„Nie wiem, jak być dobrym ojcem, bo nikt mnie tego nie nauczył. Mój tata odszedł na moich oczach, gdy miałem 7 lat”
„Ciąża mijała, a ja próbowałem się przygotować. Czytałem książki, oglądałem filmiki, słuchałem znajomych ojców, którzy z dumą pokazywali zdjęcia dzieci. Ja milczałem. Bo miałem wrażenie, że im bardziej się uczę, tym bardziej nie wiem, co robić. I ciągle myślałem o nim. O moim tacie”.

- Redakcja
Ojcowie powinni być latarniami – wskazywać kierunek, kiedy wszystko tonie w ciemności. Mój zgasł nagle, zbyt wcześnie, zbyt boleśnie. Miałem siedem lat, gdy na moich oczach odszedł mój tata. Nie rozumiałem wtedy, co się stało. Później nikt mi tego nie tłumaczył. W domu zapadła cisza, z której nikt nie potrafił mnie wyciągnąć. Dorastałem, ucząc się męskości z telewizji, z obserwacji kolegów, z prób i błędów. A teraz jestem ojcem. I choć kocham syna ponad życie, wciąż czuję, że błądzę. Bo nikt mnie nie nauczył, jak być ojcem.
Ostatni spacer z tatą
Było ciepłe, majowe popołudnie. Tata zaproponował, że pójdziemy na lody, a potem do parku. Miał na sobie koszulę w kratę i pachniał kawą i papierosami, jak zwykle. Szedłem obok niego, trzymając go za rękę, i opowiadałem o nowym samochodzie z bajki, który bardzo chciałem dostać. Śmiał się, pokiwał głową i powiedział:
– Może w weekend coś da się załatwić, młody.
W parku usiedliśmy na ławce, a tata wyjął paczkę gum do żucia. Dał mi jedną, sam wziął drugą. Nagle jego twarz się zmieniła. Zaczął ciężko oddychać, a jego ręka – ta, którą trzymałem – zrobiła się dziwnie wiotka. Spojrzał na mnie, ale jakby już mnie nie widział. Upadł. Uderzył głową o krawędź ławki. Ludzie zaczęli krzyczeć. Ktoś zadzwonił po pogotowie.
Pamiętam dźwięk syren, pamiętam ratowników, którzy próbowali go reanimować. Ktoś mnie odciągnął, ale ja się wyrywałem, krzyczałem, że on zaraz wstanie, że tylko zasnął. Nie wstał. Leżał bez ruchu, a jego koszula była cała mokra od potu. Mama przyjechała później. Płakała, przytuliła mnie, ale ja już wtedy czułem, że coś we mnie zgasło. Od tamtej pory nic nie było takie samo. Miałem siedem lat i nie wiedziałem, że to był nasz ostatni spacer.
Dorastałem w ciszy
Po pogrzebie w naszym domu nikt nie mówił o tacie. Mama jakby skurczyła się w sobie. Gotowała, chodziła do pracy, sprzątała, ale jakby bez obecności. Czasem patrzyła przez okno i ścierała łzy, myśląc, że nie widzę. Ale ja wszystko widziałem. I wszystko trzymałem w sobie. O tacie nie wspominało się ani przy stole, ani przed snem. Jakby przestał istnieć.
W szkole byłem cichy. Inni chłopcy rozmawiali o wspólnych weekendach z ojcami, o wycieczkach, o kłótniach i grach. Ja słuchałem i kiwałem głową, udając, że rozumiem. W środku czułem tylko pustkę i zazdrość. Nauczyłem się udawać. Kiedy pani kazała nam narysować rodzinę, rysowałem mamę i siebie. Czasem psa, choć nigdy go nie mieliśmy.
Mężczyźni, których spotykałem – nauczyciele, trener z WF-u, sąsiad z góry – byli obcy. Ich gesty były szorstkie, słowa krótkie. Żaden nie mówił: „Jestem z ciebie dumny”. Żaden nie pokazał mi, jak wymienić koło w rowerze albo jak bronić się, gdy ktoś ci dokucza. Dorastałem, budując w głowie obraz ojca z okruchów wspomnień. I z tych kilku chwil w parku, które wciąż nosiłem jak relikwię.
