„Nie mogę spać przez chrapanie męża. On wstaje rześki i wypoczęty, a ja się głowię, jak ukrócić jego nocne koncerty”
„Kiedyś to było inne chrapanie. Ciche, trochę śmieszne, czasem nawet rozczulające. Teraz? To jakiś rytualny koncert piekielnych stworów. Prawdziwa apokalipsa. I zawsze się zaczyna, gdy tylko ja zaczynałam zasypiać. Taki cykl: on zasypia w pięć sekund, po dziesięciu zaczyna rzęzić, a ja walczę z myślą, czy go szturchnąć, czy się rozpłakać”.

Śpimy razem już dwadzieścia lat. Przeszliśmy przez płacz niemowlaka, przez dziecięce nocne lęki, a nawet przez remont za ścianą, który trwał kilka miesięcy. Nic jednak nie przygotowało mnie na to, co zafundował mi mój mąż, Patryk, w ostatnim roku. Jego chrapanie to wcale nie takie zwykłe chrapanie. To seria wybuchów, które brzmią jakby ktoś właśnie wiertarką próbował przebić się przez ścianę mojego mózgu. Kocham go, naprawdę. Jest dobrym człowiekiem. Ale ile można nie spać? Ile nocy można spędzać z poduszką na głowie i z zaciśniętymi zębami?
— Kochanie, chyba cię znowu coś męczyło w nocy — powiedziałam rano, próbując brzmieć jak najbardziej neutralnie.
— Coś ty, spałem jak zabity — odparł z uśmiechem Patryk, przeciągając się leniwie w łóżku.
Nie, no świetnie. On spał jak zabity, a ja myślałam, że zejdę. Przysięgam, miałam wrażenie, że ściany się trzęsły. Raz nawet spadła ładowarka. Nic dziwnego — jego chrapanie przypominało startujący odrzutowiec. O trzeciej nad ranem leżałam z otwartymi oczami i poduszką na głowie, marząc o dźwiękoszczelnej kabinie albo rozwodzie.
Którejś nocy nie wytrzymałam
Kiedyś to było inne chrapanie. Ciche, trochę śmieszne, czasem nawet rozczulające. Teraz? To jakiś rytualny koncert piekielnych stworów. Prawdziwa apokalipsa. I zawsze się zaczyna, gdy tylko ja zaczynałam zasypiać. Taki cykl: on zasypia w pięć sekund, po dziesięciu zaczyna rzęzić, a ja walczę z myślą, czy go szturchnąć, czy się rozpłakać. Raz próbowałam go nagrać, żeby usłyszał, co ja słyszę. Puściłam mu to rano przy śniadaniu. Patrzył na telefon zdziwiony jak dziecko, które po raz pierwszy widzi śnieg.
— To ja tak? Przecież to niemożliwe… — Zaniemówił.
— No, możliwe. I codzienne — rzuciłam z sarkazmem.
Wzruszył ramionami. Dla niego to był tylko jeden wieczór. Dla mnie z kolei jeszcze jedna nieprzespana noc, kolejna kawa z rana i oczy jak po tygodniowym maratonie. Którejś nocy nie wytrzymałam. Nie z nerwów, a z czystej desperacji. Była trzecia trzydzieści, a ja wciąż nie mogłam zasnąć. On leżał z rozrzuconymi rękami jak rozgwiazda, chrapał w takim rytmie, że miałam wrażenie, jakby ktoś jechał traktorem po żwirowej drodze.
Zerwałam się z łóżka, chwyciłam poduszkę i... trzasnęłam go nią w ramię.
— Co jest?! — Poderwał się zaspany, rozglądając się na wszystkie strony.
— To ja się pytam, co jest! Można tak chrapać?! Całą noc nie spałam! — syknęłam, ledwo hamując się, żeby nie podnieść głosu.
— Przesadzasz… — burknął i przewrócił się na bok.
No tak. Przesadzam. Bo wiadomo, że to nie jego problem — to mój kłopot, że jestem nadwrażliwa i nie potrafię zasnąć. Że nie mam zdolności do ignorowania faktu, że ktoś obok mnie terkocze jak uszkodzony parowóz.
Poczekałam, aż zaśnie
Następnego dnia w pracy zasnęłam na klawiaturze komputera. Dosłownie. Szefowa podeszła i szepnęła:
— Wszystko w porządku?
— Tak, tylko… noc była ciężka — wymamrotałam.
Nie wnikała. Może i lepiej. Gdybym zaczęła tłumaczyć, że mój mąż wygrywa nocne symfonie chrapania, pewnie skierowałaby mnie na jakiś urlop zdrowotny.
Wieczorem postanowiłam nie iść spać razem z nim. Poczekałam, aż zaśnie. Wzięłam ciepłą herbatę i koc, zaszyłam się w fotelu w salonie. Próbowałam czytać, choć słyszałam jego chrapanie przez drzwi. Wydawało się cichsze z oddali, ale dalej wwiercało się w mózg. Usnęłam dopiero nad ranem, skulona i z bolącym karkiem.
Uważał to za absurd
Najpierw były zatyczki do uszu. Kupiłam trzy różne rodzaje: piankowe, silikonowe i takie dziwne z filtrem akustycznym, które ponoć redukują dźwięk, ale nie tłumią oddechu. Ha! Jakie to były piękne obietnice producentów. Żadne nie działały. Chrapanie przebijało się jak dźwięk syreny strażackiej przez firanki. Przez chwilę myślałam, że może to ja mam jakiś nadzwyczajny słuch, tylko po co komu taki dar, skoro można przez niego oszaleć?
Potem miałam aplikację na telefonie. Białe szumy, odgłosy deszczu, dźwięk lasu — nic. Cokolwiek puszczałam, i tak po chwili wracało znajome HHRRRRRR-KHHRRRRRRR. Jakby ktoś próbował odkurzaczem wciągać kamienie.
— Może ty po prostu masz za płytki sen — powiedział kiedyś, jakby właśnie odkrył tajemnicę mojego cierpienia.
— Może to ty za głośno chrapiesz — odparłam i wyszłam z sypialni.
Wtedy właśnie po raz pierwszy padła propozycja osobnych pokoi. Nie z jego strony — z mojej. Uważał to za absurd.
— Jak to? To co, będziemy jak staruszkowie z angielskiego filmu? — zapytał z lekką drwiną.
— Staruszkowie przynajmniej śpią — odparłam, zerkając na swoje zapuchnięte oczy w lustrze.
Nie chciałam spać osobno. Serio. To nie było moje marzenie. Zawsze uważałam, że spanie z mężem to coś więcej niż sen — to bliskość, ciepło, poczucie bezpieczeństwa. Ale nie mogłam już ignorować tego, że po prostu się wykańczam.
Przysunął się bliżej
Wprowadziłam się na próbę do pokoju gościnnego. Miałam spać tam tylko kilka nocy, żeby się wyspać. Minęły trzy tygodnie. Nie chciałam wracać. On milczał. Ja też. Coś zaczynało się między nami psuć.
— Dobrze ci tam? — zapytał pewnego wieczoru, stając w drzwiach mojego tymczasowego azylu. Był oparty o framugę, z kubkiem herbaty w ręku. Patrzył na mnie jak ktoś, kto nie bardzo wie, czy ma się śmiać, czy przepraszać.
— Śpię — odpowiedziałam krótko. Nie chciałam wojny, ale i nie zamierzałam udawać, że wszystko jest w porządku.
— Ja bez ciebie nie śpię… — mruknął, odstawiając kubek na szafkę. — Kręcę się jak głupi po tym łóżku.
— No tak, teraz chrapiesz tylko dla siebie — rzuciłam z goryczą.
Wzruszył ramionami, ale nie odszedł. Usiadł na brzegu łóżka. Przez chwilę milczeliśmy.
— Poszedłem do lekarza — powiedział nagle.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
— Kiedy?
— W zeszłym tygodniu. Powiedziałem, że chrapię i że... psuje to nasze noce. Teraz będzie lepiej.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Byłam zdumiona. Przez miesiące walczyłam o to, żeby w ogóle zauważył problem. A on, po cichu, sam z siebie, zrobił coś, czego się po nim nie spodziewałam.
— Dlaczego nic nie mówiłeś? — spytałam ciszej.
— Bo… głupio mi było. Wiesz, zawsze śmiałem się z ludzi, którzy chrapią. Myślałem, że to jakaś pierdoła. A teraz... widzę, że to poważne. — Przysunął się bliżej i położył rękę na mojej. — Tęsknię za tobą. Nie tylko za twoim ciałem obok. Za tobą, za nami.
Położyłam dłoń na jego palcach. Coś we mnie zmiękło. Może jeszcze nie było za późno.
Nie było idealnie, ale prawdziwie
Wróciłam do naszej sypialni tydzień później. Nie bez oporów, nie z przekonaniem, a z jakąś ostrożną nadzieją. On leżał już w łóżku.
— Mam nadzieję, że coś się zmieni — zapewnił. — Wiedz, że próbuję.
Wróciłam pod jego kołdrę i przytuliłam się do niego. Czułam, że też się spięłam — nie ze strachu, tylko z obawy, że znów będzie po staremu. Że znowu nadejdzie ten dźwięk, który rozdziera ciszę i moją cierpliwość. Ale tej nocy… chrapał ciszej. Krócej. Dało się to znieść. Zasnęłam. Po raz pierwszy od wielu tygodni zasnęłam obok niego. I spałam do rana.
Następne noce nie były już tak idealne. Były lepsze i gorsze. Były chwile, że znów brałam poduszkę i wychodziłam. Ale były też takie, w których leżeliśmy razem, rozmawialiśmy długo po zgaszeniu światła i śmialiśmy się z tego, jak to z nami jest: że kochamy się, ale czasem mamy ochotę siebie nawzajem udusić.
— Może tak właśnie wygląda małżeństwo — powiedziałam któregoś wieczoru. — Trochę chrapania, trochę ciszy, trochę krzyku, trochę czułości.
— I dużo poduszek do rzucania — dodał i parsknęliśmy śmiechem.
Nie było idealnie, ale było prawdziwie. I chyba właśnie na tym nam zależało najbardziej.
Nauczyłam się odpuszczać
Nie ma jednego przepisu na udane małżeństwo. My nasze budujemy z drobnych kompromisów, z rozmów, z momentów ciszy i ze złości, która czasem musi wybrzmieć. Chrapanie mojego męża nie zniknęło całkowicie. Nie zdarzył się cud — on nadal czasem budzi mnie w środku nocy, a ja nadal, choć z mniejszą wściekłością, zakładam zatyczki do uszu i przekręcam się na drugi bok.
Ale coś się zmieniło. On się stara. Ja też się staram. I chyba właśnie to nas zbliżyło — to, że przestaliśmy udawać, że wszystko jest okej. Że powiedzieliśmy sobie, co nas boli, i zamiast się obrażać, zaczęliśmy szukać rozwiązania.
Zdarza się, że śpię w drugim pokoju. I on to rozumie. Nie robi z tego dramatu. Wie, że to nie jest ostateczność, tylko sposób na przetrwanie trudnej nocy. Zdarza się też, że on zasypia pierwszy, a ja przychodzę później i przytulam się do jego pleców. Wtedy czuję, że mimo tych wszystkich różnic i irytujących nawyków, jesteśmy razem. I że to jest ważniejsze niż idealna cisza w nocy.
Nauczyłam się odpuszczać. On nauczył się słuchać. Może jeszcze wiele przed nami, może z wiekiem jego chrapanie będzie głośniejsze, a moja cierpliwość słabsza. Ale póki co, mamy siebie. I tak: kocham mojego męża. Nawet jeśli czasem śni mi się, że rzucam w niego budzikiem.
Renata, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka napisała list do Mikołaja, a ja się załamałam. Nawet jeśli zrobiłabym wszystko, nie dam jej tego, czego pragnie”
- „Miałam spędzać święta sama, ale zjawił się towarzysz. Takiego gościa nie spodziewałabym się w najśmielszych snach”
- „Prezentu od męża nie znalazłam pod choinką, ale za zamkniętymi drzwiami. Musiałam być przez ten rok bardzo grzeczna”

