Reklama

Drzwi mieszkania ustąpiły pod naciskiem klucza, a ja weszłam do środka z ciężarem, który wciąż dudnił mi w piersiach po ostatniej rozprawie. Cisza była nienaturalna, aż dławiąca. Rozejrzałam się i zrozumiałam, że to miejsce nie jest już moim domem – było puste.

Zniknęły meble, zasłony, nawet drobiazgi z półek. Na gołej podłodze leżał tylko album ze zdjęciami z naszej podróży poślubnej i mała karteczka z napisem: „Chciałaś zaczynać od zera. Zaczynaj od zera”. Poczułam, że Tomasz zabrał nie tylko rzeczy, lecz także lata mojego podporządkowania się jego planom.

Dotarła do mnie prawda

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. To puste mieszkanie przygniatało mnie jak ciężar, którego nie sposób podnieść. Zamiast rozpakować to, co jeszcze zostało, wyciągnęłam telefon i wystukałam numer Leny. Dawno nie rozmawiałyśmy, zawsze „brak czasu”, zawsze „może później”. Teraz nie miałam już żadnej wymówki.

– Halo? – usłyszałam jej znajomy, lekko zaspany głos.

– Lena… to ja. Mogę do ciebie przyjechać? – spytałam, a w moim głosie słychać było drżenie.

– O matko, Iga, co się dzieje? – od razu się ożywiła. – Dawno się nie odzywałaś.

Opowiedziałam jej wszystko. O rozwodzie, o powrocie do mieszkania i o tym, co zobaczyłam.

– Czekaj, wszystko zabrał? Nawet zasłony? – niedowierzała.

– Zostawił tylko album i karteczkę. Jak jakiś motywator – wykrztusiłam, a w gardle czułam gulę.

– Czego się spodziewałaś? – prychnęła Lena. – On zawsze traktował wszystko jak swoje. Łącznie z tobą.

Zabolało. Ale wiedziałam, że mówi prawdę.

– Ja nie umiem być sama – wyszeptałam. – Nie wiem, jak wygląda życie bez niego.

– Może to dobrze – odparła spokojniej. – Pustka to czasem jedyne miejsce, w którym można zacząć coś swojego.

Poczułam, że chce mnie pocieszyć, ale jej słowa odbijały się ode mnie jak od ściany. Pustka wcale nie brzmiała jak szansa, tylko jak kara.

– Ty zawsze wiesz, co powiedzieć – westchnęłam. – A ja? Ja nawet nie wiem, kim jestem, jeśli nie jestem jego żoną.

– To się dopiero okaże – odpowiedziała z tym swoim sarkastycznym tonem. – I, na Boga, przestań robić z siebie ofiarę. Nie jesteś porcelanową lalką.

Rozłączyłyśmy się, ale w głowie wciąż słyszałam jej słowa. Jeszcze nie umiałam ich przyjąć. Zamiast ulgi poczułam bezradność, która paliła mnie od środka.

Na próżno szukałam pocieszenia

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do mamy. Liczyłam, że choć ona mnie wysłucha, że w jej domu znajdę trochę ciepła. Już od progu poczułam zapach rosołu i znajomą woń lawendowego płynu do podłóg. Zanim jednak zdążyłam zdjąć kurtkę, mama spojrzała na mnie z wyraźną dezaprobatą.

– A nie mówiłam, żebyś nie wychodziła za takiego zarozumialca? – zaczęła bez przywitania. – Ale nie, ty zawsze musisz żyć po swojemu.

Zamknęłam oczy, starając się nie wybuchnąć.

– Mamo, serio? To ma być pomoc? – spytałam, czując, że głos mi drży.

– Ty potrzebujesz porządku, a nie użalania się nad tobą – odparła rzeczowo. – Wracaj na etat, przestań płakać i znajdź sobie prawdziwego mężczyznę.

Poczułam, jak we mnie rośnie gniew.

– Może zamiast mnie pouczać, po prostu zapytałabyś, jak się czuję? – wyrwało mi się.

Mama spojrzała na mnie chłodno, jakby powiedziałam coś zupełnie absurdalnego.

Emocje nie płacą rachunków, kochanie – rzuciła.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek, co mogła powiedzieć. Zawsze byłam dla niej kimś, kto musi sobie poradzić. Nawet kiedy się walił mój świat.

