„Nie pracowałam, bo chciałam odchować dziecko. Mąż uznał, że nie będzie moim sponsorem i naliczał mi dług”
„Następnego dnia stworzył nowy plik z moimi wydatkami. Każdy chleb, prąd, leki, nawet mleko – dzielił na pół i wpisywał w moją kolumnę do zwrotu. – To cię zmotywuje – stwierdził tonem coacha z internetu”.

- Listy do redakcji
Jeszcze zanim modne stały się hasła o partnerskich związkach i równym podziale obowiązków, w mojej głowie od dawna brzmiała mantra: „Nie pozwolę się nigdy od nikogo uzależnić”. Byłam córką kobiety, która całe życie prosiła ojca o pieniądze na zakupy, a ja obiecałam sobie, że nigdy nie będę w tej samej sytuacji. Dlatego gdy dorosłam i zaczęłam chodzić na randki, zawsze czułam dyskomfort, gdy mężczyzna wyciągał portfel. Sama mogłam zapłacić za siebie. Mogłam nawet zapłacić za niego i czasem tak robiłam.
Kiedy poznałam Pawła, byłam pewna, że trafiłam na bratnią duszę. On również wierzył w niezależność, wolność i równość. Obiecywał, że nigdy nie będzie mi wytykał pieniędzy, że zbudujemy życie na zasadzie partnerskiej. I rzeczywiście, na początku to się sprawdzało. Każdy z nas miał swoje konto, a po każdym większym zakupie siadaliśmy z kartką i długopisem, by uczciwie dzielić koszty. To miała być gwarancja, że nikt nie będzie się czuł gorszy.
Wtedy wydawało mi się, że znalazłam idealny model małżeństwa. Nie kłóciliśmy się o pieniądze, bo reguły były jasne. Dopóki nie pojawiła się Zosia.
To był partnerski układ
Na początku byłam dumna z naszego systemu. Dwa konta, dwa PIN‑y, jedna tabela w arkuszu, która miała trzymać namiętności w ryzach. Po czynszu i rachunkach każde przelewało połowę. Zakupy? Paragony do słoika, w niedzielę rozliczenie. Paweł zarabiał więcej, ale powtarzał, że sprawiedliwie znaczy jasno, nie hojnie. Kiwałam głową, bo chciałam wierzyć, że tak wygląda partnerski związek.
Kiedy zaszłam w ciążę, nic nie zmieniliśmy. Mówiliśmy, że Zosia to nasz wspólny projekt. Połowa za wózek, połowa za łóżeczko, połowa za szczepienia. Ja byłam najpierw na zwolnieniu lekarskim, a po porodzie na macierzyńskim, więc dorzucałam tyle, ile mogłam, licząc każdy grosz. Wieczorami Paweł rzucał na stół paragony jak karty do gry.
– To twoje? Krem 39,90 zł.
– Mogę dać połowę – odpowiadałam odruchowo.
– No ja myślę – mruczał z zadowoleniem. – Zero fochów o pieniądze.
Przytulałam Zosię i mówiłam sobie, że tak ma być. Aż zauważyłam, że chłód wpełza w każdy kąt: w rozmowy, dotyk, wspólne plany. Jeszcze wierzyłam, że to tylko etap. Nie przeczuwałam, że te cyfry staną się czymś, co znienawidzę.
Chciałam zostać z dzieckiem
Zosia miała prawie rok, kiedy Paweł zaczął tę rozmowę.
– Moi rodzice są daleko, twoi też. Najrozsądniejszy będzie żłobek. Składamy się po połowie i żyjemy dalej.
Zacięłam się w środku. Żłobek dla dziecka, które pachnie jeszcze mlekiem?
– Chcę wziąć bezpłatny urlop wychowawczy – wydukałam.
– A kto cię utrzyma? – prychnął. – Bo ja nie zamierzam sponsorować twoich wyborów.
– To wsparcie, nie sponsoring. To nasza córka – powiedziałam, czując, jak policzki mi płoną.
– Dam tyle, ile muszę. Reszta to twoja odpowiedzialność.
Przez kolejne miesiące dni zlewały się w jeden. Własnych pieniędzy starczało na połowę rachunków i wspólne jedzenie. Na podpaski, krem, skarpetki już nie.
– Pożyczysz mi 100 zł?
– Sama chciałaś siedzieć w domu, a teraz żebrzesz. Dopiszę pożyczkę do arkusza.
Arkusz pęczniał, a ja zamykałam się w sobie. Niby równo, a jednak nosiłam na plecach cały dom. Cyfry nie ważą, mówił. A ja czułam, jak ciągną mnie w dół.
Tego się nie spodziewałam
Po roku byłam cieniem. Postanowiłam wrócić do pracy. Zosia do żłobka, połowa czesnego – wiadomo. Dwa miesiące później firma ucięła etaty. Poleciałam w pierwszej turze.
– No to urlop przepada – rzucił Paweł, przeglądając telefon.
– Przesuńmy wyjazd, znajdę coś za chwilę.
– Wyjazd jest częściowo zapłacony. Z mojego konta. Pojadę. Ty zostań z małą.
– Mieliśmy jechać razem – powiedziałam bardziej do ściany niż do niego.
– Nie będę za ciebie płacił – powiedział stanowczo.
Pojechał w góry. Zdjęcia z term, uśmiechy przy piwie, listy szczytów. Ja zostałam z odprawą, pieluchami i ciszą. Kiedy wrócił, od razu usiadł do arkusza.
– Kiedy znajdziesz pracę?
– Codziennie wysyłam CV.
– To dobrze. Nie będę cię wiecznie utrzymywał na kreskę – podsumował jak raport.
Zrozumiałam wtedy, że jego równość kończy się tam, gdzie zaczyna się empatia. Mój kryzys był dla niego pozycją w kosztorysie. Dla mnie bezsennymi nocami.
Dług ciągle rósł
Kaszel przyszedł nagle. Potem gorączka, dreszcze.
– Idź do apteki – mruknął mąż.
Kiedy mi się nie poprawiło, wcisnął w dłoń 200 zł i kazał iść do lekarza. Wróciłam z receptą.
– Kupię, ale dopiszę to do arkusza – powiedział.
Następnego dnia stworzył nowy plik z moimi wydatkami. Każdy chleb, prąd, leki, nawet mleko – dzielił na pół i wpisywał w moją kolumnę do zwrotu.
– To cię zmotywuje – stwierdził tonem coacha z internetu.
Leżałam i liczyłam oddechy. Obok spała Zosia. W głowie dudniło jedno: chrzanić taką równość. Czy miłość naprawdę musi mieć rubrykę? Zadzwoniłam do przyjaciółki Sary.
– Dziewczyno, to przemoc ekonomiczna – powiedziała. –Spakuj się. Uciekaj.
Patrzyłam na segregator z paragonami. Gruby jak encyklopedia. Nigdy nie wydawał mi się cięższy.
Miarka się przebrała
Patrzyłam na Zosię, jak bawi się klockami na dywanie. Paweł właśnie wrócił z pracy, rzucił torbę na kanapę i nawet nie zapytał, jak się czuję. Zamiast tego wyjął segregator i zaczął coś notować.
– Znowu kupiłaś pieluchy markowe. Były tańsze w promocji – mruknął, nie podnosząc wzroku.
– Te jej nie odparzają – odpowiedziałam spokojnie.
– Dopisuję różnicę do twojego długu – powiedział lodowato.
Coś we mnie pękło. Usiadłam na podłodze obok Zosi i spojrzałam na niego tak, jakby był obcym człowiekiem.
– Paweł, czy ty widzisz, co robisz? – zapytałam. – Ja jestem twoją żoną. Matką twojego dziecka.
Spojrzał na mnie z wyższością.
– W małżeństwie też trzeba trzymać porządek. Inaczej wszyscy bylibyśmy bankrutami.
Poczułam, że jeśli teraz nie powiem dość, ugrzęznę w tym na lata.
– To nie jest porządek, tylko więzienie – powiedziałam cicho, ale stanowczo. –I ja w nim dłużej nie zostanę.
Tego samego wieczoru spakowałam kilka rzeczy, wzięłam Zosię za rękę i wyszłam. Nie miałam jeszcze planu, nie wiedziałam, jak ułożę życie od nowa. Ale wiedziałam jedno: wolę spać na podłodze u rodziców niż żyć w takim stresie.
Nina, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teść wydawał się ideałem, dopóki nie weszłam do garażu. Tam odkryłam, co ukrywał w szafce na narzędzia”
- „Przez 20 lat nie dostałam od męża żadnego prezentu. Dopiero w dniu rozwodu zrobił mi niespodziankę”
- „Ślub był jak z bajki, ale w podróży poślubnej mąż powiedział mi coś, czego nigdy nie zapomnę. To nie był żart”

