Reklama

W moim rodzinnym domu święta to zawsze był szczególny czas. Mama niczym w ukropie uwijała się w kuchni. W całym domu obłędnie pachniało babkami, sernikami i mazurkami oraz innymi potrawami. Przy wielkanocnym stole zasiadała cała rodzina, było gwarno i radośnie. Przejęłam te piękne tradycje, ale moje dzieci nie potrafią ich docenić.

Reklama

Po cichu liczyłam na to, iż tegoroczna Wielkanoc będzie inna niż poprzednie. Miałam nadzieję, że moje dzieci przyjadą do mnie na święta. Bardzo brakuje mi ich na co dzień – zwłaszcza że od kilku lat jestem sama. Rozwiodłam się z mężem po tym, jak na jaw wyszła jego zdrada. Ożenił się z tą kobietą, a ja straciłam.

zaufanie do mężczyzn i z nikim się nie spotykałam. Poza tym uznałam, że jestem już za stara na takie rzeczy i w dużym stopniu pogodziłam się z tym, że resztę życia spędzę w pojedynkę. W każdym razie, odkąd rozstałam się z Adamem, święta wielkanocne nie są takie, jak wcześniej. Beata i Piotr są dorośli i mają swoje sprawy. Szkoda tylko, że zapomnieli o mnie i o tym, jak dużą wagę przywiązuję do świąt.

Byłam przygotowana na wizytę dzieci

Przygotowania do Wielkanocy rozpoczęłam z tygodniowym wyprzedzeniem. Napiekłam pysznych ciast, zrobiłam kilka sałatek i obowiązkowe jajka faszerowane. Solidnie zaopatrzyłam lodówkę, mając na uwadze kulinarne upodobania dzieci. W niedzielny poranek świąteczny przygotowałam stół i czekałam – niestety bezskutecznie, podobnie jak w poprzednich latach.

– Mamo, najmocniej cię przepraszam, ale mam straszny kociokwik na uczelni – tłumaczył Piotr. – Nie wyrobię się, muszę siedzieć nad doktoratem.

– Rozumiem – odparłam, chociaż moje serce pękało z bólu.

Beata natomiast nawet nie zadzwoniła. Przysłała tylko SMS, że z mężem i dziećmi wybrała się do Chorwacji. Dodała, że nie obchodzą świąt i że ma nadzieję, iż to uszanuję. Nie miałam wyjścia, jak się z tym pogodzić, ale takie podejście nie mieści mi się w głowie. Nie tak wychowałam córkę i syna.

Nigdy im nie powiedziałam, jak się z tym czuję, a było mi niewyobrażalnie przykro. Nie chciałam jednak zostać posądzona o dramatyzowanie, co zresztą kilka razy się zdarzyło. Patrzyłam zrozpaczona na wspaniałe nakryty, suto zastawiony stół, przy którym znowu będę siedzieć sama. Z jednej strony byłam rozczarowana, a z drugiej nie miałam ochoty na powtórkę. Za bardzo polegałam w kwestii Wielkanocy na dzieciach, a one mnie zawiodły – i to nie pierwszy raz.

Nie chciałam być sama

Tkwiąc nad talerzem z jajkami w majonezie, gorączkowo się zastanawiałam, jak wybrnąć z tej sytuacji. Naprawdę potrzebowałam towarzystwa i rozmowy z drugim człowiekiem. Rozwiązanie szybko przyszło mi do głowy. Pomyślałam o moim sąsiedzie. Znaliśmy się w zasadzie tylko z widzenia, sporadycznie zdarzało się nam zamienić parę zdań. Podobnie jak ja, był samotny. Doszłam do wniosku, że jemu również nie jest łatwo, w związku z czym postanowiłam zajrzeć do niego i zaproponować coś pysznego – w końcu nie miałam nic do stracenia.

– Dzień dobry, panie Kazimierzu, nie przeszkadzam? – zapytałam nieśmiało, gdy sąsiad otworzył mi drzwi.

– Ależ skąd – starszy pan ucieszył się na mój widok, ale nie krył zaskoczenia. – Czy coś się stało, pani Aniu?

Pokrótce wyjaśniłam, co się stało.

– Bardzo współczuję – przytaknął pan Kazimierz ze zrozumieniem.

– Mam tyle smacznych rzeczy, szkoda, żeby się zmarnowały. Może da się pan zaprosić?

Nie chciałbym sprawiać kłopotu.

– Ależ drogi sąsiedzie, to naprawdę żaden problem.

To była sąsiedzka Wielkanoc

Pan Kazimierz chętnie opowiadał o sobie. Po śmierci ukochanej żony życie straciło dla niego sens. Czuł się bardzo osamotniony. Syn odwiedzał go od czasu do czasu, ale mieszkał daleko i nie mógł częściej zaglądać. Jedyną formą rozrywki były dla niego niedzielne msze. Podkreślił, że nie jest zbyt religijną osobą, ale potrzeba przebywania wśród ludzi jest silna. Właśnie dlatego chodził do kościoła. Obiecałam, że któregoś razu z przyjemnością dotrzymam mu towarzystwa.

– Wie pani co, pani Hania spod piątki też siedzi sama. Może i ją tu przygarniemy?

– Świetny pomysł.

Udałam się zatem do sąsiadki z zaproszeniem na wielkanocne śniadanie. Przyjęła je z wielką radością, a potem cały czas powtarzała, że jest wdzięczna za okazane serce.

– Fantastycznie pani gotuje, pani Aniu, a mazurki wyborne.

– Dziękuję serdecznie.

– Pani dzieci nie wiedzą, co tracą.

Może kiedyś zmądrzeją, ale nie mam na to wpływu.

– Mają wspaniałą matkę. Szkoda, że tego nie doceniają.

Tylu pochwał nigdy wcześniej nie słyszałam. Eks małżonek był niezmiernie oszczędny, jeśli chodzi o komplementy. Cóż, nie będę ukrywać, że było mi miło. Śniadanie przeciągnęło się do późnych godzin popołudniowych. Rzecz jasna nie omieszkałam zapakować panu Kazimierzowi i pani Hani jedzenia.

Moje życie się zmieniło

Praktycznie przez całe życie nie przywiązywałam wagi do tego, kto mieszka obok. Wychodziłam z założenia, że każdy powinien pilnować własnego nosa. Tymczasem to, co wydarzyło się w Wielkanoc, uświadomiło mi, do jakiego stopnia się myliłam. Nie zdawałam sobie także sprawy z tego, ile osób cierpi z powodu samotności. Z moimi nowymi znajomymi umówiliśmy się na sobotnie spacery i na spotkania przy herbacie – na zmianę u mnie, u pana Kazimierza i u pani Hani. Byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy. Nabrałam też odwagi, aby powiedzieć Beacie i Piotrowi, że w święta było mi przykro z powodu ich nieobecności.

– Nie przypuszczałam, że to dla ciebie takie ważne – zdziwiła się córka. – Nic nie mówiłaś, więc uważałam, że jest w porządku.

Nie zamierzałam was martwić – skwitowałam ze smutkiem.

– Jest mi głupio.

W podobnym tonie przebiegła rozmowa z synem. Gdyby pani Hania i pan Kazimierz mnie do tego nie zachęcili, za nic w świecie nie pisnęłabym dzieciom ani słowa. Historie rodzinne bywają skomplikowane – jak się przekonałam, dzieje się tak nie tylko w moim przypadku. Chyba każdy miałby na ten temat coś interesującego do powiedzenia, tylko trzeba słuchać.

Anna, 64 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama