„Nie odkładałam na emeryturę, bo brałam kredyty dla dzieci. Teraz one o mnie zapomniały, a ja liczę każdą złotówkę”
„Otworzyłam skrzynkę na listy i natknęłam się na kopertę z czerwonym paskiem. Zadrżały mi ręce. Wiedziałam, co to oznacza. Kolejna rata niezapłacona. Tym razem kredyt na Piotrka. Zadzwoniłam do niego jeszcze tego samego dnia”.

- Listy do redakcji
Mam 67 lat. Moja emerytura? Mam, prawda. Tyle że jest groszowa. Gdy moi rówieśnicy odkładają na wycieczki do sanatorium albo porządny krem do twarzy, ja siedzę z kalkulatorem i sprawdzam, czy po opłaceniu rat zostanie mi, chociaż na chleb i mleko.
Wiem, wiem, nie powinnam była tego robić. Nie powinnam była tak żyć. Zamiast myśleć o sobie, przez ostatnie dwadzieścia lat myślałam tylko o dzieciach. Kredyt na studia dla córki. Pożyczka na wkład własny na mieszkanie dla syna. A potem nowa lodówka, samochód po stłuczce, prywatny żłobek dla wnuka, korepetycje z matematyki, aparat ortodontyczny... Wszystko za moje pieniądze. Moje, a właściwie bankowe. Bo to przecież wszystko na kredyt.
– Mamo, ty zawsze sobie poradzisz – mówiła Magda, gdy znowu prosiła o pomoc.
– Mamo, jesteś najlepsza! – wesoło wołał Piotruś, odbierając ode mnie nowy telefon, kupiony na raty.
Teraz, kiedy potrzebuję pomocy, dzieci... nie mają dla mnie czasu. Ani ochoty pomagać. Magda mieszka w apartamencie, na który zaciągnęłam pierwszy kredyt, a Piotrek twierdzi, że „każdy ma swoje życie i rachunki”. Nie mam pretensji, żeby nie było. Mam tylko żal do siebie.
Wszystko robiłam dla nich
– Mamo, ja nie wiem, jak my damy radę. Te studia w Warszawie to nie są żarty. Sam pokój kosztuje prawie tyle, co twoja emerytura – jęczała Magda, kiedy kilka lat temu dostała się na psychologię. – Ale jak zrezygnuję, to całe liceum było na darmo!
Pamiętam ten dzień. Siedziała przy kuchennym stole z oczami pełnymi łez. Dłonie jej drżały, a na stole leżał wydrukowany plan zajęć. Taki wymarzony, tak bardzo upragniony.
– A stypendium socjalne? – zapytałam cicho.
– Mamo, błagam cię, tam się biją o wszystko. Mam zbyt wysokie dochody. Przez twoją emeryturę! – odparła, a potem zaraz się skrzywiła i rzuciła: – Przepraszam. Nie chciałam.
Wiedziałam, że nie chciała. Ale i tak zabolało. Następnego dnia wzięłam kredyt w banku. Na siebie. Pięć tysięcy złotych na początek – na pokój, kaucję, książki, laptopa i nową kurtkę „żeby nie wyglądała jak sierota”, jak to ujęła. Pracownik banku nawet się nie zdziwił.
– Rodzice teraz biorą kredyty na dzieci non stop – powiedział, uśmiechając się. – Wie pani, moje pierwsze konto też mama założyła – dodał, jakby to miało mi pomóc.
Potem był Piotrek. Zawsze czułam, że chłopcy mają gorzej – że jeśli nie dostaną dobrego startu, przepadną. Piotrek nie był orłem w szkole, ale złote serce miał od zawsze.
– Mamo, dali mi robotę w Bydgoszczy. Ale muszę mieć auto. Bez tego nie dojadę. Zanim zarobię, minie miesiąc. Weźmiesz coś na siebie?
Oczywiście, że wzięłam. Kredyt na dziewięć tysięcy. Sprowadzony z Niemiec opel, kupiony przez znajomego jego kolegi. Pierwszy przegląd – na mój koszt. Ubezpieczenie – też.
Nigdy nie usłyszałam „dziękuję”. Ale też go nie oczekiwałam. Nie wiem, kiedy przestałam kupować sobie nowe ubrania. Kiedy ostatnio byłam u dentysty. Wszystko szło „na dzieci”. Przez chwilę czułam się potrzebna. Ważna. Niezastąpiona. Ale to uczucie z czasem zaczęło się zmieniać. Bo dzieci przestały pytać, czy mogą. Zaczęły mówić, co potrzebują.
Miałam coraz mniej pieniędzy
To był jeden z tych zwykłych dni, kiedy miałam iść do przychodni, bo znowu bolał mnie kręgosłup. Nie poszłam. Znowu. Zamiast tego przelałam Magdzie czterysta złotych, bo „wyskoczył jej dentysta” i „nie mogła teraz wziąć z oszczędności, bo wszystko poszło na przedszkole Małgosi”.
– Kochana jesteś, mamo. Oddam ci w przyszłym miesiącu – zapewniła.
Minęło pięć lat. Nie oddała. Piotrek też nie próżnował. Dzwonił najczęściej wieczorem.
– Mamo, zbliżają mi się urodziny Eweliny. Chcę ją zabrać do spa. Serio, myślę o zaręczynach.
Albo:
– Mamo, mam przegląd w aucie i muszę wymienić jakieś ustrojstwo. Nie wiem co, ale kosztuje z siedem stów. Możesz mi pożyczyć?
