„Nie zaprosiłam dzieci na Wigilię, bo mam dość gotowania i sprzątania. Na stare lata należy mi się trochę spokoju”
„W tym roku postanowiłam, że Wigilii u mnie nie będzie, że zadzwonię do każdego z dzieci i powiem im to wprost. Wcale nie dlatego, że się obraziłam, nie jestem zła. Po prostu nie chcę już być świętym duchem tych świąt”.

Mam troje dorosłych dzieci – Kasię, Piotrka i Anię – i czwórkę wnucząt. Zawsze mówiłam, że moim największym osiągnięciem jest rodzina. Bo przecież nie kariera, nie podróże – tylko ten stół, który co roku zapełniał się ludźmi. I zawsze było „jak u mamy”.
Nie pomagali mi
Przez ponad trzydzieści lat to ja byłam „gospodynią świąt”. Gotowałam, piekłam, sprzątałam, układałam plan potraw i kto gdzie usiądzie. Dbałam, żeby każdy miał swoje ulubione pierogi: z kapustą i grzybami dla Kasi, z serem dla dzieci Piotrka. Karp w galarecie, bo tak lubił mój mąż. Kompot z suszu, choć ja nigdy za nim nie przepadałam. Dbałam, by był o opłatek i sianko pod obrusem, chociaż miałam wrażenie, że nikogo już to nie obchodzi.
Zawsze robiłam to z myślą o innych, ale w zeszłym roku, gdy po raz kolejny z bólem kręgosłupa stałam przy garach od świtu do nocy, zrozumiałam, że nikt nigdy mnie nie zapytał: „A ty, mamo, chcesz to robić? Masz siłę? Sprawia ci to jeszcze radość?”. Zaproponowałam zamówienie cateringu, ale mnie wyśmiali. „Domowe jedzenie jest najlepsze, mamo!” – usłyszałam od Ani.
Od kiedy nie ma mojego męża, czuję, jak powoli z matki i babci zamieniam się w funkcję, która dostarcza jedzenie i ciepłą atmosferę. Czasem czuję się jak świąteczna maszyna i myślę sobie, że wcale nie chodzi tylko o moją rodzinę. My, kobiety, przez całe życie jesteśmy dla innych „oczywistością”. Nas się nie zauważa, dopóki nie przestaniemy spełniać oczekiwań.
Byłam wykończona
W tym roku postanowiłam, że Wigilii u mnie nie będzie, że zadzwonię do każdego z dzieci i powiem im to wprost. Wcale nie dlatego, że się obraziłam, nie jestem zła. Po prostu nie chcę już być świętym duchem tych świąt. Chcę odpocząć i po raz pierwszy od dekad pomyśleć o sobie. Zadzwoniłam najpierw do Kasi. Zawsze była najbardziej emocjonalna ze wszystkich, więc spodziewałam się burzy. I nie pomyliłam się.
– Mamo, co ty opowiadasz? – zapytała z niedowierzaniem, gdy tylko powiedziałam, że w tym roku nie organizuję Wigilii. – Przecież dzieci czekają! One już się nie mogą doczekać pierników i tej twojej ryby po grecku! Jak to nie robisz Wigilii?
– Kasiu, ja naprawdę jestem już zmęczona. Czuję, że nie mam siły i nie chcę się zmuszać.
– Ale… przecież zawsze to robisz! – jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy. – Ja nie mam czasu gotować, mam roboty po uszy, a mój mąż na zmianę. Wszystko się zawali, rozumiesz?
– Rozumiem, ale nie zrobię tego wbrew sobie – odpowiedziałam spokojnie.
Nie odzywała się przez chwilę. W końcu rzuciła coś zdławionym głosem, że musi kończyć, i się rozłączyła.
Naciskali na mnie
Drugi był Piotrek. Zawsze miał do wszystkiego dystans i wydawało się, że jest mu wszystko jedno, ale i on nie przyjął tego z entuzjazmem.
– Co ci nagle odbiło, mamo? – Zapytał tonem żartobliwym i poirytowanym. – Myślałem, że to dla ciebie przyjemność. Ty to przecież lubisz.
– Chyba tak ci się wydawało – powiedziałam. – Lubiłam, dopóki nie czułam się jak kucharka.
– Przesadzasz – mruknął. – Przecież zawsze jest fajnie. Ty to rozkręcasz, nie? Bez ciebie to już nie to samo.
– Może najwyższa pora, żebyście sami coś zorganizowali – odpowiedziałam, a potem rozłączyliśmy się bez dalszych tłumaczeń.
Ostatnia była Ania, najmłodsza córka. Przez chwilę liczyłam, że może ona zareaguje inaczej.
– Mamo, nie możesz tego zrobić – powiedziała cicho, jakby naprawdę się przejęła. – To jedyny moment w roku, kiedy jesteśmy wszyscy razem. Przecież wiesz jakie to ważne. Nie rozwalaj tego.
– Ja tego nie rozwalam, Aniu. Po prostu nie mam już potrzeby tego robić. Jestem zmęczona. Nie czuję tej magii, o której wszyscy mówią. Chcę spędzić ten czas inaczej.
– Myślałam, że to dla ciebie święto, że to kochasz – szepnęła. – To był twój czas, mamo.
