„Nie znoszę spędzać świąt Bożego Narodzenia z moją rodziną. Co roku jeżdżę do nich tylko dlatego, że tak wypada”
„Rozdawanie prezentów zawsze wygląda tak samo. Mama ustawia wszystko na stoliku obok choinki i robi krótką pauzę, jakby w jej głowie grała jakaś fanfara. Tym razem też stanęła przed stołem, splatając dłonie”.

Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam czuć się w tym domu jak domownik. Może wtedy, gdy moja siostra Kasia dostała pierwszą piątkę z matematyki, a mama pochwaliła ją tak, jakby wygrała olimpiadę. A mnie tego samego dnia zapytała, czy naprawdę muszę mieć „taki wyraz twarzy”.
Nie byliśmy blisko
Zawsze, gdy w święta wchodzę do mieszkania rodziców, od razu czuję ten znajomy zapach – mieszanina świątecznych potraw, płynu do mycia podłóg i stresu, który mama roznosi po kątach jak kadzidło. Wszystko jest tu perfekcyjne. Oczywiście perfekcyjne na jej sposób: sztuczny uśmiech, napięte barki, każde danie od linijki.
– O, Marta już jest! – woła mama, jakby odhaczała pozycję z listy. – Powieś płaszcz, dobrze? I nie depcz po mokrym.
Tata macha do mnie z kanapy, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Cześć, skarbie. Jak tam? – pyta tonem, który nie wymaga odpowiedzi.
– W porządku – odpowiadam, choć oboje wiemy, że to konwenans, nic więcej.
Kasia siedzi już przy stole. Piękna, ogarnięta, z uśmiechem, który zawsze działał na mamę jak nagroda. Jej dzieci biegają między krzesłami, a ona rzuca mi szybkie:
– Hej, siostra. Fajnie, że jesteś.
Fajnie. Wszyscy mówią „fajnie”, jakbyśmy właśnie spotkali się przypadkiem w supermarkecie, a nie świętowali coś, co teoretycznie powinno nas łączyć.
Nie wysilili się
Rozdawanie prezentów zawsze wygląda tak samo. Mama ustawia wszystko na stoliku obok choinki i robi krótką pauzę, jakby w jej głowie grała jakaś fanfara. Tym razem też stanęła przed stołem, splatając dłonie jak nauczycielka, która zaraz wyczyta nazwisko ucznia.
– Marta, otwórz prezent, jestem ciekawa, czy trafiliśmy – powiedziała, przesuwając paczkę w moją stronę.
Usiadłam nieco sztywniej, odwinęłam delikatnie papier i zobaczyłam zestaw kosmetyków. Kremy, tonik, coś pachnącego różą. Pod spodem bon na masaż w jakimś salonie. Mama patrzyła na mnie z oczekiwaniem, Kasia z uśmiechem, a tata jak zwykle ratował sytuację swoją nieporadną serdecznością.
– No proszę, bon na masaż, chyba się przyda, co? – rzucił, spoglądając na mnie jakby przez mgłę.
Skinęłam głową. Chyba każdy dostał coś, co do niego pasowało, tylko mój prezent wyglądał jak dla osoby, o której wiadomo jedno: jest dorosłą kobietą. Nic więcej. Ktoś mógłby pomyśleć, że to drobiazg. Ja miałam wrażenie, że to przedmiot wybrany z katalogu pod tytułem „neutralne, bezpieczne, żeby nie urazić”.
Męczyło mnie to
Podziękowałam cicho.
– Dziękuję. Super.
Mama już podawała kolejne paczki. Dzieci Kasi piszczały na widok klocków, a ona klaskała w dłonie, zanim jeszcze zdążyły rozedrzeć papier. Jej mąż dostał scyzoryk, tata książkę historyczną, mama elegancki szal. Wszystko na swoim miejscu, a ja, jak zwykle, byłam tu trochę obok.
Wpatrywałam się w bon na masaż i myślałam tylko o tym, co by się przydało komuś, kto przez miesiące udawał, że dobrze śpi. Co by się przydało komuś, kto codziennie budził się z ciężarem w środku, który nie miał żadnego kształtu, tylko robił się coraz większy. Co by się przydało komuś, kto nie potrafił powiedzieć rodzinie, że życie właśnie rozsypało mu się w dłoniach, a on nie bardzo wiedział, co z tym zrobić.
Odłożyłam prezent na bok. Mama spojrzała na mnie kątem oka, jakby oceniała moją reakcję, ale nic nie powiedziała. Wujek Janusz opowiadał właśnie kolejny żart, który nikogo nie śmieszył, dzieci biegały wokół stołu, a wszyscy udawali, że nic się nie dzieje, że to kolejna zwyczajna Wigilia.