Nie umiałam powiedzieć „nie”. Może dlatego, że bałam się, że jak raz odmówię, to przestaną dzwonić. Że stanę się dla nich tylko numerem w telefonie – tym, który nie odbiera albo do którego nie warto dzwonić, bo „co z niej za użytek?”.
Zdarzało się, że nie miałam na jedzenie. Parówki z przeceny, chleb z tygodnia. Kiedyś wypłakałam się sąsiadce, Steni, że brakuje mi na czynsz, bo córka nie oddała pieniędzy na czas.
– Ty, Gabrysia… A ty w ogóle im kiedyś powiedziałaś, że nie dajesz rady? – zapytała.
Zrobiło mi się głupio. Nie powiedziałam. Przecież to ja byłam ta silna. Ta, która wszystko załatwi. Dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Aż przyszedł dzień, że naprawdę nie miałam już nic.
Nie miałam już nic
Otworzyłam skrzynkę na listy i natknęłam się na kopertę z czerwonym paskiem. Zadrżały mi ręce. Wiedziałam, co to oznacza. Kolejna rata niezapłacona. Tym razem kredyt na Piotrka. Zadzwoniłam do niego jeszcze tego samego dnia.
– Mamo, serio? Znowu dramatyzujesz. Ile tam jest do spłaty? – jęknął.
– Tysiąc czterysta pięćdziesiąt złotych. Termin minął dwa tygodnie temu. Błagam, Piotrek, ja już naprawdę nie mam jak…
– Mamo, ja mam teraz inne priorytety. Wiesz, dziecko w drodze, Ewelina w ciąży, myślisz, że ja się nie stresuję?
Nie odpowiedziałam. Odłożyłam słuchawkę i usiadłam przy stole. Patrzyłam w pustkę. On nawet nie zapytał, czy mam za co żyć. Czy mam czym ogrzać mieszkanie na zimę. Czy jadłam obiad.
Wieczorem zadzwoniła Magda.
– Mamo, pamiętasz, że jutro urodziny Małgosi? Może byś coś kupiła, ale takiego sensownego, nie jakąś tanią lalkę. Może puzzle drewniane, są teraz modne. Jakby co, to ci wyślę link.
Miałam w portfelu 62 złote. Z czego 50 było przeznaczone na leki na nadciśnienie. Usiadłam i pierwszy raz od dawna się rozpłakałam. Cicho. Bezgłośnie. Tak, żeby nikt nie usłyszał – nawet sąsiedzi przez ścianę. Czułam się pusta i bardzo samotna.
Przyznałam się im do kłopotów
W niedzielę zaprosiłam dzieci na obiad. Miałam ostatnią nadzieję, że rozmowa twarzą w twarz coś zmieni. Że zrozumieją. Może się zawstydzą. Może zareagują.
– Tylko żeby nie było znów tego twojego rosołu z kostką, mamo – rzuciła Magda jeszcze w progu. – Małgosia tego nie znosi.
– A jak się spóźnię, to nie czekajcie – rzucił Piotrek do kogoś przez telefon, ledwo wszedł.
Usiedli. Zupę zjedli bez słowa. Drugie danie z trudem, bo Piotrek kręcił nosem na gotowaną marchewkę. Nagle zebrałam się na odwagę.
– Chciałam z wami porozmawiać. Ja już naprawdę nie daję rady finansowo. Mam trzy kredyty, raty mnie duszą. Przez lata robiłam, co mogłam, żeby wam pomóc, ale… teraz nie mam na siebie. Nawet na leki.
Cisza. Piotrek zapatrzył się w ekran. Magda nalała sobie kompotu.
– No mamo, ale przecież nikt cię nie zmuszał – powiedziała w końcu. – Chciałaś pomagać. Myślałam, że robisz to z serca, nie żeby teraz wypominać.
– Poza tym… każdy ma swoje problemy – dodał Piotrek. – Serio, nie możesz wymagać, żebyśmy teraz jeszcze ciebie utrzymywali. To tak nie działa.
Serce mi się prawie zatrzymało. Nie utrzymywali mnie. Ja ich utrzymywałam. Przez lata. Ale dla nich to już historia. Ich historia. Taka, w której jestem tłem. W tamtej chwili poczułam się, jakbym zniknęła. Nie fizycznie – ale jako matka. Coś się we mnie skończyło.
Mogłam żyć inaczej
Nie zerwałam z nimi kontaktu. Wciąż dzwonię, czasem pytam, co u wnuków. Ale już nie oferuję pomocy. Już nie mówię: „poradzimy sobie”, tylko: „mam nadzieję, że wiesz, jak sobie poradzić”.
Spłacam kredyty po kawałku. Nie wiem, czy dożyję końca. Ale przynajmniej zrozumiałam jedno – moja wartość nie zależy od tego, ile daję innym. Czasem miłość do dzieci to też sztuka stawiania granic. Tego nie umiałam zrobić. Może za późno to zrozumiałam. A może nie.
Zaczęłam kupować chleb z piekarni, nie z przeceny. Chodzę na spacery. Czasem pozwalam sobie na drożdżówkę. Cieszy mnie kawa z sąsiadką, nieoczekiwany śmiech z radia, widok kasztanów na chodniku. Dzieci nie zauważyły, że już nie proszę. Może jeszcze długo nie zauważą.
Gabriela, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowe traktują mój dom jak darmowe przedszkole. Chyba czas im wystawić rachunek za opiekę nad dziećmi”
- „Byłam w ciąży, więc zgodziłam się zamieszkać u teściowej. Wytrzymałam parę miesięcy i spakowałam walizki”
- „Córka żeruje na nas i nie ma żadnych planów na przyszłość. Boję się, że zmarnuje całe swoje życie”