– Już nie – powiedziałam spokojnie. – Chcę, żeby teraz był mój czas na inne rzeczy. Nie na lepienie pięciu rodzajów pierogów.
Byli zawiedzeni
Kiedy odłożyłam słuchawkę, przez chwilę siedziałam w ciszy. Myślałam o tych rozmowach i o tym, co je łączyło. Ani jedno z moich dzieci nie zapytało, czy coś się stało. Nikt nie powiedział: „Jak się czujesz, mamo?”. Wszystkich bardziej obchodziło to, co stracą, niż to, czego ja już nie chcę dawać. Kilka dni po telefonach zaczęli się zjawiać. Najpierw Kasia wpadła bez zapowiedzi, jakby chciała mnie zaskoczyć i zmusić do zmiany decyzji.
– Mamo, naprawdę chcesz siedzieć sama w Wigilię? To nienaturalne – powiedziała, rozpinając płaszcz.
– Naturalne jest tylko to, że przez trzydzieści lat nie miałam ani chwili dla siebie – odpowiedziałam.
– Ale co ty będziesz robić? Czytać książkę w Wigilię? Kto tak żyje?
– Może czas zacząć żyć inaczej – powiedziałam spokojnie. – Nie chcę znowu siedzieć z obolałymi nogami o północy i myśleć, że nikt nawet nie zapytał, jak się czuję.
– Przecież my zawsze dziękujemy! – Oburzyła się.
– Dziękujecie za pierogi, nie za mój trud – odparłam i dopiero wtedy poczułam, że mi drży głos.
Zamilkła. Przez chwilę tylko patrzyłyśmy na siebie i wtedy powiedziałam to pierwszy raz głośno:
– Nie jestem tylko mamą i babcią. Jestem też kobietą, osobą. Mam prawo chcieć spokoju.
Chciałam być sama
Wysłała mi później jeszcze kilka wiadomości – że rozumie, ale że jej dzieci są zawiedzione, że to wszystko nie tak. Potem zadzwonił Piotrek. Ania też jeszcze próbowała przemówić mi do rozsądku, ale ja już podjęłam decyzję. Po raz pierwszy od lat to ja postawiłam granicę i nie zamierzałam się z niej wycofywać. W Wigilię obudziłam się bez budzika, bez myśli o barszczu, bez poczucia, że coś muszę. Nie włączyłam radia, nie zapaliłam świeczek na stole. Nie pachniało grzybami ani makowcem. W kuchni nie stał gar z kompotem, a na stole nie leżał obrus ze świątecznym haftem.
Usiadłam przy oknie i rozwiązywałam krzyżówki. Włożyłam sweter, który lubię, i ciepłe skarpety. W południe wyszłam na spacer. Śnieg padał lekko, a powietrze było ostre i czyste. Mijałam ludzi z reklamówkami i dzieci ciągnące sanki. Po powrocie podgrzałam barszcz z uszkami, które wcześniej kupiłam w sklepie. Zjadłam go przy kuchennym stole, bez pośpiechu, bez rozmów, bez dwunastu potraw. Smakowało dobrze, może lepiej niż zwykle.
Wieczorem przeczytałam kilka rozdziałów książki, której nigdy nie miałam czasu dokończyć wcześniej. Odłożyłam ją dopiero wtedy, gdy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię Ani.
– Mamo… – powiedziała, gdy tylko odebrałam. – Mimo wszystko… Wesołych Świąt.
– Tobie też, kochanie – odpowiedziałam.
Zrozumiała mnie
Kilka dni po Bożym Narodzeniu przyszła Ania. Trzymała w ręku reklamówkę z ciastem.
– Upiekłam za dużo – powiedziała na przywitanie. – Pomyślałam, że może… chcesz?
Wzięłam reklamówkę i zaprosiłam ją do kuchni. Usiadłyśmy przy stole.
– Nie wiem, jak to ująć – zaczęła. – Może miałaś rację. Myśleliśmy, że to dla ciebie ważne… że lubisz, że to daje ci radość, ale nie zapytaliśmy, czy nadal tak jest.
– Na początku lubiłam, ale potem… wszyscy tylko czekali, aż zrobię swoje.
– Nie było ci… samotnie?
– Nie – odpowiedziałam bez wahania. – Było inaczej, ale dobrze, spokojnie.
– A może za rok zrobimy Wigilię u mnie? – Powiedziała nieśmiało. – Znaczy u nas. Ja wszystko przygotuję albo prawie wszystko.
– Tylko jeśli naprawdę tego chcesz – powiedziałam. – I jeśli nie oczekujesz, że przyjdę z makowcem i karpiem.
Uśmiechnęła się lekko.
– Z makowcem mogłabyś, ale nie będę naciskać.
Zofia, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Spędzę święta z rodziną, ale wiem, że po Nowym Roku czas na zmiany. Nie chcę być dłużej ciężarem”
- „Mąż pojechał po choinkę do lasu i już nie wrócił. Od 5 lat czekam na niego w każde Boże Narodzenie”
- „Tuż przed świętami znalazłam test ciążowy córki. Nie takiego prezentu pod choinkę się spodziewałam”

