„Nie mogę znieść, że synowa zarabia więcej niż mój syn. Oczerniłam ją przed całą rodziną, ale teraz tego żałuję”
„Czasy się zmieniają, kobiety robią kariery, a mężczyźni też mogą gotować, opiekować się dziećmi. Ale z każdym kolejnym spotkaniem rodzinnym, kiedy to moja synowa woziła wszystkich w swoim nowym aucie i opowiadała o konferencjach, które prowadzi, miałam wrażenie, że patrzę, jak mój syn znika w jej cieniu”.

- Redakcja
Nie jestem z tych, co narzekają bez powodu. Nigdy nie pchałam się do cudzych spraw, nie wtrącałam się do wychowania dzieci, nie krytykowałam wyborów życiowych... no, przynajmniej nie wprost. Ale kiedy mój syn się ożenił, a jego żona – skądinąd miła, dobrze wychowana i zawsze mówiła do mnie „mamo” – zaczęła zarabiać więcej niż on... coś we mnie pękło. Jakby moje własne dziecko zostało zdegradowane we własnym domu.
Z początku mówiłam sobie, że przesadzam. Przecież czasy się zmieniają, kobiety robią kariery, a mężczyźni też mogą gotować, opiekować się dziećmi. Ale z każdym kolejnym spotkaniem rodzinnym, kiedy to moja synowa woziła wszystkich w swoim nowym aucie i opowiadała o konferencjach, które prowadzi, miałam wrażenie, że patrzę, jak mój syn znika w jej cieniu.
I wtedy zrobiłam coś głupiego. Oczerniłam ją przed rodziną. Delikatnie, niby mimochodem, ale skutecznie – posiałam ziarno niechęci. A teraz... teraz się tego wstydzę. Bo prawda, którą odkryłam, była zupełnie inna. I kompletnie zmieniła moją perspektywę.
W końcu nie wytrzymałam
– No i co, mamo, smakował sernik? – zapytała z uśmiechem synowa, zbierając talerze ze stołu.
– Mhm – mruknęłam tylko, zerkając, jak syn wyciera dzieciom buzie przy stole. Nawet nie zdążył sięgnąć po dokładkę. Zawsze tak jest. Ona błyszczy, a on tylko biega za maluchami.
– Michał, usiądź w końcu, przecież dopiero co zjadłeś jedną porcję – zaśmiała się, stawiając przed nim kolejne ciasto.
– Ale dzieci... – zaczął.
– Dzieci poczekają. Mama, chcesz jeszcze kawy? – zwróciła się do mnie z tym swoim uśmiechem, co to zawsze mi się wydawał trochę... na pokaz.
– Dziękuję, wystarczy – odpowiedziałam chłodno.
Nie wiem, co mnie wtedy tknęło, ale coś we mnie buzowało. Może to, że syn ostatnio wspomniał, że nie stać ich na remont. Może to, że jej nowy telefon błyszczał na stole jak małe złoto. A może po prostu byłam zazdrosna.
– A propos, słyszałam, że dostałaś podwyżkę. – Postarałam się, by brzmiało to neutralnie.
– Tak, niespodziewanie. Szef zaproponował nowe obowiązki i... – zaczęła opowiadać, a ja poczułam, że zaciskam zęby.
– No tak, kobieta goni za karierą, mężczyzna musi zajmować się dziećmi. Czasy się zmieniają – rzuciłam z udawanym uśmiechem.
Syn spojrzał na mnie zaskoczony. Synowa zamilkła, jej ręka zawisła nad talerzem.
– Mamo... naprawdę? – Michał podniósł brwi.
– Tylko mówię głośno, co wszyscy myślą – dodałam, zrywając się z krzesła.
Zrobiłam to. Zasiałam ziarno niechęci do mojej synowej. I było mi z tym dziwnie dobrze.
Zaczęłam podsycać plotki
Nie musiałam długo czekać. Już w niedzielę wieczorem zadzwoniła do mnie kuzynka z pytaniem:
– Elka, to prawda, że twoja synowa utrzymuje Michała? Bo u nas już o tym gadają.
– Ja nic nie mówiłam – odparłam, choć kłamstwo aż gryzło mnie w gardło. – Ale skoro sama się chwaliła podwyżką… Wiesz, jak to wygląda.
– No to się nie zdziwię, jak za chwilę Michał będzie gotował obiady i zmieniał pieluchy, a ona będzie rządzić domem jak generałowa – zachichotała złośliwie.
– Albo już tak jest – dodałam z przekąsem.
Zaraz po rozmowie usiadłam na kanapie i popatrzyłam na stare zdjęcie syna z komunii. Taki był dumny, że niesie świecę. A teraz? Tyle lat pracy, a jego żona jednym awansem przebiła jego pensję. Następnego dnia znowu dolałam oliwy do ognia. Przy kawie z siostrą rzuciłam niby od niechcenia:
– Ja nie wiem, czy kobieta powinna zarabiać więcej niż mąż. To takie... upokarzające.
– Ale to przecież inne czasy – próbowała mnie stopować. – Przynajmniej nie muszą się martwić o pieniądze.
– No nie wiem. Jakby moja synowa chciała, to by całym domem trzęsła – mruknęłam.
Wiedziałam, że to trafi tam, gdzie trzeba. Plotki mają to do siebie, że rosną szybciej niż chwasty w ogródku. A jednak coś mnie tknęło, gdy syn zadzwonił wieczorem.
– Mamo, ty coś mówiłaś rodzinie o Zosi? Bo wszyscy nagle mają jakieś... dziwne komentarze.
– A ja? Skądże – odpowiedziałam zbyt szybko.
– Dobrze. Bo ona jest ostatnio przygaszona i zaczęła się zastanawiać, czy coś zrobiła nie tak.
Zamilkłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że czerwienię się ze wstydu.
Martwiłam się o syna
Zosia pojawiła się u mnie nieoczekiwanie, z jakimś pudełkiem w rękach. Pachniało cynamonem i jabłkami.
– Upiekłam szarlotkę. Pomyślałam, że może mama się ucieszy – powiedziała, z tym swoim spokojnym tonem, który nagle zabrzmiał... jakoś ostrożnie.
– A co to, święto? – rzuciłam, próbując udawać lekką złośliwość, choć sama nie wiedziałam, po co.
– Nie, po prostu chciałam... porozmawiać. Mogę wejść?
Zaskoczyła mnie. Skinęłam głową i zrobiłam herbaty. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, każda dłubała łyżeczką w filiżance.
– Mamo... coś się zmieniło, prawda?
– W jakim sensie?
– No... w tym, jak na mnie patrzysz. Jakby coś się popsuło. I nie wiem, co zrobiłam.
Zaczęłam szukać słów, ale język miałam ciężki jak ołów.
– Wiesz... – zaczęłam powoli – może to po prostu... nie jest łatwe, gdy kobieta zarabia więcej niż mężczyzna. Zwłaszcza dla jego matki.
– Czyli chodzi o pieniądze?
– O to, jak to wygląda. Ludzie gadają.
– Ludzie zawsze będą gadać. Ale to nie ich życie. My z Michałem dzielimy się obowiązkami. On ogarnia dzieci, ja mam teraz więcej pracy. Za rok może się to odwróci.
– A jak on się z tym czuje?
– Jest dumny, że jego żona osiąga coś własną pracą. A mama?
Zrobiło mi się gorąco. Upiłam łyk herbaty.
– Też bym chciała być dumna, naprawdę. Ale trudno mi się pogodzić z tym, że mój syn... jakby zniknął w tle.
– On nie zniknął. On błyszczy w swoim domu. Tylko może mama nie patrzyła uważnie.
Zrobiło mi się głupio
Nie spałam tej nocy. Kręciłam się w łóżku jak nawiedzona. Jej słowa „może mama nie patrzyła uważnie” dźwięczały mi w uszach. Następnego dnia wpadłam do Michała bez zapowiedzi. Zosia była w pracy, dzieci w przedszkolu. On siedział przy stole w kuchni, coś pisał na laptopie.
– Mamo? Coś się stało? – zdziwił się, wstając od razu.
– Nie. Tak tylko... przechodziłam. Pomyślałam, że wpadnę. Można?
– Jasne. Napijesz się kawy?
– Jeśli masz chwilę.
Przyniósł filiżankę i usiadł naprzeciwko. Miał cienie pod oczami, ale uśmiech łagodny.
– Dużo pracy masz? – zapytałam, wskazując brodą laptopa.
– Trochę. Tłumaczę teksty marketingowe z angielskiego. Zdalnie. Nic wielkiego, ale coś tam daje.
– To znaczy... ty też zarabiasz?
Spojrzał na mnie z uśmiechem, ale i jakimś smutkiem.
– Mamo, ja nigdy nie przestałem pracować. Może nie w korporacji i bez fajerwerków, ale robię swoje. I gotuję, i dzieci zawożę, i ogarniam dom. Tylko... to się nie mieści w opowieściach przy rodzinnym stole, prawda?
Zrobiło mi się głupio.
– Nie wiedziałam.
– Bo nie pytałaś. Ale za to zdążyłaś powiedzieć cioci Krysi, że Zosia „zdominowała dom” – dodał cicho.
Zamarłam.
– Michał, ja... może się zagalopowałam. Wiem, nie powinnam.
– Mamo, nie musisz być dumna z nas za karierę czy pieniądze. Ale bądź z nas dumna, że się wspieramy.
Patrzyłam na niego długo. Mój syn. Nie słabszy, inny. Wyjątkowy.
Przyznałam się do błędu
Minęły dwa tygodnie, zanim znów odwiedziłam ich dom. Tym razem zostałam zaproszona. Zosia napisała mi krótką wiadomość: „Będzie kaczka, przyjdzie pani?”. Zdziwiło mnie, że znów „pani”, ale zrozumiałam – dystans wrócił. Drzwi otworzył Michał. Uśmiechnął się szeroko.
– Cześć, mamo. Chodź, jesteś pierwsza.
Zosia właśnie mieszała coś w garnku, dzieci bawiły się w salonie. Spojrzała na mnie przez ramię i skinęła głową.
– Dobry wieczór.
– Dzień dobry... Zosiu – powiedziałam, trochę niezgrabnie. – Pachnie cudnie.
Usiadłam przy stole i nagle zrobiło się nieznośnie cicho. Postanowiłam zrobić pierwszy krok.
– Słuchajcie... chciałabym coś powiedzieć.
Michał spojrzał na mnie uważnie. Zosia przystanęła.
– Źle się zachowałam. Wiem, że powiedziałam kilka słów za dużo. Może to była zazdrość, może duma... Może głupota. Albo wszystko naraz.
Zosia nie odpowiadała, więc mówiłam dalej:
– Widzę, że tworzycie rodzinę, która działa po swojemu. I... chyba nie umiałam tego zaakceptować. Ale teraz już widzę, że Michał wcale na tym nie traci. Wręcz przeciwnie. Zyskał wspaniałą rodzinę.
Wtedy Zosia się odwróciła. Na twarzy miała ten sam uśmiech, co kiedyś, tylko mniej serdeczny, bardziej ostrożny.
– Dziękuję, mamo. To wiele znaczy.
Słowo „mamo” wróciło jak nagroda. W gardle ścisnęło mi się coś twardego, ale nie pozwoliłam sobie na łzy. Jeszcze nie.
– Pomóc ci z nakryciem? – spytałam, wstając.
– Jasne. Talerze są tam, gdzie zawsze.
I po raz pierwszy od dawna poczułam, że znów jestem częścią ich domu.
Znów byliśmy rodziną
Tego wieczoru zjedliśmy kolację przy świecach, choć nikt nie zapalał ich specjalnie. Ot, dzieci chciały bawić się przy zgaszonym świetle, Zosia stwierdziła, że „klimat się zrobił”, a Michał śmiał się, że wszystko smakuje lepiej, jak się nie widzi przypalonego dna garnka. Śmiałam się z nimi. Szczerze.
Po powrocie do domu usiadłam przy oknie z filiżanką herbaty i długo patrzyłam w ciemność. Przypomniały mi się słowa mojej własnej matki, wypowiedziane kiedyś, gdy narzekałam, że mój mąż nie zarabia tyle, co inni.
– Ale kocha cię i dba o ciebie. Pieniądze to tylko dodatek, Elu.
Wtedy prychnęłam z pogardą. A teraz... teraz te słowa wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Moja synowa nie była wrogiem. Była partnerką mojego syna. Dobrą, cierpliwą. A ja byłam bliska, by to zniszczyć.
Michał zadzwonił następnego dnia.
– Mamo, Zosia mówiła, że było jej miło wczoraj. Że może to początek czegoś nowego.
– Tak... Mam nadzieję, że to nowy początek.
– I wiesz co? – dodał po chwili. – Nie przejmuj się tym, co mówią inni. My wiemy, jak jest naprawdę. I to wystarczy.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Masz rację, synku. I jestem z was dumna. Naprawdę.
Nie powiedziałam mu jeszcze, że przez ostatni rok to jego żona regularnie dopłacała do moich rachunków. Przez Michała, przez „ich konto”, jak to ujęli. Cicho, bez rozgłosu. Ale powiem. Kiedyś. Na razie... chcę po prostu znów zasłużyć na to „mamo”.
Elżbieta, 73 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy syn pokazał mi swoją narzeczoną, zamarłem. Mój nos znał jej perfumy, a moje usta doskonale pamiętały jej ciało”
- „On był dla mnie zimny jak lód, a inne uwodził zmysłowymi perfumami. Zasługuję na miłość, a nie związek z wyprzedaży”
- „Mąż wyjechał do Danii, ale wrócił w trumnie. W jego rzeczach znalazłam coś, co wywróciło moje życie do góry nogami”