Kiedy miałem piętnaście lat, mama próbowała porozmawiać ze mną o uczuciach. Usiadła przy mnie, podała mi kubek herbaty i powiedziała:
– Wiem, że było ci ciężko bez taty. Możemy pogadać, jeśli chcesz.
Ale ja tylko wzruszyłem ramionami. Bo co miałem powiedzieć? Że nie wiem, kim mam być?
Zaraz zostanę ojcem
Kiedy dowiedziałem się, że zostanę ojcem, poczułem... nie, nie radość. Strach. Ogromny, przytłaczający, bezlitosny. Stałem w kuchni, trzymając test ciążowy, który pokazała mi Ola, i jedyne, co powiedziałem, to:
– Serio?
Skinęła głową, a w jej oczach było coś pomiędzy przerażeniem a nadzieją. Usiadłem, bo nogi jakby odmówiły mi posłuszeństwa. W głowie miałem tylko jedno zdanie: Jak mam być ojcem, skoro nigdy go nie miałem? Nie powiedziałem tego na głos. Uśmiechnąłem się, przytuliłem ją, próbując ukryć, że serce tłucze mi się jak oszalałe. Ola zasnęła wieczorem spokojnie, a ja siedziałem w salonie, gapiąc się w ciemność. Czułem się jak podróbka mężczyzny – ktoś, kto tylko gra rolę dorosłego.
Ciąża mijała, a ja próbowałem się przygotować. Czytałem książki, oglądałem filmiki, słuchałem znajomych ojców, którzy z dumą pokazywali zdjęcia dzieci. Ja milczałem. Bo miałem wrażenie, że im bardziej się uczę, tym bardziej nie wiem, co robić. I ciągle myślałem o nim. O moim tacie. Co by zrobił? Co by powiedział? Jak trzymałby mnie za rękę przed porodem?
Kiedy nadszedł dzień porodu, Ola ścisnęła moją dłoń i powiedziała:
– Dasz radę. Będziemy w tym razem.
Kiwnąłem głową. Ale gdzieś w środku byłem przerażonym siedmiolatkiem, który znów trzymał ojca za rękę w parku.
Lęk, który nie mija
Gdy po raz pierwszy wziąłem syna na ręce, był taki maleńki, że bałem się, że coś mu zrobię samym dotykiem. Patrzyłem na niego i czułem... coś trudnego do nazwania. To było większe niż miłość. To był lęk. Ogromny, jakby zaraz coś miało się stać. Jakby historia miała się powtórzyć.
Wróciliśmy do domu i zaczęło się życie z niemowlakiem. Ola radziła sobie świetnie. Ja – niekoniecznie. Robiłem, co trzeba: przewijałem, karmiłem z butelki, bujałem przez godzinę, gdy płakał. Ale wszystko robiłem jak robot. W środku miałem jedną myśl: Nie mogę go zawieść. Nie mogę go skrzywdzić. Nie mogę zniknąć.
Nie spałem prawie wcale. Każde kichnięcie, każdy płacz wyrywały mnie z drzemki. Zdarzało się, że w środku nocy siadałem obok jego łóżeczka i po prostu patrzyłem, czy oddycha. Głaskałem go po głowie, szeptałem:
– Jestem tu, mały. Będę.
Ale sam w to nie wierzyłem. Najgorsze było to, że nie potrafiłem z nim być naprawdę. Fizycznie byłem obecny, ale psychicznie... gdzieś obok. Bałem się pokochać go zbyt mocno. Bo co, jeśli mnie zabraknie? Jak wtedy mojego ojca? Co, jeśli on będzie musiał przez to przechodzić? Nie chciałem zostawiać w nim takiej samej dziury, jaka we mnie wciąż bolała.
Ola próbowała do mnie dotrzeć. Mówiła:
– Wiem, że boisz się, że nie dasz rady. Ale on cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję.
Milczałem. Bo wciąż nie umiałem odpowiedzieć na najprostsze pytanie: Jak być ojcem?
Słów, których brakowało
Kiedy nasz syn miał cztery lata, po raz pierwszy zapytał mnie o dziadka. Siedzieliśmy razem na dywanie, układając klocki, kiedy spojrzał na mnie i zapytał:
– Tata, a gdzie jest twój tata?
Zamurowało mnie. Spojrzałem na niego, a potem na Olę, która zatrzymała się w drzwiach. Nie byłem gotów. Nie wiedziałem, co powiedzieć, bo sam przez lata unikałem odpowiedzi na to pytanie.
– Mój tata... odszedł bardzo dawno temu – powiedziałem w końcu, z trudem łapiąc oddech.
– A był fajny?
Uśmiechnąłem się smutno.
– Bardzo fajny. Bardzo go kochałem.
Tyle mogłem mu dać. Na więcej nie starczyło mi odwagi. Wieczorem, kiedy syn już spał, usiadłem na balkonie z herbatą i przypomniałem sobie tamten majowy dzień. Próbowałem go zatrzymać w głowie – głos ojca, jego śmiech, to, jak ściskał moją dłoń. I wtedy zrozumiałem, że choć nie miałem z nim wielu wspomnień, to jednak miałem to jedno. I ono było prawdziwe. Autentyczne. Pełne.
Wróciłem do pokoju syna. Usiadłem obok jego łóżka i pogłaskałem go po głowie. Spał spokojnie, oddychając miarowo. Szeptem powiedziałem:
– Chcę być dla ciebie takim ojcem, jakim dla mnie był mój. Choćby przez chwilę. Choćby jedną scenę.
I wtedy po raz pierwszy poczułem, że może nie muszę być idealny. Że wystarczy, że jestem. Codziennie. Że próbuję.
Mogę spróbować inaczej
Czasem myślę, że ojcostwo to nie jest umiejętność, którą się po prostu ma albo nie. To raczej wybór, który podejmujesz każdego dnia – nawet wtedy, gdy boisz się, że nie wiesz, co robisz. A ja przez długi czas czułem się jak ktoś, kto gra rolę – bez scenariusza, bez wskazówek, bez wzoru. I właśnie to mnie najbardziej paraliżowało.
Ale któregoś dnia coś się zmieniło. Mój syn złamał kredkę. Siedział w kącie i płakał, jakby stała się tragedia. Podszedłem do niego, uklęknąłem i objąłem go. Powiedziałem:
– To tylko kredka, możemy znaleźć inną. Albo spróbujemy ją skleić, co ty na to?
Spojrzał na mnie z oczami pełnymi łez, ale uśmiechnął się lekko. I wtedy zrozumiałem. Nie chodzi o to, żeby znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Chodzi o to, żeby być. Przy nim. Obok. Z nim. Może nigdy nie nauczę się być ojcem w taki sposób, jakbym chciał. Może nigdy nie przestanę się bać. Ale mogę codziennie wybierać obecność zamiast ucieczki. Słuchanie zamiast milczenia. Uścisk zamiast dystansu.
Mój tata zniknął nagle, zostawiając za sobą pustkę. Ja nie chcę znikać. Chcę być latarnią, nawet jeśli czasem moje światło migocze i nie jestem pewien, w którą stronę prowadzi. Bo najważniejsze, co mogę zrobić dla mojego syna, to być. I próbować. Każdego dnia.
Szymon, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znalazłam paragon od jubilera w kieszeni chłopaka i szykowałam się na pierścionek. Dostałam coś całkiem innego”
- „Małżeństwo z bogatym facetem traktuję jak pracę. Daję z siebie 100%, by żadna kobieta mnie nie zastąpiła”
- „Ojciec dał się omotać młodej żonce. Była gotowa zrobić naprawdę wiele, by dobrać się do jego kasy”

