Reklama

Całe liceum powtarzano mi, że matura to najważniejszy egzamin w życiu. Nauczyciele, rodzice, starsze rodzeństwo – wszyscy zgodnie twierdzili, że jeśli zawalę ten moment, zamkną się przede mną drzwi do przyszłości. Uczyłam się, jak umiałam, czasem po nocach, czasem ze łzami w oczach. Wiedziałam, że nie jestem orłem, ale też nie sądziłam, że polegnę. Kiedy przyszły wyniki i zobaczyłam, że nie zdałam matematyki, świat mi się zawalił. W jednej chwili czułam się głupia, bezużyteczna i przegrana. Byłam pewna, że moje życie właśnie się skończyło.

Stało się najgorsze

Wyniki opublikowano o siódmej rano. Nie spałam prawie całą noc. Leżałam w łóżku z telefonem w dłoni i co chwilę odświeżałam stronę, jakby to miało coś przyspieszyć. Kiedy w końcu się pojawiły, serce zabiło mi mocniej. Kliknęłam. Wczytywało się dłużej niż zwykle. A potem zobaczyłam: „matematyka – niezdany”.

Zamarłam. Przeczytałam to trzy razy. Później jeszcze pięć. To był błąd, musiał być. Przecież nie mogłam tego oblać. Ale nie – punktów było za mało. Pięćdziesiąt procent z języka polskiego, nieźle z angielskiego, a z matmy... katastrofa.

– Mamo... – wydusiłam, kiedy zeszłam do kuchni. – Nie zdałam.

Jak to nie zdałaś?! – mama prawie upuściła filiżankę z herbatą.

– Matematykę oblałam. Brakło trzech punktów...

Nie powiedziała nic więcej, ale jej mina wystarczyła. Zawiodłam. I siebie, i ją. Ojciec nawet nie skomentował. Pokiwał tylko głową i poszedł do garażu. Reszta dnia była rozmazana, jak przez mgłę. Leżałam w łóżku, gapiąc się w sufit, a w głowie dudniła mi jedna myśl: „Co ja teraz zrobię?”. Moi znajomi wrzucali zdjęcia świadectw na Instagram. Gratulacje, balony, uśmiechy. A ja?

Ja byłam przegraną. Taką, która nie dała rady. W jednej chwili moje plany runęły. Żadnych studiów, żadnych wyjazdów, żadnej przyszłości. Zostałam tylko ja i ten wynik, który jak stempel wbił mi się w serce.

Wszystko traci sens

W kolejnych dniach nie robiłam właściwie nic. Leżałam w piżamie, przewracałam się z boku na bok, od czasu do czasu coś przegryzłam. Telefon dzwonił, ale go ignorowałam. Sylwia pisała, że mam się trzymać. Ktoś z klasy proponował wspólne wyjście „dla odreagowania”. Nie chciałam. Nie miałam siły udawać, że wszystko w porządku. Bo nie było.

– Trzeba podejść do poprawki – powiedziała mama.

– A co, jeśli znów obleję? – zapytałam, nie patrząc jej w oczy.

– To wtedy będziemy się martwić. Ale najpierw spróbuj.

Nie rozumiała. Dla niej matura była tylko egzaminem. Dla mnie – granicą, której nie przeszłam. Czułam się jak ktoś, kto miał biec w maratonie, ale nie przekroczył nawet linii startu.

Zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam iść do pracy. Może jakiś sklep? Albo produkcja? Koleżanka polecała call center. Ale nawet tam wymagali matury. Czułam się jak intruz we własnym życiu. Z nikim nie rozmawiałam dłużej niż kilka minut. Wieczorami płakałam w poduszkę, choć już nie z żalu – raczej z poczucia porażki, które rozlewało się po mnie jak smolista ciecz.

Zaczęłam unikać ludzi. Nawet sąsiadki. Czułam, że każdy patrzy na mnie z litością. „To ta, co nie zdała”. Nikt tak naprawdę tego nie mówił, ale ja to słyszałam. W swojej głowie. Bez końca. Aż któregoś dnia, zupełnie przypadkiem, ktoś stanął na mojej drodze.

Niechciane wsparcie

Był poniedziałek. Mama wysłała mnie do biblioteki oddać książki, które od miesiąca zalegały na półce. Poszłam niechętnie, z opuszczoną głową, modląc się, by nikogo znajomego nie spotkać. Gdy tylko weszłam, rzuciła mi się w oczy starsza kobieta za ladą – nie znałam jej. To była nowa bibliotekarka.

– Oddajesz czy szukasz czegoś nowego? – zapytała z uśmiechem.

– Oddaję – postawiłam książki i już miałam się odwrócić.

– Matura w tym roku? – spojrzała na mnie przenikliwie.

Zawahałam się. Skąd wiedziała? Miałam to wypisane na czole?

– Nie zdałam – powiedziałam cicho, zaskoczona, że w ogóle odpowiadam.

Kobieta, która miała na identyfikatorze imię Teresa, skinęła tylko głową.

– Matematyka?

Przytaknęłam. Nie drążyła. Zamiast tego podeszła do półki i wyjęła cienką, pomarańczową książkę.

– To nie podręcznik, raczej takie ćwiczenia logiczne. Pomagają złapać pewność siebie. Chcesz?

Wzruszyłam ramionami.

– Możesz spróbować. Jak się nie spodoba, oddasz.

Wzięłam ją. Zdziwiłam się, że w ogóle coś poczułam – może cień zainteresowania. Tego samego dnia usiadłam z książką w kuchni. Nie dla nauki. Raczej z ciekawości. Rozwiązałam pierwsze dwa zadania i... nie były takie straszne. Poczułam coś, czego nie czułam od miesięcy – że może jeszcze nie wszystko stracone. Od tamtej pory wracałam do biblioteki co kilka dni. Pani Teresa nie pytała, nie oceniała. Po prostu rozmawiała. Czasem o książkach, czasem o życiu. Była jedyną osobą, która traktowała mnie tak, jakbym wciąż była coś warta.

Pierwszy raz w siebie uwierzyłam

To pani Teresa powiedziała mi o darmowych zajęciach z matematyki w pobliskim domu kultury. Na początku odmówiłam. Nie miałam ochoty znowu siedzieć w ławce i czuć się jak idiotka. Ale ona tylko wzruszyła ramionami.

– Jak będziesz gotowa, zajęcia są w środy i piątki o siedemnastej – powiedziała spokojnie.

Myślałam o tym przez kilka dni. W końcu poszłam. Usiadłam z tyłu, gotowa wyjść przy pierwszym uczuciu porażki. Ale prowadzący, pan Kamil, był inny niż nauczyciele z liceum. Mówił prostym językiem, żartował, nie patrzył na nas jak na grupę nieudaczników.

Matematyka to nie czary – powiedział. – To tylko logiczne kroki. A każdy może je zrozumieć.

Zaczęłam chodzić regularnie. Po raz pierwszy odkąd oblałam, miałam jakiś plan. Nie robiłam jeszcze wielkich postępów, ale przynajmniej przestałam się bać otwierać zeszyt. Pani Teresa, kiedy jej o tym powiedziałam, tylko uśmiechnęła się i powiedziała:

– Widzisz? Jesteś mądrzejsza, niż myślisz.

To był pierwszy raz, gdy komuś uwierzyłam. A może po raz pierwszy uwierzyłam samej sobie? Zaczęłam też lepiej spać. Wstawałam rano z jakimś celem. Wieczorami siadałam do zadań z kubkiem herbaty. Nie czułam już tego ucisku w klatce piersiowej. Nie miałam jeszcze matury, ale miałam coś więcej – nadzieję. A to było więcej, niż miałam przez ostatnie miesiące. I wtedy zrozumiałam: nie chodziło o sam egzamin, ale o to, żeby w końcu stanąć po swojej stronie.

Drugie podejście

W dzień poprawki nie mogłam zjeść śniadania. Ręce mi się trzęsły, jakbym szła na egzekucję. Ale tym razem towarzyszyło temu coś jeszcze – cichy głos w środku, który mówił: „Możesz dać radę”. Nie byłam już tą samą osobą co kilka miesięcy wcześniej. Teraz miałam w sobie odrobinę wiary. Pod salą panowała cisza, przerywana tylko szelestem kartek i stukaniem długopisów o ławkę. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam arkusz. Spojrzałam na pierwsze zadanie. Znałam to. Robiliśmy podobne na zajęciach u pana Kamila.

– Spokojnie – szepnęłam do siebie. – Jeden krok naraz.

Zadanie po zadaniu mijały szybciej, niż się spodziewałam. Nie było łatwo, ale tym razem nie spanikowałam. Nie zgubiłam się w równaniach. Kiedy wychodziłam z sali, nie byłam pewna, czy zdałam. Ale byłam dumna, że nie uciekłam. Tydzień później znów siedziałam z telefonem w dłoni, wpatrując się w ekran. Gdy tylko wyniki się pojawiły, serce prawie mi stanęło. „Matematyka – zdany”.

– Mamo! – krzyknęłam, wpadając do kuchni. – Zdałam!

Mama rzuciła ściereczkę i mnie objęła. Obie się popłakałyśmy. Po raz pierwszy od miesięcy płakałam nie z porażki, ale z radości. Pobiegłam potem do biblioteki. Teresa już czekała z książką w ręce.

– Wiedziałam – powiedziała tylko. – Po prostu wiedziałam.

A ja wtedy zrozumiałam, że może matura to ważny egzamin. Ale jeszcze ważniejsze było to, że w końcu przestałam się bać żyć.

Moja porażka była początkiem

Gdy dziś myślę o tamtym czerwcu, kiedy dowiedziałam się, że nie zdałam matury, już nie czuję wstydu. Czuję wdzięczność. Bo to wtedy wszystko się zaczęło. Musiałam spaść na samo dno, żeby zrozumieć, ile mam siły. Zaczęłam studia – kierunek, który kiedyś wydawał mi się zbyt ambitny. Matematyka nie jest już moją zmorą, a stała się nawet cichą sojuszniczką. Czasem się potykam, ale już się nie poddaję. Bo wiem, że porażka to nie koniec. To po prostu kolejny krok w stronę czegoś lepszego.

Z panią Teresą nadal mam kontakt. Czasem wpadam do biblioteki, choć już nie po książki do matury. Ona za każdym razem pyta o moje życie z tą samą czułością, jakby była moją drugą babcią. Pan Kamil prowadzi teraz kursy online – polecam go znajomym, którzy się boją matematyki. Mówię im: „On cię nie tylko nauczy. On ci pokaże, że dasz radę”.

Największą zmianą nie była jednak zdana matura. Największą zmianą było to, że po raz pierwszy spojrzałam na siebie jak na kogoś, kto ma prawo próbować. I popełniać błędy. I zaczynać od nowa. Jeśli ktoś kiedyś ci powie, że jedna porażka przekreśla całe życie – nie wierz mu. Moje zaczęło się dopiero wtedy, gdy zawaliło się to, co uważałam za jego fundament. I za to jestem dziś wdzięczna.

Kasia, 20 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama