„Nie wydaję kasy na perfumy, bo w domu czuć pieniądz. Okazało się, że nasze życie sponsoruje ktoś całkiem inny”
„– Dziadek i pradziadek byli prawnikami, naprawdę popularnymi i dobrymi. Dodatkowo, obydwaj dobrze się ożenili, bo babcie również miały pieniądze z domu. Majątek był naprawdę spory. Gdy dziadek zmarł, a po nim babcia, wszystko, oczywiście, przypadło tacie, bo nie było nikogo innego”.

Pochodzę z bogatego domu. Zawsze byłam dumna z tego, jak mój ojciec ciężką pracą doszedł do wysokiego stanowiska i dobrych pieniędzy. Dbał o nasze bezpieczeństwo, komfort i o to, żeby niczego nam nie brakowało. Niestety, mit upadł, gdy odkryłam, że prawda jest zupełnie inna.
Tata był bohaterem
Odkąd pamiętam, mój tata zawsze chodził w garniturze i robił ważne rzeczy. Rozmawiał przez telefon, wysyłał maile, chodził do biura. Był jak postać z amerykańskiego filmu, która codziennie dostojnie kroczy po eleganckim, przeszklonym biurze, zawiera ważne, międzynarodowe kontrakty i zarabia wielkie pieniądze. Tak to zawsze wyglądało w mojej głowie i nikt nie wyrywał mnie z tego wrażenia.
Tata był dla mnie bohaterem: zapewniał nam wszystko, czego potrzebowałyśmy zarówno ja, jak i mama. Mimo ciężkiej pracy, nie wspominam go jako nieobecnego ojca. Zawsze po pracy miał czas, żeby się ze mną pobawić, coś mi pokazać, opowiedzieć historię. Nic dziwnego, że gdy dorosłam, sama miałam wielkie ambicje. Niestety, rzeczywistość okazała się być trudniejsza niż mi się wydawało.
Skończyłam szkołę ekonomiczną i zrobiłam dwa staże w prestiżowych firmach, ale pensja, którą zaoferowano mi na start pierwszej poważnej pracy, była... potwornie rozczarowująca. Powiedziałabym wręcz, że, gdybym nie mieszkała wtedy jeszcze z rodzicami, nie byłoby opcji, żeby samodzielnie się z tego utrzymać – zwłaszcza w dużym mieście.
– Nie martw się, jeszcze się dorobisz swojego – pocieszał mnie ojciec, a jego słowa były dla mnie zawsze wyznacznikiem.
– Tobie też tyle płacili na początku? – zapytałam.
– No... Właściwie tak – odparł trochę niepewnie, po czym szybko zmienił temat.
Wypruwałam sobie więc żyły za te grosze w korporacji, wierząc, że w końcu ktoś doceni moje starania i zaoferuje mi wyższe stanowisko albo lepsze pieniądze. I owszem, na przestrzeni lat moja pensja rosła, ale nie tak, jakbym tego oczekiwała. A właściwie moja rosnąca pensja pokrywała jedynie podwyżki cen wszystkiego dookoła, ale w żaden sposób realnie mnie nie wzbogacała. Nie wiedziałam, co robić. Zwłaszcza, że przywykłam do pewnego standardu życia.
Żyło nam się wygodnie
Może to nie tak, że byłam jakąś rozpuszczoną księżniczką. Myślę o tym inaczej: rodzice po prostu wychowali mnie tak, żebym nie zadowalała się byle czym. Jako dziecko zwiedziłam trochę świata, spróbowałam wielu potraw, nosiłam modne, czasem nawet markowe ubrania. Tak, obiektywnie miałam więcej niż wiele moich koleżanek. Widziałam w tym jednak same plusy: takie życie nauczyło mnie nie lenistwa i roszczeniowości, jak wielu innych młodych ludzi w tym samym położeniu, ale właśnie pracowitości, ambicji i chęci, aby sama kiedyś dorobić się tego samego – a może nawet więcej.
Chyba dlatego tak ciężko przychodziła mi praca, która nie przynosiła oczekiwanego spełnienia tej ambicji.
– Mam już dosyć. Haruję i haruję i nic z tego nie mam. Tato, co ja mam robić? – głowiłam się.
– Wytrwałości – radził mi ojciec.
– Ale ile jeszcze? Zaraz będę mieć 30 lat, a dalej zarabiam ledwo średnią krajową, mimo że jestem znacznie lepiej wykształcona niż moi koledzy z pracy – narzekałam.
Ojciec tylko ciężko westchnął.
– Tato, a nie znalazłbyś dla mnie jakiegoś miejsca w swojej firmie? Będę pracować trzy razy ciężej niż tu, bo będę wiedziała, że moja praca idzie na konto rodziny... A przy okazji ty też zapłaciłbyś mi lepiej niż ci w korpo. Może kilka lat temu bym ci się nie przydała, ale dziś? Dziś umiem już naprawdę sporo...
– Ala, nie wiem... – zamyślił się.
– Tato, proszę – błagałam. – Ja nie chcę niczego za darmo, znasz mnie, wiesz, że dam z siebie wszystko!
– Wiem, kochanie, wiem, tylko... Naprawdę nie mam w tym momencie żadnego wolnego stanowiska. Przykro mi – pokręcił ze smutkiem głową.
Byłam zrezygnowana. W tamtym momencie poczułam się przygnębiona i wypalona, choć przecież na rynku pracy funkcjonowałam tylko kilka lat. Mimo to, nie myślałam źle o ojcu. Wierzyłam, że, skoro powiedział mi, że nie może mi pomóc, to naprawdę miał związane ręce. I pewnie dalej bym w to wierzyła, gdyby nie rozmowa, którą przypadkiem podsłuchałam...
To było kilka tygodni temu
Przyjechałam do rodziców zostawić zimowe ubrania, bo oczywiście w moim mikro mieszkanku (za które i tak płaciłam krocie, w porównaniu do całej mojej pensji) nie było miejsca na wszystkie klamoty. Rotowałam więc nimi w zależności od pór roku, a te mniej potrzebne w danym okresie trzymałam u rodziców. Weszłam cicho do domu z torbami, gdy usłyszałam, jak mama kłóci się z tatą w kuchni.
– Miałeś tyle lat, tyle szans, i co nam z tego wszystkiego przyszło? Ledwo przędziemy, pieniądze się powoli kończą, mamy pracowitą, mądrą córkę i co? Zmarnuje się dziewczyna w jakiejś bezdusznej korporacji, bo nie jesteśmy w stanie jej pomóc – lamentowała matka.
Poczułam, jak ogarnia mnie zdenerwowanie.
– Marta, co mam ci powiedzieć? Przecież robię, co mogę – bronił się ojciec.
– Więc jak widać dalej robisz za mało! Odziedziczyć taką fortunę, budowaną przez pokolenia, i tylko ją przehulać na własne beznadziejne pseudo–biznesy! Skoro twój dziadek i ojciec mogli się dorobić, to chyba i ty powinieneś umieć – warknęła mama w odpowiedzi.
– Przestań...
– Nie! Mam już dosyć tego udawania, zwłaszcza przed krewnymi czy znajomymi. Gramy wielkich państwa, a tak naprawdę niczego w życiu nie osiągnęliśmy, na nic nie zapracowaliśmy! Powiedziałeś mi, że mam siedzieć w domu, zajmować się Alą, a ty o wszystko zadbasz! I co, minęły lata, a my nadal nie mamy niczego! Firma przynosi grosze, Adam, ledwo pokrywa nasze podstawowe potrzeby, a spadku tylko ubywa.
Spadku? Jakiego spadku? Jaki ojciec i dziadek? Moje myśli pędziły po głowie z prędkością światła. Byłam tak skołowana nadmiarem informacji, który właśnie otrzymałam, że nieopatrznie wpadłam na skrzynię stojącą w przedpokoju. Rodzice natychmiast zorientowali się, że nie są już sami.
– Ala! Już jesteś? Chcesz kawy? – zapytała mama, która wydawała się błyskawicznie zmienić nastrój i ton.
– Ja... Nie, dziękuję – odpowiedziałam zmieszana.
– Ja idę do pracy... Hej, Ala, pogadamy później... – mruknął tata.
Pożegnałam go zdawkowo i usiadłam przy stole w kuchni. Mama krzątała się, ogarniając bałagan po śniadaniu. Zawsze zajmowała się sprzątaniem albo układaniem, gdy była zdenerwowana. Nie mogłam dłużej czekać. Musiałam zacząć temat.
Prawda była brutalna
– Mamo... Ja słyszałam część tego, o czym rozmawialiście – bąknęłam nieśmiało.
Matka nawet na moment nie przestała kroić warzyw do zupy.
– Czy to prawda...? Czy to wszystko, z czego żyliśmy... To było dziadka? W sumie nigdy go nie poznałam, ale... Tata nigdy nie mówił, że był bogaty z domu.
Zasępiła się i spojrzała na moment za okno.
– Ala, jesteś już duża. Co cię będę okłamywać – westchnęła. – Dziadek i pradziadek byli prawnikami, naprawdę popularnymi i dobrymi. Dodatkowo, obydwaj dobrze się ożenili, bo babcie również miały pieniądze z domu. Majątek był naprawdę spory. Gdy dziadek zmarł, a po nim babcia, wszystko, oczywiście, przypadło tacie, bo nie było nikogo innego. Tata próbował zbudować coś swojego, nie chciał iść na łatwiznę i otwierać kolejnej praktyki na znane nazwisko.
Przerwała na chwilę.
– I co? – zapytałam.
– No i nie wyszło. Jeden biznes, drugi, trzeci. Próbował, nie powiem. Ale nie miał do tego smykałki. Utopiliśmy masę pieniędzy w tych jego firmach – dokończyła.
– I faktycznie niewiele nam już zostało? – zapytałam drżącym głosem.
– Niewiele. Jest oczywiście dom, bez kredytu. Jest mieszkanie, które wynajmujemy. Są jakieś pamiątki, parę obrazów, biżuteria. Ale poza tym, gotówki praktycznie już nie ma – powiedziała posępnie.
Obydwie zamilkłyśmy. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. W jednym momencie runęło nie tylko całe moje poczucie stabilności i bezpieczeństwa, ale i obraz mojego ojca jako bohatera, nieustraszonego obrońcy. Zawsze byłam przekonana, że będzie moim oparciem. Że nawet jeśli coś mi w życiu nie wyjdzie, będę miała bufor bezpieczeństwa. Co jeśli za chwilę to ja będę musiała się nim stać? Nie byłam na to gotowa.
Nie wspominając już o tym, że nie wiedziałam, jak teraz będzie wyglądać nasza relacja. W końcu okłamywał mnie przez całe moje życie...
Alicja, 30 lat
Czytaj także:
„Teściowa wprasza się do nas na weekendy i wszystkich rozstawia po kątach. Nie mogę wytrzymać z tą sekutnicą”
„Matka ciągle mi truje o chodzeniu do kościoła. Więcej ciepła ma dla krzyża na ścianie niż dla własnych dzieci”
„Matka nabrała na mnie chwilówek, bo brakowało jej na życie. Teraz ona ma tylko wyrzuty sumienia, a ja kredyty na lata”

