„Nie wierzyłam, że zasada 5 minut coś zmieni. Dziś nie muszę już sprzątać godzinami, a dom jest czysty jak nigdy”
„– Nie zaczynaj? – rzuciłam ścierkę na blat. – Od tygodnia ścieram te same plamy z blatu. Prasuję ci koszule. Zbieram skarpety z dywanu, bo Kacper „zapomniał”. Ogarnę wszystko – przecież JA tu jestem od ogarniania, prawda?”.

- Redakcja
Nie wiem, w którym momencie zaczęłam się tak czuć. Może wtedy, gdy po raz pierwszy nie chciało mi się zrobić kolacji. Albo kiedy patrząc na stertę prania, poczułam nie złość, ale rezygnację. Mieszkam z Arturem – moim partnerem – i jego dziesięcioletnim synem z poprzedniego małżeństwa, Kacprem.
W teorii wszystko powinno być dobrze. Mamy dach nad głową, oboje pracujemy, Kacper to w gruncie rzeczy dobry dzieciak. Ale w praktyce? Czuję się, jakbym wpadła w jakiś wir, który pochłania mnie każdego dnia coraz bardziej. Wstaję rano, z kubkiem kawy w ręce, i już wiem, że jestem spóźniona. Praca zdalna nie znaczy mniej stresu – znaczy tylko tyle, że muszę odpowiadać na maile, robić raporty i pilnować deadline’ów, mając jednocześnie oko na obiad, śmieci i brudne skarpety rzucone gdzieś obok pralki.
Bałagan był coraz większy
Artur? Kiedyś się starał. Robił śniadania, ścielił łóżko. Teraz jego repertuar ogranicza się do: „Ogarnę to potem”. Tyle że „potem” nigdy nie przychodzi. Jego „potem” stało się moim „teraz”.
Skarpetki – moje. Kacpra. Jego. Kubki po herbacie – moje, jego, sąsiada, diabli wiedzą czyje. Brudne naczynia, zakupy, terminy szczepień, zebrania w szkole, zgubiony but z WF-u, tłuste plamy na blacie – wszystko moje. Moje, moje, moje.
I najgorsze w tym wszystkim jest to, że zaczęłam się zmieniać. Z uśmiechniętej, spokojnej Julii zrobiła się marudna, wiecznie zmęczona baba z wiecznym fochem. Czasem słyszę swój ton i nie poznaję siebie. Czy naprawdę tak trudno o odrobinę zaangażowania?
Zaczęłam się dusić. Nie fizycznie – psychicznie. Moje emocje gromadziły się jak kurz pod kanapą. Aż któregoś dnia trafiłam w internecie na zasadę „5 minut”. Brzmiało prosto: jeśli coś zajmuje mniej niż pięć minut, zrób to od razu. Postanowiłam spróbować. Zamiast przekładać, działałam od ręki.
Byłam zła
– Nie mogę już na to patrzeć! – wrzasnęłam, kopiąc z całej siły drzwi od zmywarki. Talerze w środku zadźwięczały złowrogo. – Ile razy mam sprzątać po tobie i twoim dziecku?!
Artur nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
– Julia, nie zaczynaj znowu…
– Nie zaczynaj? – rzuciłam ścierkę na blat. – Od tygodnia ścieram te same plamy z blatu. Prasuję ci koszule. Zbieram skarpety z dywanu, bo Kacper „zapomniał”. Ogarnę wszystko – przecież JA tu jestem od ogarniania, prawda?
– Może jakbyś się tak nie czepiała wszystkiego, to byś miała więcej energii – burknął pod nosem.
Zamrugałam. Nie, to nie był sen.
– Bo ty wszystko zostawiasz mnie! – krzyknęłam, czując, jak zaciskają mi się pięści. – Jesteście jak dwójka dzieci! Jeden rzuca buty w korytarzu, drugi udaje, że ich nie widzi.
– Przesadzasz. Pracuję przecież, prawda? Wróciłem, jestem, a ty od razu z fochami…
– Wróciłeś i usiadłeś z telefonem! Przecież jak cię proszę o wyniesienie śmieci, to patrzysz na mnie, jakbym kazała ci zbudować most!
Zamilkł. Przez chwilę słychać było tylko tykanie zegara. Odsunął się od stołu i wyszedł bez słowa do drugiego pokoju. Zostałam sama, wśród rozsypanych płatków, pustych kubków i własnej wściekłości. Oparłam się o blat. Ręce mi drżały. Czemu wszystko spada na mnie? Czemu to ja jestem w tej relacji dorosła? A może to ja jestem problemem? Ale kiedy spojrzałam na rozrzucone skarpetki Kacpra, na brudne talerze, na to wszystko… wiedziałam, że problem jest realny. I że z każdym dniem coraz bardziej mnie zżera.
Opowiedziałam mój pomysł koleżance
– Podobno jak coś trwa mniej niż pięć minut, to trzeba to zrobić od razu – mruknęłam wieczorem do Anki przez telefon.
– Brzmi rozsądnie. Ale czy to nie ty znowu wszystko robisz?
– No… tak, ale może to pomoże. Bo ja już nie ogarniam.
– Tylko pamiętaj, Julia, robienie wszystkiego samodzielnie nie czyni cię bohaterką. Tylko zmęczoną frajerką.
Roześmiałam się, ale coś mnie w tym ukłuło. Mimo to zaczęłam. Kiedy widziałam kubek – myłam od razu. Skarpety – do kosza. Okruszki – w sekundę szmatką. I rzeczywiście: po tygodniu dom wyglądał lepiej. Czyściej. Spokojniej. Ale ja? Ja czułam się, jakbym zapętliła się w robocie niewidzialnej dla innych. Nikt nie zauważył, że blat błyszczy, że zlew pusty, że łazienka pachnie płynem do szyb.
Artur tylko rzucił:
– Fajnie, że ogarnęłaś. Mówiłem, że jak się chce, to się da.
Zamrugałam.
– To znaczy… super, że się wzięłaś – dodał szybko, nie odrywając wzroku od serialu.
Z każdym dniem robiłam więcej. I czułam się coraz bardziej sama.
Zrobiło mi się przykro
Był czwartek. Późny wieczór. W kuchni unosił się jeszcze zapach obiadu, który – jak zwykle – ja ugotowałam. Artur siedział w salonie, rozparty na kanapie. Gdy poszłam po laptopa, usłyszałam, że z kimś gada przez telefon. Zatrzymałam się za drzwiami. Nie dlatego, że chciałam podsłuchiwać. Po prostu... coś w jego tonie mnie zatrzymało.
– Stary, ona znowu się wściekała. A przecież tylko chodzi o jakieś kubki – zaśmiał się.
Zamarłam.
– Może po prostu się nudzi, siedząc cały dzień w domu. Wiesz, baby… – dodał, a jego głos był obojętny, wręcz znudzony.
Poczułam, jak coś się we mnie łamie. Wiesz, kiedy masz nadzieję, że on może w końcu zrozumie? Że dostrzeże, jak się starasz? A potem nagle okazuje się, że wszystko, co robisz, to „kubki”. I że jesteś „babą, co się nudzi”.
Weszłam do pokoju. Cicho. Ale stanowczo.
– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Że nawet nie próbujesz mnie zrozumieć.
Zaskoczyło go to. Zrobił się czerwony, odchrząknął, spojrzał na telefon i powiedział do kolegi:
– Oddzwonię.
Odłożył aparat. Ale ja już wyszłam. Zamknęłam się w łazience. Włączyłam prysznic, choć nie miałam zamiaru się myć. Stałam tam tylko po to, żeby nikt nie słyszał, jak cicho płaczę.
Dzieciak mnie rozczulał
Była niedziela. Cisza w kuchni była tak gęsta, że aż dźwięk łyżki stukającej o talerz brzmiał jak wybuch. Siedzieliśmy we trójkę przy stole – ja, Kacper i Artur. Ja z oczami wbitymi w zupę, Artur przeglądał telefon, a Kacper popychał łyżką makaron.
– Julia? – odezwał się cicho chłopiec. – Czy ty się na mnie złościsz?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Miał spuszczoną głowę, ale jego oczy – duże, zmartwione – były wbite prosto we mnie. Poczułam, jak moje gardło się zaciska.
– Nie, kochanie – powiedziałam po chwili, chociaż ledwo wydobyłam z siebie głos. – Ja się po prostu trochę pogubiłam.
– Bo ty tak ostatnio... krzyczysz. I nie chcesz się bawić. I zamykasz się w łazience.
Artur zerknął znad telefonu, ale nic nie powiedział.
– Wiem – przyznałam. – I przepraszam cię, Kacperku. To nie twoja wina, naprawdę.
Chciałam powiedzieć więcej, ale głos mi się załamał. Wtedy Kacper zeskoczył z krzesła, podszedł do mnie i objął mnie mocno.
– Ja też czasem nie wiem, jak być dzieckiem. Może ty nie wiesz, jak być dorosła. Ale cię lubię. Nawet jak krzyczysz.
I płakałam. Pierwszy raz od dawna nie ze złości – tylko z żalu. Że musiałam poczuć się zrozumiana przez dziesięciolatka, bo jego tata nawet nie próbował.
Zaczęłam wymagać
Wieczorem usiadłam naprzeciwko Artura. Kacper już spał. Zgaszone światło w kuchni, tylko mała lampka nad blatem. Nie chciałam krzyczeć. Chciałam po prostu... być wysłuchana.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam cicho. – Ale naprawdę. Bez telefonów, bez udawania, że wszystko jest okej.
Podniósł głowę i widząc mój wyraz twarzy, odłożył komórkę.
– Słucham.
– Nie chcę być twoją sprzątaczką. Chcę być partnerką. Ale to musi działać w dwie strony. Ja się wypalam. I nikt tego nie widzi. Codziennie. Od nowa.
– Nigdy nie widziałem tego w ten sposób – powiedział zaskoczony. – Myślałem, że to po prostu... lubisz mieć porządek.
– Nikt nie lubi padać na twarz wieczorem, Artur. Próbowałam się ogarnąć. Zasada 5 minut. Pamiętasz?
Kiwnął głową.
– Myślałem, że ci to pomaga.
– Pomagało. Ale tylko mi. Tylko ja to robiłam. Nikt nie zapytał, czy mi pomóc, a ja chcę, żebyśmy wszyscy stosowali tę zasadę.
Zapadła cisza. Pierwszy raz od dawna nie była wroga. Była... ciężka.
– Przepraszam – powiedział. –
– Przeprosiny nie wystarczą. Albo zaczynamy coś zmieniać razem, albo ja nie dam rady tu być. Kocham cię. Ale siebie też muszę zacząć kochać.
Patrzył na mnie. Chyba pierwszy raz naprawdę. W jego oczach zobaczyłam coś, czego dawno nie widziałam – wahanie. A potem strach. Nie o mnie. O nas.
– Dobrze – powiedział cicho. – To spróbujmy.
Julia, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Chodziłam w dziurawych skarpetkach, żeby nie narazić się mężowi. Bałam się, że znów usłyszę, że jestem rozrzutna”
- „Rodzice nie mają żadnych oszczędności. Raz im pomogłem i teraz codziennie traktują mnie jak bankomat”
- „Pracuję w korporacji, ale ubieram się w lumpeksie. Nikt nie wie, że mam płaszcz na jesień za 15 zł”

