„Nie mogłem przekonać rodziców, żeby wykupili prywatne ubezpieczenie. W końcu życie ich do tego przekonało i bardzo dobrze”
„Do okienka dostaliśmy się po jakiejś godzinie. A potem ustawiliśmy się w kolejce do gabinetu. Tu było jeszcze więcej ludzi! Okazało się, że niektórzy czekają już cztery godziny! Na przykład facet ze złamaną nogą… Ten już nawet nie miał siły się awanturować. Siedział, zielony z bólu i tylko co jakiś czas odbierał telefony”.

Od kiedy w naszym kraju zaczęto mówić o prywatyzacji służby zdrowia, moi rodzice zawsze krytykowali ten pomysł.
– Kto to w ogóle wymyślił? – narzekała mama. – Przecież co drugiej osoby nie będzie na to stać! Jeszcze zwykła wizyta u lekarza nie jest taka droga. Ale jakby przyszło, nie daj Boże, iść do szpitala, na operację? Toż to majątek!
– A poza tym, co miesiąc biorą od nas takie pieniądze na ten cały NFZ, że przeciętny człowiek nie jest w stanie tego wykorzystać – dodawał tata. – I co z tymi pieniędzmi się dzieje?
– Właśnie dlatego to nie będzie takie złe rozwiązanie – tłumaczyłem. – Tyle że każdy będzie musiał się sam ubezpieczyć, a do tego nie jesteśmy przyzwyczajeni.
– Ja jestem przeciwna – mama kręciła głową. – Zobaczysz, jaki wtedy będzie bałagan!
– Mamo, bałagan to jest teraz – przekonywałem ją. – Wszędzie kolejki, a tak naprawdę, to nic nie można załatwić.
– A ja ci mówię, że tak jest lepiej – upierała się
Dziwiłem się, że nie przeszkadza im stanie w kolejkach, że nie złoszczą się, gdy są odsyłani od lekarza do lekarza, że nie drażnią ich odległe terminy do specjalistów. Ja tam wolałem wykupić w pracy karnet do jednej z prywatnych lecznic i tam się kurować.
Namawiałem nawet rodziców, żeby też ubezpieczyli się prywatnie, ale nie chcieli o tym słyszeć. Chociaż nic by to ich nie kosztowało, bo ja po prostu „dodałbym” ich do swojego pakietu. Ale nie, uparli się i koniec. Na siłę ich przecież nie będę uszczęśliwiać! Jednak, jak to często bywa, życie zmusiło ich do weryfikacji poglądów, i to w dość brutalny sposób.
Kilka tygodni temu mama się rozchorowała
Ból gardła, lekka gorączka, osłabienie. Bagatelizowała problem, próbując leczyć się jakimiś domowymi sposobami, ale w efekcie tylko jeszcze bardziej się rozchorowała. To akurat był piątek, gdy tata zadzwonił, że mama gorączkuje, a w przychodni nie mają już numerków.
– Tato, to idźcie prywatnie – zaproponowałem. – Ja zapłacę. Podam wam adres, weźmiecie taksówkę. A ja zaraz urwę się z pracy i przyjadę.
– Ale nie ma takiej potrzeby – tata się żachnął. – Wiesz, co mama myśli o prywatnych lekarzach! Ja zresztą mam takie samo zdanie. Tak tylko dzwonię, bo mieliście jutro wpaść na obiad i chyba trzeba będzie go odwołać. Mama nie da rady nic ugotować, a zresztą nie ma sensu, żeby was zarażała.
– Tato, daj spokój z tym obiadem, naprawdę zabierz mamę do lekarza – perswadowałem. – Gorączka trwa już długo, a teraz wzrosła. To niebezpieczne.
Obiecał, że będzie kontrolował jej stan zdrowia, ale dobrze wiedziałem, że poza podaniem tabletki przeciwbólowej nic nie zrobi. Wyszedłem więc z pracy wcześniej i od razu do nich pojechałem.
Mama wyglądała fatalnie.
Była rozpalona i bardzo słaba. Zarządziłem natychmiastowy wyjazd do lekarza. Tata wskórał tylko tyle, żeby jechać na SOR, a nie do prywatnej przychodni. Podobno tak doradziła mu rejestratorka w rejonowej przychodni, gdy okazało się, że nie ma numerków.
– Tylko mama musi powiedzieć, że to nagły przypadek, że dziś się rozchorowała – tłumaczył mi przejęty, że muszą oszukiwać.
– Tato, no to może jednak pójdziemy do prywatnej, dobrze? – zapytałem, słysząc te absurdy.
Ale stwierdził, że nie, więc dla świętego spokoju poddałem się. I oczywiście, szybko tego pożałowałem!
Już do rejestracji kłębił się dziki tłum
Miałem nadzieję, że to przekona rodziców, ale mama twardo upierała się, że chce tu zostać. Na szczęście miała gdzie usiąść, bo chyba by się przewróciła!
Do okienka dostaliśmy się po jakiejś godzinie. A potem ustawiliśmy się w kolejce do gabinetu. Tu było jeszcze więcej ludzi! Okazało się, że niektórzy czekają już cztery godziny! Na przykład facet ze złamaną nogą… Ten już nawet nie miał siły się awanturować.
Siedział, zielony z bólu i tylko co jakiś czas odbierał telefony. W którymś momencie przyjechał chyba jego brat. Kiedy zobaczył, co się dzieje, zadzwonił po prywatną karetkę i pojechali gdzieś. Pewnie tam, gdzie i ja chętnie bym zabrał swoich rodziców.
Ale oni twardo upierali się, że wolą państwowego lekarza. Zupełnie ich nie rozumiałem. Przed nami w kolejce czekało ze 20 osób! Jakaś kobieta ze skręconą nogą, facet z raną głowy, krzyczące dziecko…
A reszta kaszlała albo jęczała. Koszmar!
Mniej więcej w trzeciej godzinie czekania do moich rodziców dotarło, że państwowa służba zdrowia nie jest jednak idealna. Tata nawet wspomniał, że może byśmy pojechali gdzie indziej, ale akurat wtedy przyszła kolej mamy. Wyszła po pięciu minutach i wiecie, co się okazało? Otóż lekarz stwierdził, że to tylko wirus. Kazał dużo pić i brać paracetamol!
Na szczęście okazało się, że następnego dnia temperatura spadła i mama poczuła się lepiej. A ja w tym miesiącu wykupiłem im prywatny abonament. Cieszę się, że coś do nich dotarło.
Czytaj także:
„Byłam świadkiem strasznego wypadku, lecz zamiast ze smutku, płakałam ze szczęścia. Dzięki niemu odnalazłam miłość”
„Dzisiejsza młodzież ma zero szacunku. Biegają po osiedlu i wszystko niszczą, a rodzice siedzą jak mysz pod miotłą”
„Zrobiłam ochroniarzowi pod sklepem awanturę, że ktoś ukradł moje auto. W życiu nie najadłam się tyle wstydu, co wtedy”

