, a Alicja już stała na środku z notesem. Widząc mnie, zmarszczyła czoło.
– Pani Kasiu, dzisiaj będą dostawy – powiedziała zamiast „dzień dobry”. – Masło wraca na półki, więc trzeba się przygotować. Będzie ruch.
– Ruch? – uśmiechnęłam się krzywo. – Proszę się nie martwić, ja już jestem po kursie obsługi masła.
Odpowiedziała tylko suchym „proszę się nie spóźniać z przerwami” i odeszła, stukając obcasami.
Zaczęło się jeszcze przed południem. Ludzie przepychali się w alejce z nabiałem, ktoś rzucał głośne komentarze o brakach w zaopatrzeniu, a kolejki przy kasach zaczynały się wydłużać. W pewnym momencie zauważyłam coś, co mnie zatrzymało. Pani Stasia, moja ukochana klientka, stała przy chłodziarce i nie mogła dosięgnąć masła.
Podbiegłam do niej odruchowo.
– Pani Stasiu, zaraz pani podam.
– Oj, kochana, dziękuję, bo te młode to tylko obok mnie przechodzą i patrzą, jakbym była niewidzialna – powiedziała z wdzięcznością.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale wtedy z tyłu usłyszałam nerwowy głos Alicji:
– Pani Kasiu, mamy opóźnienie na kasie numer trzy!
Spojrzałam na Stasię, a potem na Alicję. Wzięłam głęboki oddech. Może to był szalony dzień, może i byłam tylko trybikiem w tej machnie, ale czasem wystarczyło, że jedna osoba podziękowała mi uśmiechem, by wszystko nabrało sensu.
Katarzyna, 49 lat
Czytaj także: „Chciałam choć raz przeżyć romantyczne święta z mężem, ale teściowa nie dała nam żyć. Nigdy nie zapomnę jej słów”
„Dzieci myślały, że puste miejsce przy stole to głupia rodzinna tradycja. Pokazałam im, ile może dla kogoś znaczyć”
„Żona rzucała się na facetów jak na świąteczne pierogi. Bezczelnie wmawiała mi, że to moja wina”