Reklama

Nie tak to miało wyglądać. Patrząc na nią teraz, czuję obrzydzenie. Nie dlatego, że się zmieniła – bo nie zmieniła się wcale. Jest tą samą kobietą, którą kiedyś kochałem ponad wszystko. Ale już nie mogę jej dotknąć, nie mogę spojrzeć na nią tak jak kiedyś. W nocy odwracam się do niej plecami, bo nie jestem w stanie spać, czując jej oddech na karku.

Reklama

Wszystko mi przypomina ten dzień

Coś we mnie umarło tamtego dnia, gdy się dowiedziałem. Ale zostałem. Nie dla niej. Dla dzieci. Bo one mnie kochają, bo dla nich nadal jestem ojcem, który trzyma ten dom w kupie. Nie mogą wiedzieć, że gdy na nią patrzę, czuję mdłości.

Pamiętam dokładnie ten dzień. Wracałem wcześniej z delegacji, zmęczony, ale szczęśliwy, że w końcu zobaczę dzieci. Miałem dla nich drobne upominki, jakieś zabawki, książeczki – zawsze coś przywoziłem, bo ich uśmiech był dla mnie wszystkim. Gdy podjechałem pod dom, od razu zauważyłem obce auto na podjeździe. Pomyślałem, że to kurier albo znajoma żony. Ale gdy otworzyłem drzwi, uderzył mnie zapach jej perfum wymieszany z męskim potem.

Serce waliło mi jak młotem. W salonie nikogo nie było, ale słychać było cichy chichot z sypialni. Mojej sypialni. Ruszyłem tam jak automat, choć w głowie kołatało mi się jedno: nie rób tego, nie chcesz tego widzieć. Ale musiałem.
Otworzyłem drzwi i zobaczyłem ich. Moja żona leżała naga w pościeli, a obok niej jakiś mężczyzna, równie nagi, z ręką rzuconą na jej biodro.

Zamarłem. Oni też. W pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że stoję w drzwiach. A potem… zaczęła się chaotyczna szamotanina. On chwytał ubrania, ona zasłaniała piersi i mamrotała coś w stylu:

– To nie tak, posłuchaj…

Nie słuchałem. Wyszedłem. Nie krzyczałem, nie zrobiłem awantury. Byłem zbyt zszokowany. Dopiero później, gdy dzieci wróciły ze szkoły, uświadomiłem sobie, że nie mogę ich zostawić. Nie mogłem zniszczyć im domu. Ale nie mogłem też już kochać tej kobiety.

Przez kilka dni byłem jak duch

Chodziłem do pracy, odbierałem dzieci ze szkoły, robiłem zakupy – wszystko mechanicznie, bez emocji. Żona próbowała ze mną rozmawiać, ale ja milczałem. Nie chciałem jej słuchać. Każde jej słowo brzmiało jak kolejne kłamstwo.

– To był błąd, jedno potknięcie… – szeptała, gdy wieczorem próbowała mnie zatrzymać w kuchni.

Nie patrzyłem na nią. Wystarczyło, że miałem przed oczami tamtą scenę. Jej ciało pod innym facetem. Jak mogła? Przecież zawsze myślałem, że mamy dobre małżeństwo. Że jesteśmy rodziną.

– Kocham cię – powiedziała któregoś dnia, siadając obok mnie na kanapie.

Odsunąłem się.

– Nie – odpowiedziałem cicho. – Nie kochasz. Gdybyś kochała, nie zrobiłabyś tego.

Pokiwała głową, jakby się spodziewała tej odpowiedzi. Ale nie odpuszczała. Błagała mnie o rozmowę, o drugą szansę. Tłumaczyła, że to było chwilowe zauroczenie, że czuła się samotna, że ja byłem ciągle w pracy. Że to nic nie znaczyło. Nic nie znaczyło? Jakim cudem?

Ale nie krzyczałem. Nie urządzałem awantury. Nie dla niej, nie dla nas. Dla dzieci. Nie chciałem, żeby słyszały, żeby widziały, jak się kłócimy. Już wystarczyło, że ja musiałem codziennie na nią patrzeć i udawać, że wszystko jest normalnie. Nie było. I nigdy już nie będzie.

Zacząłem jej nienawidzić

Może wtedy, gdy wieczorem próbowała mnie dotknąć, jakbyśmy nadal byli mężem i żoną. Jakby nic się nie stało. Może wtedy, gdy słyszałem jej telefoniczne rozmowy z przyjaciółką, w których mówiła, że „wszystko się jakoś ułoży”. Nie, nie ułoży się. Ona myślała, że wystarczy się postarać, być miłą, ugotować obiad, uśmiechnąć się do mnie przy śniadaniu. A ja każdego dnia czułem, że się duszę.

W nocy nie mogłem spać. Leżała obok, oddychała spokojnie, jakby miała prawo do tego spokoju. A ja? Czułem, jak żółć zalewa mi gardło. Gdybym miał wybór, spałbym w salonie, ale wtedy dzieci mogłyby coś zauważyć. Więc trwałem w tym piekle, dzień po dniu, noc po nocy. Któregoś wieczoru syn, dziewięcioletni Kuba, usiadł obok mnie na kanapie.

– Tato, czemu mama jest smutna? – zapytał.

Zamarłem. Przez chwilę miałem ochotę powiedzieć mu prawdę, wykrzyczeć, że jego matka jest zdrajczynią, że rozpieprzyła nasze życie dla jakiegoś typa, którego imienia nawet nie chciałem znać. Ale nie mogłem.

– Po prostu trochę się kłóciliśmy – skłamałem.

– Ale wy się kochacie, prawda? – dopytał, patrząc na mnie swoimi wielkimi, dziecięcymi oczami.

Nie odpowiedziałem od razu. Czułem, jak coś mnie rozrywa od środka.

– Tak, synku – wymusiłem uśmiech. – Kochamy cię bardzo.

To była jedyna prawda, którą mogłem mu dać.

Żyłem w kłamstwie

Z czasem przyzwyczaiłem się do udawania. Do fałszywych uśmiechów przy kolacji, do pozornej normalności, której dzieci tak bardzo potrzebowały. One niczego się nie domyślały. Myślały, że tata po prostu jest trochę smutniejszy niż zwykle, a mama bardziej się stara. Może nawet były szczęśliwe, widząc, jak matka próbuje ratować coś, co dawno umarło.

Ale ja już nie byłem ich tatą w tym domu. Byłem cieniem siebie sprzed lat. Gościem, który czeka, aż dzieci pójdą spać, byle tylko nie musieć dłużej patrzeć na tę kobietę. Ona nadal próbowała. „Może pojedziemy gdzieś tylko we dwoje?”, „Daj mi szansę”, „Nie chcesz tego spróbować?”. Za każdym razem patrzyłem na nią i widziałem tylko jedno: jej nagie ciało w ramionach innego faceta. Nie, nie chciałem próbować.

Pewnego dnia, gdy zawoziłem dzieci do szkoły, moja córka powiedziała coś, co wryło mi się w pamięć:

– Tato, dlaczego już nie przytulasz mamy?

Zakręciłem gwałtownie, bo dłoń na kierownicy mi zadrżała.

– Jak to? – wydukałem, udając, że nie wiem, o co chodzi.

– Kiedyś zawsze trzymaliście się za ręce. Teraz nie – westchnęła i spojrzała w okno. – To przez tę kłótnię?

Nic nie powiedziałem. Bo co miałem powiedzieć? Że już nie mogę jej dotknąć, bo mnie odrzuca? Że każda myśl o niej budzi we mnie wściekłość? Że zostałem tylko dla nich, dla moich dzieci, i nienawidzę każdego dnia, w którym muszę grać tę farsę? Nie odpowiedziałem nic. Bo prawda była dla nich zbyt brzydka.

Grałem swoją rolę

Udawałem, że mnie to nie niszczy. Dzień po dniu, noc po nocy. Wstawałem rano, jadłem z nimi śniadanie, rozwoziłem dzieci do szkoły, wracałem do pracy. Wieczorami siedziałem z nimi, oglądałem bajki, pomagałem w lekcjach. A potem kładłem się do łóżka obok kobiety, której nie chciałem znać.

Ona nie przestała próbować. Gotowała moje ulubione dania, przynosiła mi kawę do pracy, kupowała mi koszule, jakby wmawiając sobie, że to coś zmieni. Że jeśli wystarczająco się postara, wszystko wróci do normy.
Ale nie wróci.

Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, podeszła do mnie.

Jak długo będziesz mnie karał? – zapytała cicho.

Nie spojrzałem na nią.

– To nie kara – powiedziałem, czując, jak zaciska mi się gardło. – Po prostu tak jest.

– A gdybyś to ty zrobił? – zapytała drżącym głosem. – Gdybyś to ty mnie zdradził, czy chciałbyś, żebym ci wybaczyła?

To mnie wściekło.

Nie zdradziłbym cię – odparłem sucho. – Nigdy.

Zobaczyłem, jak traci nadzieję. Ale nie czułem już nic. Ani satysfakcji, ani żalu. Tylko pustkę. Odeszła bez słowa. A ja siedziałem jeszcze długo w salonie, wsłuchując się w ciszę tego domu. Domu, który kiedyś był pełen miłości. Zostałem dla dzieci. Ale to nie zmieniało faktu, że każdego dnia, patrząc na nią, brzydziłem się coraz bardziej.

Nigdy jej tego nie zapomnę

Minął rok. Rok odkąd zobaczyłem, jak niszczy wszystko, co mieliśmy. Czy było lepiej? Nie. Po prostu nauczyłem się z tym żyć. Dzieci nadal nie wiedziały. Nadal myślały, że ich rodzice są razem, choć coraz rzadziej śmiałem się przy nich, coraz częściej wychodziłem z domu bez słowa. Coraz bardziej zamykałem się w sobie.

Ona wciąż próbowała. Może myślała, że jeśli będzie wystarczająco cierpliwa, coś się zmieni. Może liczyła na to, że pewnego dnia obudzę się i stwierdzę, że mogę jej wybaczyć. Ale nie mogłem. Czasem siedziałem w nocy w kuchni i myślałem, co by było, gdybym wtedy odszedł. Może byłbym teraz szczęśliwszy. Może byłbym wolny od tego uczucia, które dławiło mnie za każdym razem, gdy jej dotyk omyłkowo zetknął się z moim. Ale wiedziałem, że jeśli bym odszedł, dzieci cierpiałyby bardziej niż ja. A ja nigdy nie pozwolę, żeby przez nią straciły poczucie bezpieczeństwa.

Zostałem. Dla nich będę ojcem, który wciąż jest w domu, który przychodzi na wywiadówki, który uczy syna grać w piłkę i pomaga córce robić prace plastyczne. Ale dla niej… Dla niej już nigdy nie będę mężem. Bo można żyć w jednym domu. Można dzielić posiłki, budzić się w tym samym łóżku. Można udawać. Ale miłość? Miłość umarła tamtego dnia, gdy zobaczyłem jej nagie ciało w objęciach obcego mężczyzny. I nie wróci już nigdy.

Paweł, 39 lat

Reklama

Czytaj także:
„Chciałem mieć najpiękniejsze róże na osiedlu, więc nie szczędziłem kasy. Ale ludzka zazdrość nie zna granic”
„Ciężko pracowałam na awans, wyrabiając nadgodziny z szefem. Teraz zamiast na wymarzoną premię czekam na 800 plus”
„W pracy spotkałam moją dawną prześladowczynię ze szkoły. Miałam ją w garści, ale złożyła mi zaskakującą propozycję”

Reklama
Reklama
Reklama