– Wiesz co? – powiedziałam, zakładając płaszcz. – Nie powinnaś mnie tak traktować.

– A jak? Mam cię głaskać po głowie? – podniosła głos. – Sama wpakowałaś się w to bagno, to sama się z niego wygrzebiesz.

Nie czekałam na dalsze kazania. Wyszłam trzaskając drzwiami. Ulica wydawała się zimna i pusta, nawet bardziej niż moje mieszkanie. Szłam szybko, czując w sercu pustkę, która rozsadzała mnie od środka. Wiedziałam jedno – nie miałam już dokąd wracać. Ani do męża, ani do matki.

Wciąż miał do mnie pretensje

Siedziałam na podłodze pustego salonu z albumem w rękach. Zdjęcia z podróży poślubnej wyglądały jak wycięte z katalogu – uśmiechy, plaże, drinki z parasolkami. Patrzyłam na nie i czułam, jakby należały do obcych ludzi. Telefon leżał obok mnie. W końcu chwyciłam go i wybrałam numer Tomasza. Odebrał po trzecim sygnale.

– Halo? – jego głos był tak samo chłodny jak zawsze.

Zabrałeś wszystko – wyrzuciłam z siebie. – Nawet nie zostawiłeś krzesła.

– Zabrałem to, co było moje – odpowiedział spokojnie, bez cienia emocji.

– A karteczka? Co to miało być? – spytałam, zaciskając zęby.

– Punkt startowy. Jesteś wolna. Zaczynaj od zera. Tak jak chciałaś.

Zatkało mnie.

– Nigdy nie chciałam zostać z niczym – wyszeptałam.

– A ja nigdy nie chciałem mieć żony, która przestaje być sobą, żeby mnie zadowolić – odparł sucho. – Ale jakoś to przełknąłem przez lata.

Te słowa uderzyły mnie jak policzek.

Myślisz, że ja tego chciałam? – wyrzuciłam z siebie. – Cały czas starałam się, żebyś był zadowolony.

– No właśnie – przerwał mi. – Starałaś się dla mnie. A co robiłaś dla siebie?

Nie miałam odpowiedzi.

– Prawda jest taka – ciągnął spokojnie – że rozwód to tylko formalność. W mojej głowie to się skończyło dawno temu.

Ręka mi zadrżała, a album wysunął się na podłogę.

– Nawet teraz potrafisz mówić tak, jakbyś miał rację. A nie masz.

Rozłączyłam się gwałtownie. Chciałam roztrzaskać telefon o ścianę, ale zatrzymałam się. Patrząc w pustkę mieszkania, zrozumiałam jedno – mój największy wróg siedział we mnie. To ja przez lata nie wierzyłam, że zasługuję na coś więcej.

Zobaczyłam promyk nadziei

Wieczorem Lena wciągnęła mnie do małego baru na rogu. Zapach kawy mieszał się z aromatem wina, a przyciemnione światło tworzyło wrażenie, jakby czas płynął wolniej. Usiadłyśmy przy oknie. Lena zamówiła dla nas dwie lampki czerwonego wina i patrzyła na mnie tym swoim badawczym wzrokiem.

– Słuchaj, Iga – zaczęła, opierając łokcie o stolik. – Tomasz może i cię zostawił z niczym. Ale ty masz coś, czego on nie miał nigdy – duszę.

– Teraz to mam tylko rachunki i echo w pustym mieszkaniu – mruknęłam, kręcąc kieliszkiem.

– Nie. Masz wolność. To jest twoje. Pierwszy raz możesz coś zrobić dla siebie, nie dla niego.

Spojrzałam na nią zrezygnowana.

– Tylko że ja nie wiem, czego chcę – przyznałam.

– To zacznij od tej jednej rzeczy, którą zawsze odkładałaś przez niego – powiedziała stanowczo. – Pamiętasz, jak marzyłaś o kursie fotografii?

Zdziwiłam się, że to pamięta.

– Myślisz, że teraz jest na to czas? – zapytałam niepewnie.

Teraz jest dokładnie czas – odparła. – Jak nie teraz, to kiedy?

Przez chwilę milczałyśmy. W barze grała cicho stara piosenka, a ja poczułam, jakby coś we mnie drgnęło – jeszcze nie nadzieja, raczej cień jej kształtu.

– Boję się – wyszeptałam. – Że znowu się pomylę.

Pomylisz się sto razy – Lena wzruszyła ramionami. – Ale wreszcie to będą twoje błędy.

Patrzyłam na nią i nagle pomyślałam, że może ta pustka nie jest końcem, ale tłem, na którym mogę coś namalować. Jeszcze nie wiedziałam, co. Ale pierwszy raz od dawna poczułam, że mogę spróbować.

Zrozumiałam swój błąd

Wracając do mieszkania, czułam się jak intruz we własnym życiu. W przedpokoju panowała cisza, w której słychać było jedynie echo moich kroków. Zamiast rozpakowywać torbę, usiadłam na podłodze w salonie. Album leżał obok, jakby na mnie czekał.

Otworzyłam go i zaczęłam kartkować. Na pierwszym zdjęciu trzymaliśmy się za ręce na tle morza. Śmialiśmy się, ale dziś widziałam w naszych twarzach sztuczność.

– Pamiętasz, jak mówiłeś, że tu wszystko ma być idealne? – powiedziałam na głos do pustego pokoju. – Że nie będzie miejsca na przypadek?

Zdjęcie przesunęło się na kolejną stronę. Hotel, biały obrus, kieliszki do wina. Tomasz patrzył w obiektyw z miną człowieka, który wie, że ma kontrolę.

– A ja ci wtedy przytaknęłam – kontynuowałam – bo myślałam, że to właśnie jest miłość. Zgadzać się na wszystko.

Na kolejnych fotografiach uśmiechy zaczęły wydawać mi się groteskowe.

– A teraz? – westchnęłam, przesuwając palcem po papierze. – Teraz jest pusto. I pierwszy raz czuję, że to moja pustka.

Łzy spływały mi po policzkach, ale nie odwracałam wzroku. Wpatrywałam się w obraz dawnej mnie – tej, która myślała, że życie polega na spełnianiu cudzych oczekiwań.

– Może naprawdę zaczynam od zera – powiedziałam cicho. – Ale to zero ma twarz. Moją twarz.

Zamknęłam album i przytuliłam go do piersi. Czułam w sobie gniew, żal i ulgę jednocześnie. To było jak katharsis – bolesne, ale potrzebne. Pierwszy raz nie czułam się ofiarą. Może jeszcze nie byłam gotowa, żeby wstać i działać, ale wiedziałam jedno – przeszłość wreszcie zaczęła puszczać.

Wreszcie ruszyłam do przodu

Obudziłam się na podłodze, przykryta kocem, który pewnie sama w nocy zsunęłam z kanapy. Mieszkanie wciąż było puste, ale coś się w nim zmieniło. Nie było już wrogie, nie przygniatało mnie swoim milczeniem. Było moje.

Wstałam powoli, przeciągnęłam się i podeszłam do balkonu. Za szybą budziło się miasto – tramwaje zgrzytały na torach, ludzie spieszyli się do pracy. Patrzyłam na nich i myślałam: nie wiem, gdzie pójdę. Nie wiem, co zrobię. Ale wiem jedno – nie jestem już tą kobietą, która czekała, aż ktoś ją pokocha.

Album stał na stoliku. Podniosłam go i wsunęłam do kartonu, który markerem podpisałam: „Archiwum”. To jedno słowo wystarczyło. Było w nim zamknięte wszystko, co zostawiałam za sobą.

Potem otworzyłam laptopa. Zaczęłam przeglądać oferty pracy – nie po to, by udowodnić coś Tomaszowi, ani mamie, ale sobie. Czułam, że muszę ruszyć, choćby małym krokiem. W tle włączyłam muzykę. Echo odbijało się od pustych ścian, ale pierwszy raz nie przeszkadzało mi to.

Może jeszcze długo będę czuła lęk. Może nie od razu odkryję, czego pragnę. Ale ta cisza wokół mnie przestała boleć. Stała się przestrzenią, którą mogę wypełnić po swojemu. I choć nie miałam pewności, dokąd pójdę, to pierwszy raz od dawna poczułam, że kierunek należy wyłącznie do mnie. Nie był to szczęśliwe zakończenie. Ale była cisza, która dawała spokój. I to mi wystarczyło.

Iga, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama