„Nie sądziłam, że moje małżeństwo jest kruche jak ciasto ze śliwką. Wystarczyło 1 zdanie i wszystko się rozsypało”
„Jakbyśmy oboje już wiedzieli, że coś się wypaliło i nie ma iskry, która to na nowo rozpali. Nie było żadnej zdrady, żadnego wielkiego wybuchu. Tylko zmęczenie i obojętność, które codziennie podgryzały nas od środka. Jak rdza, której nikt nie zauważa”.

- Redakcja
Czasami człowiek nie zauważa, że jego życie powoli się zmienia. Że to, co kiedyś było oczywiste – jak wspólne śniadania, śmiech przy kawie czy nawet zwykłe milczenie bez napięcia – zamienia się w coś sztucznego, mechanicznego. Myślałam, że mamy z Wojtkiem stabilny związek. Nic spektakularnego, ale przecież nie o to chodzi w małżeństwie po kilkunastu latach razem. Były wzloty i upadki, ale zawsze wychodziliśmy z nich cało. Nie przypuszczałam, że wystarczy jedno zdanie – wypowiedziane między kolejnymi łykami herbaty – by coś we mnie się przewróciło. I zostało już przewrócone na zawsze.
Niedziela pachnąca ciastem
Upiekłam ciasto ze śliwkami, jak co roku o tej porze. Wojtek zawsze mówił, że to jego ulubione – miękkie, lekko wilgotne, z chrupiącą kruszonką i soczystymi owocami, które zostawiały fioletowe plamki na spodzie blachy. Zapach wypełnił cały dom, a ja – zupełnie jak dawniej – czułam ciepło. Przez chwilę. Bo potem weszłam do salonu i zobaczyłam go, jak siedzi wpatrzony w ekran telefonu, z tą samą miną, którą miał ostatnio prawie codziennie. Obojętną.
– Upiekłam to ciasto, co lubisz – powiedziałam, stawiając talerzyk na stole.
– Aha, dzięki – mruknął, nawet nie podnosząc wzroku.
Wzięłam do ręki gazetę, ale litery zlewały mi się przed oczami. Usiadłam na rogu kanapy, obserwując, jak kroi ciasto. Myślałam, że może powie coś więcej. Że zapyta, jak minął tydzień, że dotknie mojej dłoni, choćby przez przypadek. Ale nic. Milczał.
– Coś się dzieje? – zapytałam w końcu.
Wzruszył ramionami.
– A co ma się dziać?
– Nie wiem… jakoś dziwnie między nami ostatnio.
I wtedy wypowiedział to jedno zdanie, które – choć brzmiało tak zwyczajnie – uderzyło mnie mocniej niż jakikolwiek krzyk.
– Może po prostu już nie jesteśmy do siebie podobni.
Nie spojrzał na mnie. Patrzył na talerzyk, na to ciasto, które piekłam z myślą o nas. A ja nagle poczułam, że wcale nie było dla nas. Tylko dla wspomnienia, które już nie istniało.
Rysy na naszym związku
Po tym zdaniu zapadła cisza. Taka nienaturalna, rozciągnięta jak guma do żucia, która za chwilę pęknie z trzaskiem. Wstałam, wzięłam jego pusty talerzyk i bez słowa zaniosłam do kuchni. Myłam naczynia zbyt energicznie, jakby od tego zależało moje życie. W głowie miałam szum. „Już nie jesteśmy do siebie podobni”? A kiedy niby przestaliśmy być? Gdy przestał mnie całować przed wyjściem do pracy? Gdy ja przestałam opowiadać mu, co mnie rozbawiło w tramwaju? A może wtedy, kiedy po prostu przestaliśmy na siebie czekać?
W nocy nie spałam. Leżał obok, spokojny, równy oddech, jakby nic się nie stało. A mnie dławiły myśli, które nie chciały się uciszyć. Przypominałam sobie jego twarz sprzed lat, jego śmiech, kiedy wracaliśmy z kina, jego szept, kiedy mówił, że mnie kocha. Gdzie to wszystko się podziało? Może to ja się zmieniłam? Może jestem za cicha, zbyt przewidywalna, zbyt… domowa?
Następnego dnia podałam mu kawę, jak zwykle. Uśmiechnęłam się nawet, jak gdyby wszystko było po staremu. A on? Podziękował. Tyle. Żadnego „dziękuję, kochanie”, żadnego muśnięcia dłoni, nic.
W południe napisałam do Iwony. „Wpadniesz wieczorem? Muszę pogadać”. Odpisała błyskawicznie. „Osiemnasta? Będę”. Zawsze była dla mnie jak starsza siostra, choć dzieliły nas tylko dwa lata. Może ona pomoże mi zrozumieć, co się właśnie zaczęło sypać. Bo przecież coś się sypało. Powoli, cicho, prawie niezauważalnie – jak stare ściany, które od lat ukrywają pęknięcia pod świeżą farbą.
Nie chciałam tego usłyszeć
Iwona przyszła punktualnie, jak zawsze. Zdejmowała buty w przedpokoju, kiedy usłyszała stukot filiżanki o talerzyk. Ręce mi się trzęsły. Udawałam, że to z zimna.
– No dobra, mów – usiadła przy stole i spojrzała na mnie uważnie.
Opowiedziałam jej o tym jednym zdaniu. O tym, jak po nim zrobiło się jeszcze ciszej niż przedtem. Słuchała bez przerywania, popijała herbatę i co jakiś czas kiwała głową, jakby już wszystko wiedziała.
– Wiesz, że to nie przez to jedno zdanie, prawda? – zapytała cicho.
– Wiem. Ale ono... ono wszystko we mnie nazwało. Tak jakby ktoś w końcu powiedział to, co od dawna wisiało w powietrzu.
– On cię zdradza? – spytała nagle.
Zaskoczyła mnie. Pokręciłam głową zbyt szybko, zbyt mocno.
– Nie, nic z tych rzeczy. To nie o to chodzi. On po prostu... chyba mnie już nie widzi. Jestem obok, a jakby mnie nie było.
– Czyli samotność we dwoje.
Kiwnęłam głową.
– I wiesz co najgorsze? Że chyba zdążyłam się do niej przyzwyczaić. Tylko teraz, jak to powiedział, zaczęłam to naprawdę czuć. Jakby ktoś zdjął ze mnie kołdrę i zostawił na mrozie.
Iwona wzięła moją dłoń.
– Może jeszcze nie wszystko stracone. Pogadaj z nim. Czasem jedno zdanie burzy, ale inne może odbudować.
Pokiwałam głową, ale nie wierzyłam. Wojtek już dawno przestał mówić zdaniami, które coś budowały.
Prawda między okruszkami
Wojtek wrócił późno. Weszłam do kuchni, jakby odruchowo. Chciałam zobaczyć, czy zje coś przed snem. Stał przy blacie i jadł ostatni kawałek ciasta ze śliwkami. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
– Smakuje ci? – zapytałam cicho.
– Mhm – mruknął, przełykając.
– Pamiętasz, że pierwszy raz zrobiłam je, kiedy się pokłóciliśmy o tę twoją delegację? – próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszło sztucznie.
– Nie pamiętam – odpowiedział.
– A ja pamiętam. Wtedy też nic nie mówiłeś. Tylko jadłeś to ciasto, jakby to miało wszystko załatwić.
Odłożył widelec. Popatrzył na mnie uważnie, pierwszy raz od tygodni naprawdę spojrzał.
– Chcesz mi coś powiedzieć?
– Tak. Chcę wiedzieć, czy ty jeszcze w ogóle jesteś w tym małżeństwie. Czy tylko... mieszkasz tu, bo ci wygodnie?
Wzruszył ramionami.
– To wszystko się zrobiło jakieś ciężkie. Codzienność nas zmieliła, nie? Ty się wiecznie martwisz, ja uciekam w robotę. Nie wiem, czy potrafimy być jeszcze razem. Ale też... nie wiem, jak być osobno.
Zrobiło mi się zimno. Bo to była najuczciwsza rzecz, jaką powiedział od dawna. Może i ja nie byłam już tą samą osobą, którą poślubił. Może razem z ciastem ze śliwkami kruszyło się też coś więcej. Nie odpowiedziałam. Tylko zebrałam okruszki z blatu. Palcami. Powoli, jeden po drugim. Bo rozmowy, które zaczynają się przy cieście, rzadko kończą się dobrze.
Dom, który nie chroni
W nocy nie mogłam zasnąć. Wojtek chrapał, jakby nic się nie stało, a ja leżałam z otwartymi oczami, wpatrzona w sufit, jakbym próbowała znaleźć tam odpowiedź. Nie płakałam. Nie było łez. Tylko ta ciężka pustka rozlewała się we mnie coraz szerzej. Jakby dom, który kiedyś był schronieniem, nagle stał się obcy. Cichy i zimny.
Rano zalałam mu kawę, jak codziennie. Usiadł przy stole, ale nie spojrzał. Milczenie między nami już nie bolało. Było... wygodne. Bezpieczne. Znałam każdy jego gest, każde westchnięcie. I nagle to mnie przeraziło. Bo znać kogoś na pamięć to nie to samo, co czuć go obok siebie.
– Myślisz, że da się to jeszcze poskładać? – zapytałam nagle.
Wojtek nie odpowiedział od razu. Dopiero po chwili odsunął kubek i spojrzał na mnie.
– Nie wiem. Chyba za długo udawaliśmy, że wszystko gra.
– Może za długo się nie dotykaliśmy. Nie rozmawialiśmy. Nie byliśmy.
– Może.
Tyle. Bez planu, bez łez, bez dramatu. Jakbyśmy oboje już wiedzieli, że coś się wypaliło i nie ma iskry, która to na nowo rozpali. Nie było żadnej zdrady, żadnego wielkiego wybuchu. Tylko zmęczenie i obojętność, które codziennie podgryzały nas od środka. Jak rdza, której nikt nie zauważa.
Tego samego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do Iwony. Powiedziałam Wojtkowi, że muszę pobyć sama. Skinął głową. Tylko tyle. Żadnego: „Zostań”, żadnego: „Porozmawiajmy”. Tylko to jedno: „Rozumiem”. A ja naprawdę nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek wrócę.
Coś się rozsypało
Minął miesiąc. Nie wróciłam. I nie dlatego, że nie mogłam. Po prostu... nie chciałam. Każdego dnia uczyłam się oddychać na nowo – bez rytmu drugiej osoby obok. Pierwsze dni były najtrudniejsze. Budziłam się i przez sekundę miałam odruch, by zawołać Wojtka. Potem przypominałam sobie, że go nie ma. I że wcale nie tęsknię.
Rozmawialiśmy kilka razy przez telefon. O rachunkach, o sprawach praktycznych. Ani razu nie padło pytanie: „Jak się czujesz?”. Nawet nie udawaliśmy, że chcemy to naprawić. Wszystko między nami było już tylko wygodną umową dwóch ludzi, którzy kiedyś się kochali, a teraz po prostu potrafili ze sobą funkcjonować. Nic więcej.
Iwona powtarzała, że mam czas. Że nie muszę podejmować żadnej decyzji teraz. Ale ja już wiedziałam. Kiedy wzięłam do ręki przepis na to moje słynne ciasto ze śliwkami, spojrzałam na niego inaczej. To nie było już nasze ciasto. To nie był już nasz dom. To było wspomnienie, które przez lata udawało rzeczywistość.
Tamto jedno zdanie Wojtka nie było początkiem końca. Ono było tylko głośnym puknięciem w szybę, która od dawna miała pęknięcia. Pękła w końcu. I wiesz co? Nie było huku. Nie było szkła wbijającego się w skórę. Była tylko cisza. I wolność.
Alicja, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zrezygnowałem z marzeń dla rodziny. Ale oni gonili tylko za kasą i karierą, zapominając, kto się dla nich poświęcił”
- „W sanatorium moje serce zadrżało. Myślałam, że Jerzy ma szczere intencje, ale dla niego byłam tylko jedną z wielu”
- „Wspierałem syna i dałem mu pieniądze na start. Nie docenił pomocy i potraktował mnie jak śmiecia”

