„Nie oszczędzamy kasy, bo z życia trzeba czerpać pełnymi garściami. Marzenia dużo kosztują, ale od czego są kredyty?”
„Usiadłam przy stole i włączyłam aplikację. Przyznam, robiłam to pierwszy raz od dłuższego czasu. Przez chwilę wpatrywałam się w ekran, próbując zrozumieć, co tam właściwie widzę. Wykres, tabelki, jakieś liczby. Kliknęłam historię spłat”.

- Redakcja
Mówią, że prawdziwe życie zaczyna się po ślubie. Wtedy człowiek staje się dorosły – kredyt, rachunki, wspólne decyzje, plany. Ja byłam gotowa na wszystko. Miałam dwadzieścia sześć lat, świeżo po ślubie, w mieszkaniu wynajętym na przedmieściach dużego miasta. Mąż – Hubert – starszy o trzy lata, pracował w IT. Nieźle zarabialiśmy.
Na początku wszystko wydawało się takie eleganckie. Kolacja na mieście? Jasne, zrobimy rezerwację. Nowy iPhone, bo stary nie nadąża? No przecież – wzięłam na kartę, zero procent. Weekend w spa, bilet na koncert, ekspres do kawy – wszystko dało się ogarnąć.
Karta kredytowa stała się naszym magicznym guzikiem do lepszego życia. Najpierw jedna, potem druga. Bank nie tylko nie miał nic przeciwko, ale wręcz nas do tego zachęcał. SMS: „Gratulujemy! Zwiększyliśmy Twój limit!”. To brzmiało jak: „Zasłużyliście, jesteście kimś!”.
– No to dokąd jedziemy w weekend? – zapytał kiedyś Hubert, przekopując się przez ofertę.
– Może Kazimierz? Albo Sopot? Zależy, czy mamy jeszcze coś na karcie… – mrugnęłam do niego.
Roześmialiśmy się jednocześnie.
– Spakuj się, kochanie.
Ale prawda była taka, że coraz rzadziej zaglądaliśmy w aplikację bankową. Albo może nie chcieliśmy widzieć, co tam naprawdę jest. Ja po prostu ufałam, że skoro coś spłacamy co miesiąc, to jest w porządku. Nigdy nie analizowałam, jak działa oprocentowanie czy co znaczy „kwota minimalna”. Wydawało się, że to przecież system, który pozwala nam mieć wszystko już teraz.
Nie spodziewałam się
Wezwanie z banku przyszło w środę. Wróciłam do domu zmęczona po całym dniu i zastałam kopertę leżącą na kuchennym stole. Hubert już był, krzątał się w kuchni, wstawiał wodę na herbatę. Koperta nie wyglądała podejrzanie, więc otworzyłam ją bez większych emocji. Kiedy zaczęłam czytać, serce mi przyspieszyło.
– Zawiadomienie o zaległości w spłacie zadłużenia – przeczytałam na głos.
– O co chodzi? – zapytał, zerkając na mnie.
– Twierdzą, że mamy zaległości. Że nie spłaciliśmy całej raty.
– Niemożliwe – prychnął. – Przecież płacimy co miesiąc.
Usiadłam przy stole i włączyłam aplikację. Przyznam, robiłam to pierwszy raz od dłuższego czasu. Przez chwilę wpatrywałam się w ekran, próbując zrozumieć, co tam właściwie widzę. Wykres, tabelki, jakieś liczby. Kliknęłam historię spłat i dopiero wtedy zrozumiałam.
– Hubert… My przez ostatni rok spłacaliśmy tylko kwoty minimalne.
– No i?
– No i nie ruszyliśmy nawet tego głównego długu. To znaczy, że spłacamy głównie odsetki. Tak naprawdę zadłużenie cały czas rośnie.
Dosłownie oniemiałam
Patrzył na mnie z niedowierzaniem, a potem westchnął i odparł:
– Ale to bank nas tak ustawił. Oni sami wyznaczają te kwoty.
– Mogliśmy to sprawdzać. Trzeba było to kontrolować.
– Czyli co, teraz to moja wina? – uniósł głos. – Bo ty też nic nie sprawdzałaś, prawda?
– Nie mówię, że to tylko twoja wina. Ale nie możemy udawać, że nic się nie dzieje.
Jego twarz stężała. Chodził po kuchni, kręcił się niespokojnie, jakby szukał czegoś, na czym mógłby się skupić.
– Po prostu nie rozumiem, jak to możliwe. Przecież tyle płacimy… To nie miało prawa się wydarzyć – mamrotał bardziej do siebie niż do mnie.
Siedziałam wciąż z telefonem w ręku, próbując uporządkować te dane, ale wszystko zaczęło mi się rozmywać. Poczułam ciepło pod oczami. Otarłam łzę i wzięłam głęboki oddech.
Byłam załamana
Do banku poszliśmy w poniedziałek rano. Wzięliśmy wolne z pracy. Hubert był milczący, napięty, jakby szedł do dentysty na wyrwanie zęba. W windzie spojrzałam na siebie w lustrze i po raz pierwszy pomyślałam, że wyglądam na kogoś, kto się wstydzi.
– Chcielibyśmy skonsolidować nasze zadłużenie – zaczął Hubert.
– Czyli…?
– Spłacamy kilka kart, trochę kredytu gotówkowego. Jest już tego za dużo. Przestaliśmy sobie radzić – dopowiedziałam.
Mężczyzna kiwał głową, coś notował. Zadawał pytania: ile wynosi zadłużenie, jakie są nasze dochody, ile wynoszą obecne raty. Czułam się, jakby mnie rozbierano z resztek poczucia godności. Miałam ochotę się uśmiechać, żeby wszystko zatuszować, ale twarz nie chciała współpracować.
– Z tego, co widzę, możemy połączyć wszystko w jedną ratę. Oczywiście będzie to oznaczało dłuższy okres spłaty. Ale rata będzie niższa. Odciąży państwa miesięczny budżet – wyrecytował.
Potrzebowaliśmy pomocy
Zaczął pokazywać wykresy, cyfry, opcje. Słuchałam, ale miałam wrażenie, że to nie dotyczy mnie. To było jakby dla kogoś innego, kto się w to wplątał, kto stracił czujność. A potem podpisałam dokumenty.
– To pomoże nam stanąć na nogi – powiedział Hubert, kiedy wyszliśmy na zewnątrz.
Szliśmy przez parking, nie patrząc na siebie. Potem dodał ciszej:
– To tylko chwilowe. Spłacimy jakoś.
Z wakacji zrezygnowaliśmy bez słowa. Po prostu nie wracaliśmy do tematu. Potem sprzedaliśmy samochód – najpierw miało być do momentu, aż się odbijemy. Nigdy się nie odbiliśmy. Coraz częściej unikałam spotkań z przyjaciółkami. Nie umiałam już żartować tak jak dawniej. W pracy wciąż się uśmiechałam, ale wystarczyło, że ktoś zapytał, co u nas, i już czułam ścisk w żołądku.
Pewnego wieczoru, przy kolacji, odważyłam się powiedzieć:
– Może powinniśmy powiedzieć rodzicom? Może mogliby nam jakoś pomóc?
Hubert odłożył widelec i spojrzał na mnie tak, jakby nie poznał.
– Nie ma mowy. Sami się z tego wyciągniemy.
Chciałam zapytać, jak dokładnie zamierza to zrobić, ale nie powiedziałam nic.
Byłam bezradna
Nie powiedziałam Hubertowi, że jadę do rodziców. Nie chciałam znów usłyszeć, że poradzimy sobie. Usiadłam u nich przy stole i próbowałam się uśmiechnąć, ale coś mnie trzymało za gardło.
– Wszystko w porządku? – zapytała mama.
Pokiwałam głową, ale nie odpowiedziałam. W końcu spojrzałam na nich i wyszeptałam:
– Mamy długi. Duże. Nie dajemy sobie rady.
– Czemu wcześniej nie przyszliście?
– Wstydziłam się – przyznałam. – Myślałam, że ogarniemy, że damy radę sami.
Zapanowała cisza. Mama nie mówiła nic, tylko patrzyła na mnie, jakbym była znowu małą dziewczynką, która zgubiła się w sklepie. Potem powiedziała:
– Myśleliśmy, że jesteście rozsądni. Ale teraz nie o to chodzi. Trzeba coś zrobić.
Stanęliśmy na nogi
Tata wstał, sięgnął po herbatę, jakby musiał czymś zająć ręce.
– Wpadłem kiedyś w spiralę zadłużenia. Wiem, jak to działa. Pójdziecie z nami do doradcy. Pomożemy, jak się da.
Nie płakałam od miesięcy, ale wtedy nie dałam rady się powstrzymać. Czułam się mała, zawstydzona, ale też było mi lżej. Już nie byliśmy sami.
Po tamtej rozmowie coś się zmieniło. Nie stało się łatwiej, ale przestaliśmy udawać. Hubert nie miał już tej twardej miny, a ja nie próbowałam go podnosić na duchu, kiedy sama czułam, że tonę. Nie mieliśmy już samochodu. Codziennie jeździliśmy do pracy komunikacją, wieczorami siadaliśmy przy stole i wypełnialiśmy tabelki. Excel stał się naszą wspólną przestrzenią. Każda złotówka miała swoje miejsce. Każda decyzja była przemyślana. Jedzenie, opłaty, bilety, rachunki. Nic ponad to.
Zaczęliśmy rozmawiać o pieniądzach częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Codziennie. Na początku było niezręcznie. Potem stało się to czymś normalnym. Coś, co kiedyś wydawało się nam mało romantyczne, teraz dawało poczucie bezpieczeństwa.
Olga, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rodzina ciągnęła ode mnie tyle kasy, ile się dało. Gdy ja straciłam pracę, usłyszałam, że każdy ma swoje problemy”
- „Odkryłam, że mąż nigdy nie wylogował się z serwisu randkowego. Dla mnie to była zdrada, dla niego zabawa”
- „10 lat temu przysięgałam przed ołtarzem wierność z cudzym dzieckiem pod sercem. Mąż nigdy nie pozna prawdy”

