Reklama

– No to jeszcze jeden Dzień Ojca, co? – mruknąłem pod nosem, siedząc samotnie przy kuchennym stole.

Obok stał zaparzony, ale już letni kubek herbaty, a w powietrzu unosił się zapach kurzu i starego drewna. Przekładałem palcami stare fotografie – jedną po drugiej, powoli, jakbym ważył na dłoni kawałki własnego życia.

Na zdjęciu: Ania, moja córeczka, w różowej sukience, trzymająca w rękach bukiet polnych kwiatów. Pamiętam, jak zrywaliśmy je razem na łące za domem, a potem biegliśmy do kuchni, żeby wstawić je do wazonu. Śmiech Ani, jej głos, jej drobne dłonie – to wszystko brzmiało teraz jak echo sprzed wieków.

Westchnąłem ciężko i przesunąłem wzrokiem po kolejnych fotografiach. Ania na rowerze – pierwszy raz bez bocznych kółek. Ania z rozczochranymi włosami, dmuchająca świeczki na urodzinowym torcie. Ania na tle morza, machająca do mnie z piasku.

– Gdzie ty teraz jesteś, moje dziecko? – powiedziałem cicho, choć wiedziałem, że w pustym domu nikt mi nie odpowie.

Córka zerwała ze mną kontakt

Od czasu, gdy Ania wyjechała za granicę – wtedy mówiła, że tylko na chwilę, że wróci, że "przecież to tylko praca na rok" – minęły już cztery lata. Telefon dzwonił coraz rzadziej, a potem wcale. Wiadomości – krótkie, suche, bez ciepła. „Przepraszam, tato, mam dużo pracy.” „Nie mogę teraz rozmawiać.” „Postaram się odezwać w weekend.” I ten weekend nigdy nie nadchodził.

Zegar na ścianie tykał powoli, jakby dla kogoś, kto jeszcze miał przed sobą całe życie. Ja już dawno przestałem planować. Każdy dzień wyglądał tak samo: herbata, puste krzesła, stare zdjęcia i rozmowy prowadzone samemu ze sobą.

Przestawiając kubek herbaty, spojrzałem na siebie w lustrzanym odbiciu kredensu. Siwe włosy, pomarszczona twarz, oczy, w których zamiast życia czaił się smutek i żal.

– Może to moja wina... – wyszeptałem. – Może byłem zbyt surowy, zbyt wymagający? Może pchałem ją do sukcesu, zamiast po prostu być jej tatą?

Przetarłem oczy dłonią. Nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęły zbierać się łzy. Wziąłem głęboki oddech i wróciłem do zdjęć. Układałem je w równe rzędy na stole, jakby w ten sposób próbował poskładać rozsypane kawałki swojego życia.

– Gdybym tylko mógł cofnąć czas…

W tle zegar wybił szóstą. Powoli zapadał zmierzch. Światło dnia gasło, a w moim domu – jak co roku w ten dzień – znów panowała cisza.

Niespodziewana przesyłka

Dzwonek do drzwi zadźwięczał niespodziewanie, przerywając ciszę w domu. Zadrżałem lekko, jakby ktoś wyrwał mnie z głębokiego snu. Spojrzałem na zegar – osiemnaście po szesnastej. Kto mógł przyjść o tej porze? Nie spodziewałem się nikogo, tym bardziej w taki dzień.

Podniosłem się z trudem, czując ból w plecach. Podszedłem do drzwi, zerknąłem przez wizjer. Na ganku stał listonosz, trzymając w ręku kopertę.

– Dzień dobry, panie… coś dla pana – powiedział z uśmiechem, podając mi list.

– Dla mnie? – zdziwiłem się, patrząc na kopertę. – Nie spodziewałem się…

– Z zagranicy. Rzadko już takie przychodzą, prawda? – rzucił listonosz, poprawiając torbę na ramieniu. – Miłego dnia!

Skinąłem głową, zamknąłem drzwi i wróciłem do kuchni. Koperta leżała na mojej dłoni – biała, z niebiesko-czerwonymi znaczkami przy krawędziach, adres napisany odręcznie. Charakter pisma wydał mi się znajomy, choć zatarł się w pamięci. Serce zabiło mi szybciej.

Usiadłem przy stole. Drżały mi palce, gdy rozcinałem kopertę. W środku był zwykły list – kilka stron zapisanych gęsto, równym, kobiecym pismem. Spojrzałem na pierwsze słowa i nagle poczułem, jak w gardle rośnie mi gula. „Tato, wiem, że długo milczałam…”

Przełknąłem ślinę, oparłem łokcie na stole. Siedziałem tak przez chwilę, wpatrzony w kartkę, jakbym bał się przeczytać resztę.

Przesunąłem palcami po papierze, jakbym chciał poczuć, czy to naprawdę się dzieje. Litery zdawały się rozmywać pod ciężarem moich łez. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz płakałem, ale teraz nie umiałem już powstrzymać cisnących się do oczu łez. W dłoniach drżała mi ta kartka, a w głowie brzmiało tylko jedno pytanie: „Czy ona naprawdę wraca?”

Spojrzałem na drugą stronę, a potem na trzecią. Na samym końcu, starannie włożone między kartki, leżały dwa bilety lotnicze. Nie mogłem uwierzyć. Dotknąłem ich delikatnie, jakby to był jakiś skarb – bilet na podróż, która może zmienić wszystko. Drżącymi palcami wziąłem je do ręki. Serce zabiło mi mocniej. Wstałem od stołu i zacząłem chodzić po kuchni. Krok za krokiem, jakby od tego zależało, czy uwierzę w to, co właśnie przeczytałem.

– Ona wraca… – wyszeptałem do siebie. – Moja Ania wraca…

Ale zaraz pojawiła się wątpliwość. Czy to na pewno prawda? Czy ten bilet oznacza, że naprawdę chce mnie zobaczyć? A może to tylko chwilowy kaprys, odruch wyrzutów sumienia? Zatrzymałem się przed półką, gdzie stały stare zabawki z dzieciństwa Ani – pluszowy miś z urwanym uchem, kredki w metalowym pudełku. Wziąłem misia do ręki, ścisnąłem go mocno. Przypomniałem sobie, jak wieczorami tuliłem ją do snu, jak szeptałem, że zawsze będę obok. Teraz byłem sam. Czułem, jak serce ściska mi się z tęsknoty, ale też ze strachu. Co jeśli ona przyjedzie i zobaczy, jakim wrakiem człowieka się stałem?

– Czy potrafię jeszcze być ojcem? – zapytałem cicho, a cisza w domu odpowiedziała mi milczeniem.

Miałem jej tak wiele do powiedzenia

Wieczór powoli otulał dom ciemnością, a ja nie mogłem usiedzieć w miejscu. Wyszedłem przed dom i usiadłem na starej ławce pod lipą, tej samej, którą kiedyś sadziliśmy razem z Anią. Była wtedy jeszcze małą dziewczynką – machała łopatką, śmiała się, a ja obiecywałem jej, że jak podrośnie, będziemy tu razem pić herbatę. Dziś siedziałem sam. Drzewa szumiały cicho, wiatr pachniał skoszoną trawą, a gdzieś w oddali szczekał pies.

Patrzyłem w niebo, które powoli zapełniało się gwiazdami. W myślach prowadziłem rozmowę z Anią, taką, jakiej nigdy nie odbyliśmy.

– Aniu… Tyle lat… Tyle zmarnowanych chwil… Dlaczego nie wróciłaś wcześniej? – szeptałem w ciemność, jakby moje słowa mogły dolecieć do niej, gdziekolwiek teraz była. – Wiesz, jak tu cicho? Jak bardzo brakowało mi twojego głosu, twojego śmiechu?

Cisza odpowiadała mi dźwiękiem cykających świerszczy. Zacisnąłem dłonie na kolanach, poczułem wilgoć pod powiekami. Myśli zaczęły galopować: „Czy ja jej to wybaczę? Czy zdołam spojrzeć na nią bez goryczy?”.

Wstałem i wszedłem z powrotem do domu. Sięgnąłem po kartkę papieru i długopis. Napisałem list, który nigdy nie miał być wysłany – list do Ani, pełen słów, których bałem się wypowiedzieć na głos. Pisałem o tym, jak pusty stał się mój dom, jak każdy dźwięk zdawał się odbijać od ścian i wracać do mnie jak wyrzut. Pisałem, że tęsknię, że może nie byłem najlepszym ojcem, ale kochałem ją – zawsze i mimo wszystko.

Gdy skończyłem, złożyłem kartkę na pół i wsunąłem do kieszeni. Wiedziałem, że nie potrzebuję jej wysyłać. Może, kiedy przyjedzie… może wtedy powiem jej to wszystko wprost.

Usłyszałem dzwonek do drzwi

Sobotnie popołudnie było duszne, choć niebo zasnuwały ciężkie, szare chmury. Siedziałem w salonie przy stole, patrząc na stare zdjęcia rozłożone przed sobą. Czekałem. Każdy dźwięk samochodu na ulicy sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła, a ręce zaczynały się pocić. Aż w końcu – krótki dzwonek do drzwi. Zamarłem. Przez kilka sekund nie potrafiłem się ruszyć. Dopiero po chwili, jakby pod wpływem impulsu, wstałem i podszedłem do drzwi. Drżącą dłonią nacisnąłem klamkę. Ania stała na progu. Zmieniła się – była starsza, poważniejsza, w jej oczach widać było zmęczenie. Ale wciąż była moją córką, tą samą dziewczynką, którą pamiętałem z dziecięcych lat. Jej wzrok spotkał mój – niepewny, jakby bała się, czy powitam ją z otwartymi ramionami.

– Tato… – wyszeptała. – Przepraszam…

Zacięło mnie w gardle. Chciałem coś powiedzieć, ale głos odmówił posłuszeństwa. Przez długą chwilę staliśmy tak w milczeniu.

W końcu zrobiłem krok do tyłu, otwierając szerzej drzwi.

– Chodź do domu, córeczko…

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Atmosfera była ciężka, pełna niewypowiedzianych słów.

– Tyle lat… – zacząłem, a mój głos był szorstki, zmęczony. – A ja tu siedziałem sam, zastanawiając się, czy jeszcze o mnie pamiętasz.

Ania spuściła głowę, dłonie splecione na stole.

– Pamiętałam, tato. Codziennie. Ale nie wiedziałam, jak wrócić… Nie chciałam, żebyś się zawiódł. Myślałam, że mnie nie zrozumiesz.

– Nie chciałem sukcesów, Aniu. Chciałem Ciebie. – Słowa wyszły z moich ust cicho, ale czułem, jak ciężko zapadają w ciszy między nami.

Ania podniosła wzrok, w oczach miała łzy.

– Ja też… Ale teraz jestem tutaj. Proszę, daj mi szansę.

Wiedziałem, że przed nami długa droga, że nie naprawimy wszystkiego w jeden wieczór. Ale siedząc naprzeciwko siebie, z oczami pełnymi łez, czułem, że może jednak jeszcze nie jest za późno.

Chcemy nadrobić stracony czas

Wieczór spędziliśmy razem, jakbyśmy próbowali nadrobić wszystkie stracone lata. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a na blacie leżały rozłożone bilety lotnicze, mapa świata i przewodnik, który Ania przyniosła ze sobą. Mówiła z ożywieniem, gestykulując rękami, jakby chciała pokazać mi wszystkie miejsca, które pragnęła zobaczyć.

– Tato, chciałabym, żebyśmy razem pojechali do Rzymu. Zawsze mówiłeś, że marzysz o zobaczeniu Koloseum, pamiętasz? – uśmiechnęła się nieśmiało.

– Pamiętam. Ale… – zawahałem się, patrząc na nią z niedowierzaniem. – A co, jeśli znowu znikniesz? Jeśli znowu zostanę sam?

Ania spojrzała na mnie poważnie, jej głos był spokojny, ale stanowczy.

– Nie zniknę, tato. Teraz wiem, co jest ważne. Praca, sukcesy, to wszystko nic nie znaczy, jeśli nie mam Ciebie. Chcę, żebyśmy razem poznawali świat. Chcę Ci to pokazać.

Zamilkłem na chwilę. Wpatrywałem się w mapę, a potem przeniosłem wzrok na nią. Była dorosła, pewna siebie, a jednak w jej oczach widziałem tę samą małą dziewczynkę, która kiedyś chowała się w moich ramionach.

– Nie musisz mi pokazywać świata, Aniu – powiedziałem cicho, a głos mi zadrżał. – Chcę Cię tylko mieć obok.

Przytuliła się do mnie, a ja poczułem, jak jej ramiona obejmują mnie mocno, tak jak wtedy, gdy była dzieckiem. Łzy napłynęły mi do oczu, ale tym razem nie próbowałem ich powstrzymać. W tle tykał zegar, a przez okno wpadało ciepłe światło lampy ulicznej. Wiedziałem, że przed nami długa droga – nie da się naprawić wszystkiego w jeden wieczór. Ale mieliśmy siebie. Na nowo.

Witold, 61 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama