„Nie rozumiałam naiwnych dziewczyn, które utrzymują pasożytów. Aż na weselu przyjaciółki poznałam »idealnego mężczyznę«”
„Nie lubię chodzić sama na wesela – te wieczory tylko przypominają mi, jak bardzo jestem sama. Ale gdy poznałam Bartka, wszystko wydawało się inne. Czułość, śmiech, bliskość, czyli wszystko, za czym tęskniłam. To było jak bajka, aż do chwili, gdy odkryłam, że byłam tylko częścią jego gry. Miłość zamieniła się w lekcję. Dziś wiem, że nie każda bajka kończy się: i żyli długo i szczęśliwie”.

- Redakcja
Nie lubię chodzić sama na wesela. Te wieczory tylko podkreślają samotność – tańczące pary, piosenki o miłości i puste krzesło obok mnie. Ale nie mogłam odmówić Sylwii. Byłyśmy przyjaciółkami od dzieciństwa, a ona bardzo chciała, żebym była.
Miałam 34 lata. Dobrą pracę w marketingu, własne mieszkanie w Warszawie, kilka zaufanych przyjaciółek… i pustkę, którą ukrywałam nawet przed sobą. Od dawna byłam gotowa na miłość, ale ona najwyraźniej nie była gotowa na mnie.
Siedziałam przy stole, nie znając nikogo, kiedy obok usiadł mężczyzna i mruknął:
– Ta orkiestra brzmi, jakby wcześniej grali pod Żabką.
Parsknęłam śmiechem.
– Agata – przedstawiłam się.
– Bartek. Zgubiłem swoją ekipę, ale wygląda na to, że trafiłem lepiej.
Później były tańce. Tańczył pewnie, blisko, a ja czułam się... ważna. Wróciliśmy razem taksówką.
– Dawno nie spotkałem kogoś tak prawdziwego – powiedział, patrząc mi w oczy.
To jedno zdanie wystarczyło. Wystarczyło, by otworzyć serce. I wpuścić go do swojego życia.
Miesiące miodowe
Zaczęło się jak w filmie. Bartek pisał codziennie. Rano życzył mi miłego dnia, wieczorem pytał, jak się czuję. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek wcześniej był tak uważny. Spotykaliśmy się często – spacery, kino, kolacje. Był czuły, zabawny, potrafił słuchać. Gdy mówił, że jestem wyjątkowa, wierzyłam mu. Chciałam wierzyć.
Pewnego dnia zostałam dłużej w pracy. Gdy wróciłam, on już czekał. Ugotował kolację – makaron z pesto, wino i ulubiony serial.
– Można? – spytał z tym swoim półuśmieszkiem. – Mam dziś dwie lewe ręce do gotowania, ale starałem się.
– Można – odparłam, śmiejąc się. – Jeszcze jak.
Spędzał u mnie coraz więcej nocy. Jego rzeczy pojawiały się jakby mimochodem – najpierw szczoteczka, potem bluza, ładowarka.
– Może zostanę na kilka dni, a potem wrócę po swoje rzeczy? – zaproponował kiedyś, smażąc jajka o poranku.
– Chyba i tak już tu mieszkasz – zauważyłam, patrząc, jak swobodnie porusza się po mojej kuchni.
Zadzwoniłam wtedy do Anki.
– Nie wiem, czy to nie za szybko... ale z nim wszystko jest takie proste – powiedziałam cicho.
– Czasem proste rzeczy są najlepsze – odparła.
A Bartek… przytulał mnie do snu, robił śniadania, kupił mi książkę, o której wspomniałam mimochodem tydzień wcześniej. Kiedy mówił: „Po raz pierwszy czuję się, jakbym był naprawdę w domu”, łamało mi się serce. Ze wzruszenia.
Myślałam, że znalazłam swój spokój. Nie wiedziałam jeszcze, że właśnie zaprosiłam do życia kogoś, kto zaraz wszystko rozsypie.
Nie dopytywałam
Z początku nie zwróciłam na to uwagi. Bartek czasem wspominał, że „szuka nowego wyzwania” albo „ma kilka tematów na oku”. Myślałam, że po prostu zmienia pracę. Przecież w Warszawie ludzie przeskakują z firmy do firmy co chwilę. Nie dopytywałam.
Ale mijały tygodnie, a on wciąż wychodził późno i wracał wcześniej. Coraz częściej mówił, że coś „nie wyszło” albo że „rozmowa kwalifikacyjna była dziwna”.
– Bartek, ty w ogóle gdzieś pracujesz? – zapytałam w końcu.
– Przechodzę trudny okres – westchnął. – Nie łapię się na nic, co miałoby sens. Ale to chwilowe, przysięgam.
Wierzyłam. Chciałam wierzyć. Ale to ja płaciłam za zakupy, rachunki, jedzenie. Nawet gdy szliśmy do kina, nigdy nie miał przy sobie portfela. Mówił, że „zostawił”, że „nie wypłacił”.
– Znowu zapłaciłam za wszystko – rzuciłam w końcu wieczorem, bardziej do siebie niż do niego.
– Oddam ci, Agata. Przysięgam. Po prostu… jeszcze chwilę.
Nie chciałam robić scen. Przecież był czuły. Pomagał mi w domu, robił zakupy, kiedy mu dałam kartę. Czułam się z nim bezpiecznie. Ale niepokój narastał.
– Zauważyłaś, że on nigdy nie mówi konkretnie, czym się zajmuje? – zapytała Anka, kiedy spotkałyśmy się na kawie.
Zamilkłam. Bo miała rację. A ja coraz częściej myślałam: „Może naprawdę ma trudny czas? Ale czemu nie chce rozmawiać o konkretach?”
Coś zaczynało zgrzytać. A ja – zamiast przystanąć – próbowałam przekonać siebie, że to wszystko to tylko etap. Przejściowy.
Znalazłam coś w jego torbie
Był poniedziałek. Zwykły, nijaki dzień. Bartek siedział w salonie, bez skarpet, z kubkiem kawy i telefonem. Poszłam szukać ładowarki, której – jak zwykle – nie mogłam znaleźć. Otworzyłam jego torbę. I wtedy ją zobaczyłam.
Wydrukowaną wiadomość. E-mail. Może przypadkiem zostawiony, może zapomniany. Temat: „Wesele Ewy i Michała – potwierdzenie udziału”. A treść?
„Nie musisz być sama – zagramy zakochanych. Będzie wesoło. Po weselu możemy przedłużyć zabawę... ;)”
Zrobiło mi się zimno. Jakby ktoś zlał mnie wodą. Ręce mi się trzęsły. Otworzyłam jego laptopa. Hasło było dziecinnie proste – moje imię. Ironia.
W wiadomościach było więcej takich maili. Z kobietami. Z „klientkami”? Z „ofiarami”? Z każdą flirtował. Każdej proponował to samo – obecność na weselu. Wybuchłam.
– Kim ty jesteś?! – wrzasnęłam, rzucając w niego jego własnym telefonem. – Kim, do cholery?!
Bartek poderwał się z kanapy.
– Agata… pozwól mi wyjaśnić…
– Ty grasz to wszystko?! Te śniadania, te przytulenia, te teksty o „domu”?! – głos mi się łamał. – Ty jesteś jakiś... pasożyt?!
– Miałem plan. Ale przy tobie wszystko się zmieniło. Ja się zakochałem – powiedział nagle cicho.
– Nie masz nawet wstydu.
Zaczęłam wrzucać jego rzeczy do torby. Skarpetki, książki, kubek, którym się zachwycał. Ręce mi się trzęsły. On stał w drzwiach, nie ruszał się.
– Wynocha. Już.
Wyszedł. A ja osunęłam się na podłogę i rozpłakałam. Bo nie wiedziałam już, gdzie kończyła się gra, a zaczynałam ja.
Spotkanie z inną ofiarą
Nie mogłam spać. Wciąż przewijałam te wiadomości w głowie. Te same teksty. W jednej z nich była podpisana – „Aneta, pamiętasz mnie z wesela Ani?”. Aneta.
Znalazłam ją. Po kilku godzinach przekopywania się przez social media, w końcu trafiłam na profil, który pasował. Napisałam. Bałam się, że mnie zignoruje. Ale odpisała niemal natychmiast.
„Wiem, czemu piszesz. Też przez to przeszłam”.
Umówiłyśmy się w kawiarni. Była niewiele starsza ode mnie. Spokojna, ale z cieniem bólu w oczach, który znałam z lustra.
– Myślałam, że tylko ja dałam się nabrać – zaczęła, bez powitania. – On był cudowny. Przystojny, miły, pełen zachwytu. Po miesiącu mieszkał u mnie.
– U mnie też – przyznałam cicho.
– A potem zniknął. Po prostu. Bez słowa. Jak duch. Zabrał nawet ładowarkę, którą dostał ode mnie. I mój parasol.
Patrzyłam na nią i czułam, jak cała układanka zaczyna się domykać.
– On zawsze znajduje takie jak my. Samotne, romantyczne, z mieszkaniem. Takie, które chcą wierzyć w bajkę.
Zamilkłyśmy. W milczeniu było zrozumienie. Cichy rodzaj siostrzeństwa.
– Ostrzegam cię – dodała, wstając – on wraca. Zawsze wraca. Udaje skruchę. Mówi, że „z tobą było inaczej”.
– Nie dam się więcej nabrać – odpowiedziałam. Ale sama nie wiedziałam, czy bardziej próbuję przekonać ją… czy siebie.
Wrócił skruszony
Stał pod moim blokiem w sobotę rano. Bukiet tulipanów w ręku, plecak przewieszony przez ramię. Jakby wracał z jakiejś głupiej wycieczki. Patrzył prosto na moje okno. A ja patrzyłam na niego.
Zeszłam. Byłam ciekawa, czy odważy się skłamać jeszcze raz. Czy wymyśli kolejną wersję bajki.
– Agata... – zaczął. – Wiem, że nie mam prawa tu być. Ale muszę ci coś powiedzieć.
Nie odpowiedziałam. Stałam z ramionami skrzyżowanymi, z chłodnym wiatrem smagającym twarz.
– Wiem, kim byłem. Kim jestem. Ale z tobą... to nie było tak jak zawsze. Naprawdę się zakochałem.
– Zakochałeś się? – uniosłam brwi. – To ciekawe, bo wyglądało jak plan. Idealnie rozpisany. Do momentu, aż się potknąłeś.
– Na początku to był plan. Tak. Ale potem… naprawdę, przestałem udawać. Ty jesteś inna.
– Nie. – Pokręciłam głową. – Ja po prostu byłam naiwna.
Spojrzał na mnie jak ktoś, kto wie, że już przegrał. Ale jeszcze raz próbuje.
– Zasługuję na drugą szansę. Wszyscy na nią zasługują.
– Nie u mnie. Nigdy więcej.
Wzięłam od niego kwiaty. I wrzuciłam je do kosza obok przystanku.
– Żegnaj, Bartek.
Odwróciłam się i odeszłam, nie oglądając się za siebie.
Już nie wierzę w romantyzm
Życie wróciło do rytmu. Praca, zakupy, seriale. Tylko ja już nie byłam tą samą kobietą. Zniknęły złudzenia. Czułam się, jakby ktoś zerwał mi różowe okulary z nosa i rozbił je na kawałki. Nie płakałam już po Bartku. Ale często łapałam się na tym, że patrzę w okno i myślę: „Kto następny?”
Nie chodziłam już na randki. Kasowałam wiadomości w aplikacji randkowej, zanim zdążyłam przeczytać. Patrzyłam podejrzliwie na mężczyzn w sklepach, autobusach, nawet tych, którzy tylko pytali o drogę. Bo teraz wiedziałam – każdy może mieć maskę.
Przez jakiś czas miałam wrażenie, że zawiodłam samą siebie. Że pozwoliłam komuś wejść do mojego świata i wszystko zburzyć. Ale potem zrozumiałam, że to nie była moja wina.
To on był pasożytem. Ja tylko byłam żywicielką, która wierzyła, że daje miłość komuś, kto jej potrzebuje. Nie jestem ofiarą. Jestem kobietą, która przestała się oszukiwać.
Kiedyś wierzyłam w romantyzm. Teraz wierzę w dokumenty potwierdzające zatrudnienie. I w swój własny instynkt. Ten, który zignorowałam – ale więcej już tego nie zrobię.
Miłość? Może jeszcze kiedyś. Ale już nie za uśmiech i parę czułych słów. Teraz mam wyższe wymagania.
Agata, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na romantycznym wyjeździe we dwoje mąż pisał SMS-y do kochanki. Modliłam się tylko, by to nie był ktoś, kogo znam”
- „Zimna karta płatnicza jest dla mnie więcej warta niż gorąca miłość. Wolałam płakać, ale przynajmniej w limuzynie”
- „Odkąd zostałam matką, sama siebie nie poznaję. Mąż ma mnie za nudziarę, przyjaciółka mu wtóruje, a ja powoli znikam”