Siedziałam wśród nich i czułam się jak widz na własnym przedstawieniu.
Miałam tego dosyć
Po kolacji wyszłam na zewnątrz niby na papierosa, choć od dawna nie paliłam. Potrzebowałam oddechu, a jedynym miejscem, gdzie można było normalnie oddychać, był mój samochód stojący przy krawężniku. Usiadłam w środku i zamknęłam drzwi, jakbym wreszcie mogła odgrodzić się od całego wigilijnego gwaru.
Włączyłam ogrzewanie, ale i tak czułam chłód. Siedziałam w ciszy, opierając głowę o zagłówek. Z przodu wciąż leżała apaszka, którą nosiłam, kiedy jeszcze mieszkałam z Adamem. Niby zwykły materiał, ale wystarczyło jedno spojrzenie, żeby poczuć znajomy ucisk w żołądku. Pamiętałam jego pytanie, zadane kilka miesięcy temu, kiedy siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole.
– Czemu ty nigdy nie mówisz, czego chcesz?
– Bo to nie ma znaczenia. I tak zrobię tak, żeby wszyscy byli zadowoleni – odpowiedziałam wtedy, nawet nie zastanawiając się nad tym, co mówię.
On tylko westchnął i odwrócił wzrok. To właściwie była nasza ostatnia prawdziwa rozmowa.
Wróciłam do nich
Nagle telefon zawibrował. Wiadomość od mamy: „Marta, wracasz? Kasia zaraz będzie jechać z dziećmi, może chcesz się pożegnać?”. Patrzyłam w ekran. Potem odłożyłam telefon ekranem do dołu. Nie miałam ochoty wracać tam na siłę, udawać uśmiechu, który nie chciał się już pojawiać. Na chwilę zamknęłam oczy. Przez moment pomyślałam, że mogłabym po prostu odjechać bez słowa, bez teatralnego pożegnania, po prostu ruszyć przed siebie, nie oglądając się za siebie, ale zostałam jeszcze z nimi chwilę.
Wracając do swojego mieszkania, czułam się tak, jakbym wracała do pokoju hotelowego, który nigdy nie stał się moim miejscem. Zdjęłam buty, odwiesiłam płaszcz, weszłam do łazienki. Zmywanie makijażu zawsze było jak zdejmowanie skorupy. Pociągnęłam płatkiem po policzku i zobaczyłam na nim smugę podkładu jak ślad po czyjejś dłoni. Ostatni element roli, który schodził ze mnie powoli, niechętnie.
Zdjęłam kolczyki, położyłam je na blacie obok umywalki. W ciszy mieszkania słyszałam własny oddech, trochę krótki, jakbym wciąż biegła, chociaż stałam w miejscu. Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku i odpaliłam laptopa.
Chciałam uciec
Otworzyłam przeglądarkę. Wpisałam jedno słowo: „loty”. Mechanicznie, bez planu. W wynikach pojawiły się miasta, do których nigdy nie pojechałam, i takie, w których byłam tylko raz. Madryt. To słowo zatrzymało mnie od razu. Kiedyś, dawno temu, pojechałam tam na tanią wycieczkę. Byłam wtedy kimś zupełnie innym, miałam wrażenie, że oddychałam pełniej, mówiłam głośniej, byłam bardziej sobą.
Przez kilka minut wpatrywałam się w cenę biletu, potem w kalendarz, wreszcie w przycisk „kup”. Dłoń sama poruszyła się po gładziku. Klik, lik. Potwierdzenie płatności. Na ekranie pojawił się komunikat: „Rezerwacja potwierdzona”. Bez dźwięku, bez fanfar. Tylko ciche piknięcie, które zabrzmiało jak odcięcie czegoś, co wisiało nade mną od miesięcy.
Nie czułam radości, żadnego triumfu. Nie było we mnie nawet strachu, tylko pustka, ale inna niż ta, która wypełniała mnie przez ostatnie miesiące. Tamta była jak ciasny pokój bez okien, z którego nie można było wyjść, ta jak przestrzeń, w której jeszcze nic nie istniało, ale przynajmniej można było oddychać.
Marta, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jest początek grudnia, a ja już jestem spłukana. Wydałam wszystkie pieniądze z konta na prezenty dla rodziny”
- „Niańczyłam dziecko sąsiadki, by dorobić do nędznej emerytury. Po miesiącu okazało się, że dałam się wykiwać”
- „Nie mam ochoty szykować rodzinnej Wigilii. Wolę spędzić święta w sanatorium niż być czyjąś służącą”

