Reklama

Nigdy nie musiałam się zastanawiać, ile kosztuje kilowat prądu ani co to znaczy „dyspozycja wkładem na wypadek śmierci”. Gdy do skrzynki wrzucano kopertę z napisem „PGE” albo „ZUS”, tylko przekazywałam ją Andrzejowi – bez zaglądania. On wiedział, co z tym zrobić. Ja wiedziałam, że będzie zrobione. Taki był podział ról. A potem nagle… go zabrakło.

Byłam zdruzgotana

Jeden krótki telefon od sąsiada, który był świadkiem, jak Andrzej zasłabł na klatce schodowej. Potem już tylko pogotowie, szpital i… cisza. Beznadziejna, nieruchoma cisza. Jakby ktoś zdmuchnął moje życie jak świeczkę. Wszystko zgasło.

Pierwsze dni były jak koszmar. Ludzie dzwonili, składali kondolencje, ksiądz pytał o termin pogrzebu, Dorota – moja córka – zapowiadała, że „coś trzeba będzie ogarnąć”. Tylko ja czułam się jak bezradne niemowlę.

Zostałam sama. Nie tylko bez Andrzeja, ale też bez wiedzy, bez orientacji, z kupką papierów, z których nic nie rozumiałam. Z laptopem, którego bałam się w ogóle włączyć i ze skrzynką pełną kopert – każda mogła być ważna, każda mogła być niebezpieczna. Otwierałam je jak miny, drżącymi palcami.

– Musisz pójść do banku – powiedziała Wiesia, kiedy wpadła do mnie rano.

Nie radziłam sobie

Zamknęłam drzwi za nią i odruchowo schowałam koperty z kuchennego stołu, jakby to była jakaś moja wstydliwa tajemnica. I tak nie potrafiłam z nimi nic zrobić, ale mimo wszystko zawstydzały mnie.

– Ja nie wiem nawet, gdzie Andrzej trzymał dokumenty – odpowiedziałam. Usiadłam na krześle i wpatrzyłam się w swoje dłonie, które nie wiedzieć czemu drżały. – On miał wszystko poukładane. Ja tylko gotowałam i sprzątałam.

Wiesia westchnęła i nalała mi herbaty, jakbym była dzieckiem.

– To musisz się dowiedzieć. Musisz się przełamać, Marysiu. Tak się nie da żyć, czekając, aż ktoś przyjdzie i ci wszystko załatwi. Nikogo już nie ma.

Wzięłam łyk i poczułam, że herbata jest za gorąca.

– Pójdę tam i co im powiem? Że jestem wdową i nie wiem, co dalej?

Wiesia pokiwała głową. Miała chyba z dziesięć lat więcej niż ja, ale była o wiele twardsza. Taka kobieta, co załatwiała rzeczy na poczcie bez zająknięcia i wiedziała, kiedy są dostawy świeżych jajek.

– Powiesz im prawdę. Nie jesteś ani pierwsza, ani ostatnia. Każdy kiedyś zaczyna. Nawet jeśli ma siedemdziesiąt lat.

Próbowali mi pomóc

Zamilkłyśmy na chwilę. Siedziałam i czułam, jak z każdą minutą robi mi się coraz bardziej duszno. Miałam wrażenie, że mój dom już nie jest mój. Że bez Andrzeja to tylko pokoje z pustką i zbyt dużym stołem.

Zerknęłam na komodę, na której leżał jego portfel. Nadal tam był, nikt go nie ruszył. I nagle zrobiło mi się strasznie przykro, bo nawet nie wiedziałam, co jest w środku. Przez tyle lat nigdy go nie otwierałam.

– Wiesiu – odezwałam się, zanim zdążyłam się rozmyślić – dasz mi jutro adres tego banku? Pójdę. Tylko… pójdziesz ze mną?

– Pójdę, ale będę czekać przy drzwiach – uśmiechnęła się do mnie, ale nie tak, żeby mnie pocieszyć. Raczej z dumą. – I załóż coś porządnego. Tak, żebyś wyglądała jak kobieta, która wie, po co przyszła.

Nie odpowiedziałam nic. Tylko kiwnęłam głową i odprowadziłam ją do drzwi. Potem długo stałam w przedpokoju i słuchałam, jak jej kroki cichną na klatce schodowej.

Przerastało mnie to

Następnego dnia weszłam do banku i od razu zrobiło mi się gorąco. Usiadłam w kolejce, chociaż nie wiedziałam dokładnie, na co czekam. Mężczyzna z okienka numer cztery wyglądał najmniej groźnie, więc stanęłam przy jego stanowisku, kiedy mnie zawołano.

Wyciągnęłam z teczki papiery, które Wiesia pomogła mi dzień wcześniej posegregować. Dłonie mi się trzęsły, kartki szurały jedna o drugą. Podałam dokument, który miałam najbliżej. Pan Jacek – tak miał na plakietce – wziął ode mnie dokumenty i zaczął coś sprawdzać w komputerze. Siedziałam jak na szpilkach.

Nie wiedziałam, czy powinnam coś mówić, czy milczeć. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl: „Dlaczego nikt mi nie powiedział, że życie po śmierci kogoś najbliższego to nie tylko żal i łzy, ale też dokumenty, kolejki i obce twarze?”. Po chwili mężczyzna spojrzał na mnie znad monitora.

– Potrzebujemy jeszcze kilku rzeczy. Proszę zostawić numer telefonu, oddzwonimy. Może pani też przyjść z córką, jeżeli jest pełnoletnia.

Nie ogarniałam niczego

Zapisałam mu numer na kartce, wstałam, podziękowałam cicho i wyszłam. Wiesia na mnie czekała na zewnątrz.

– Jak poszło?

– Nie wiem – powiedziałam. – Wydaje mi się, że źle.

W drodze do domu nie odezwałam się ani słowem. Bolała mnie głowa i wszystko we mnie krzyczało, że to był błąd, że nie jestem stworzona do takich spraw. Córka zadzwoniła wieczorem. Odbierałam telefon z wahaniem, bo nie wiedziałam, czy chcę jej słuchać.

– Mamo, jak się trzymasz? – zapytała bez wstępu.

– Byłam w banku – powiedziałam. – Ale nic z tego nie rozumiem. Pytali o jakieś dyspozycje, dokumenty… wszystko mi się pomieszało.

– Mamo, przecież wystarczy dowód i PESEL. To podstawowe rzeczy, każdy je ogarnia – powiedziała zniecierpliwiona.

Nie dowierzałam

Zamilkłam. Zabolało mnie to. Dla niej to wszystko było łatwe, jasne, szybkie. Dla mnie – zupełnie obce.

– Ja nie wiem, gdzie on trzymał te papiery… Komputer stoi zamknięty, jakby czekał, aż on wróci.

– Może miał hasła zapisane? Sprawdź. Albo nie wiem… poszukaj w jego rzeczach.

Chciałam jej powiedzieć, że nie potrafię. Że boję się zajrzeć do jego szuflad, jakby to było grzebanie w czymś świętym. Ale nie miałam już siły się tłumaczyć.

– Przyjadę w weekend – rzuciła na koniec. – Popatrzymy razem.

Zaczęłam od szafy w sypialni. Przeglądałam rzeczy mojego męża, jakby nie do końca wierząc, że już nigdy ich nie założy. Na dnie szafy znalazłam teczkę z napisem: „Na wypadek śmierci”. Serce zabiło mi mocniej. Usiadłam na łóżku i otworzyłam ją z wahaniem. W środku były kartki zapisane jego charakterem pisma. Wszystko uporządkowane: lista kont, PIN do karty, nawet hasło do komputera.

Z każdą kolejną kartką czułam, jak odpada mi z pleców niewidzialny ciężar. Andrzej jednak o mnie pomyślał. Wiedział, że sobie nie poradzę. Nie mówił, nie tłumaczył, ale zostawił ślad.

– Andrzej, ty wiedziałeś… – szepnęłam. – A ja myślałam, że mnie zostawiłeś z niczym.

Wszystko przygotował

Zamknęłam teczkę, położyłam ją ostrożnie na stole i poczułam, że może jednak dam radę. Dorota przyjechała w sobotę rano. Weszła do kuchni i od razu zauważyła, że coś się zmieniło.

– Mamo… ty siedzisz przy komputerze?

– Próbuję wejść na konto – powiedziałam spokojnie. – Znalazłam teczkę. Andrzej wszystko spisał. Nawet hasło.

Podeszła bliżej i spojrzała na ekran. Pokazałam jej listę rzeczy, które już udało mi się uporządkować.

– Wow… mamo, zrobiłaś to sama?

– Bałam się. Ale nie chciałam, żebyś myślała, że jestem już tylko starą babą.

Dorota usiadła obok mnie. Przez chwilę milczała, a potem powiedziała cicho:

– Nie myślę tak. Wiesz co? Jestem z ciebie dumna.

Byłam z siebie dumna

Nie odpowiedziałam od razu. Siedziałyśmy razem w ciszy, z otwartym komputerem, który już nie wydawał się taki straszny.

– Mamo… chcesz, żebym dzwoniła codziennie? Mogę ci wszystko tłumaczyć krok po kroku. Nie musisz być z tym sama.

– Dobrze – odpowiedziałam po chwili. – Ale tylko jak ci się będzie chciało. Bo ja już sobie powoli radzę.

Zrozumiałam, że bycie „słabą” to nie wstyd. Można nie wiedzieć, można się bać, można płakać nad kopertą z urzędu, a potem ją otworzyć i zadzwonić po pomoc. Byłam przez wiele lat żoną. Teraz uczę się być sobą.

Życie po śmierci kogoś to inna kraina. Twarda, nieprzewidywalna. Ale można w niej postawić dom od nowa. Mniejszy, spokojniejszy, taki, w którym rachunek za prąd leży na stole, a ja wiem, co z nim zrobić.

Maria, 70 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama