Reklama

Odkąd pamiętam, mama była dla mnie wszystkim. Ciepłem, które czułam, wracając do domu, głosem rozsądku w chwilach chaosu, ręką trzymającą mnie mocno, gdy świat próbował się zawalić. Jej śmierć przyszła nagle i zostawiła po sobie pustkę, której nic nie potrafiło wypełnić. Byłam przekonana, że tata czuje podobnie – w końcu przeżyli razem ponad dwadzieścia lat. Jednak już po kilku miesiącach zaczęłam dostrzegać coś, co mnie mroziło od środka: spojrzenia rzucane obcym kobietom, zbyt długie rozmowy z sąsiadką, perfumy, których nigdy wcześniej nie używał. Moja rozpacz nie zdążyła jeszcze ostygnąć, a on zdawał się iść dalej, jakby mama była tylko wspomnieniem.

Cisza po niej

Po pogrzebie dom jakby przestał oddychać. Zegar w kuchni dalej tykał, kran dalej przeciekał, ale wszystko było inne. Każdy kąt wydawał się pustą przestrzenią, którą kiedyś wypełniał śmiech mamy. Czasem łapałam się na tym, że wchodząc do mieszkania, wołałam: „– Mamo, jestem!” i dopiero cisza, która odpowiadała mi z przedpokoju, przypominała, że jej już nie ma.

Tata przez pierwsze tygodnie wyglądał jak cień samego siebie. Nosił jej sweter, ten beżowy, którego tak nie lubiłam. Siadał w fotelu i wpatrywał się w jakiś punkt na ścianie. Nie pytał, czy zjadłam. Nie komentował ocen. Ja też nie pytałam, czy coś boli, bo wiedziałam, że boli wszystko.

– Chcesz herbaty? – zapytałam któregoś dnia, stawiając przed nim kubek z jej ulubionym zapachem – maliną z lipą.

Skinął głową, ale nie sięgnął po kubek. Po chwili powiedział coś, czego się nie spodziewałam.

– Ładnie dziś pachniesz. Jak twoja mama.

Nie wiedziałam, czy się uśmiechnąć, czy rozpłakać. Mijały kolejne miesiące, a ja próbowałam odnaleźć się w rzeczywistości bez niej. Chodziłam do szkoły, wracałam, gotowałam. Czasem zaglądała do nas ciocia Ela, mama mojej koleżanki, z jakimś ciastem albo zupą. I to właśnie wtedy pierwszy raz zauważyłam, że tata patrzy na nią... inaczej. Za długo, za miękko. Pomyślałam, że może mi się wydaje. Bo przecież nie minął jeszcze nawet rok. Bo przecież... on nie może. Nie tak szybko.

Kobieta w czerwonej sukience

To było w sobotę. Wróciłam wcześniej ze szkoły, bo próbne matury skróciły lekcje. Gdy weszłam do domu, usłyszałam śmiech. Kobiecy. Rzadki dźwięk w tych ścianach, który zaskoczył mnie i zaniepokoił jednocześnie. Podeszłam do kuchni i stanęłam jak wryta. Przy stole siedziała kobieta w czerwonej sukience – nie tej zwykłej, dziennej, ale takiej z odkrytymi ramionami. Miała mocny makijaż, długie paznokcie i buty na obcasie, które nie pasowały do naszego domu.

Tata stał przy kuchence i mieszał coś w garnku. Uśmiechał się. Uśmiechał się.

– O, jesteś – rzucił, jakby to była najzwyklejsza sobota na świecie. – To jest Aldona, znajoma z pracy. Przyszła na kawę.

– Kawę? – powtórzyłam głucho.

– Tak. Pomogła mi ostatnio z papierami po mamie... To znaczy po twojej mamie – poprawił się niezręcznie, ale kobieta w czerwonym nie wyglądała na skrępowaną. Wręcz przeciwnie. Uśmiechała się do mnie z wyższością.

– Dużo tych papierów, oj dużo – powiedziała, jakby znała naszą historię lepiej niż my sami.

– Ja się położę – mruknęłam i wycofałam się do pokoju.

Za drzwiami słyszałam śmiechy, stukanie filiżanek i zbyt swobodne rozmowy. Nie chciałam podsłuchiwać, ale one same przeciekały przez ściany. „Nie tak sobie wyobrażałam żałobę”, pomyślałam. „Nie z czerwoną sukienką i makijażem jak na wesele”. Przewróciłam się na bok i wcisnęłam twarz w poduszkę. A łzy napłynęły same.

Nie tak miało być

Myślałam, że to był jednorazowy wybryk. Że Aldona wpadła, wypiła kawę, pośmiała się i zniknęła. Ale myliłam się. Pojawiła się tydzień później. I kolejny. Czasem wpadała „przypadkiem”, kiedy ja wracałam ze szkoły. A czasem już była – z rozpiętą bluzą taty, jakby dopiero co ją założyła, z zapachem perfum tak duszącym, że chciało mi się od niego kaszleć.

Tata coraz częściej wychodził wieczorami. Nie mówił, dokąd. Kiedy pytałam, odpowiadał zdawkowo:

– Spotkanie z klientem.

– Kobieta w czerwonym? – rzuciłam któregoś wieczoru.

Zamarł w progu. Spojrzał na mnie przez dłuższą chwilę, potem westchnął.

– Nie bądź złośliwa. Masz prawo się złościć, ale ja też mam prawo żyć.

– Mama nie żyje nawet rok – powiedziałam cicho. – Ty już... chcesz żyć?

– Nie przestałem. I nie chcę być sam.

Nie powiedziałam nic więcej. Wróciłam do swojego pokoju i usiadłam przy biurku, udając, że uczę się do sprawdzianu z biologii. Ale jedyne, co widziałam przed oczami, to zdjęcie mamy w ramce, stojące na półce. Jej oczy, uśmiech, który już nie wróci. I tatę, który ten uśmiech tak łatwo puścił w niepamięć.

Tego wieczoru zadzwoniłam do mojej cioci Izy. Po raz pierwszy od pogrzebu.

– Ciociu, czy ty też masz wrażenie, że mama odchodzi drugi raz?

Po drugiej stronie było długo cicho. A potem ciocia powiedziała coś, czego się nie spodziewałam:

– Wujek po śmierci swojej żony też nie czekał długo. Ale nie martw się, kochanie. Mężczyźni są inni.

Tylko ja nie potrafiłam być inna.

Pytania bez odpowiedzi

Zaczęłam zadawać sobie pytania, na które nikt nie chciał mi odpowiedzieć. Czy tata naprawdę kochał mamę? Czy to możliwe, że po tylu latach wspólnego życia, można tak szybko o kimś zapomnieć? Czy on też w nocy wciąż słyszał jej głos, jak ja – gdy w półśnie myliłam dźwięk wiatru z jej cichym nuceniem pod nosem?

Nie chciałam zadawać tych pytań jemu, bo wiedziałam, że nie usłyszę tego, czego potrzebowałam. A może nie umiałby odpowiedzieć. Może nawet nie próbowałby zrozumieć. Tata był mężczyzną, który woli coś robić niż przeżywać. Naprawiał świat, kiedy się psuł. Nie rozmawiał o nim. Któregoś popołudnia, gdy siedziałam w salonie i przeglądałam stare albumy, wszedł cicho, usiadł naprzeciwko i spojrzał mi przez ramię.

– Pamiętasz ten wyjazd nad morze? – zapytał, wskazując zdjęcie, na którym mama trzymała mnie na barana.

Skinęłam głową.

– Ona wtedy wiedziała – powiedział po chwili. – Już miała wyniki badań, ale nic nam nie mówiła. Chciała, żebyśmy się śmiali. Żebyśmy mieli ten jeden ostatni, dobry czas.

Poczułam gulę w gardle. Nie potrafiłam wykrztusić słowa.

– Nie chcę zapomnieć o niej – dodał, jakby czytał w moich myślach. – Ale nie umiem żyć w tym smutku codziennie.

– To nie chodzi o to, że chcesz żyć – szepnęłam. – Tylko o to, z kim chcesz to robić.

Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł do kuchni. A ja zostałam z pytaniami, które znowu zostały bez odpowiedzi.

Z ojcem przy stole

Kolacja wyglądała jak teatr jednego aktora. Tata smażył naleśniki, żartował, podśpiewywał, jakbyśmy mieli gości. Jakby coś odgrywał. Tylko że sala była pusta, a widz – jeden. Ja. Siedziałam przy stole i dłubałam widelcem w sałatce.

– Zjesz, czy tylko będziesz to przesuwać po talerzu? – zapytał w końcu, z udawaną wesołością.

– Nie jestem głodna.

– To ulubione naleśniki twojej mamy.

Spojrzałam na niego uważnie. Widziałam, że się stara. Ale nie wiedziałam już, czy robi to z potrzeby serca, czy z poczucia winy.

– A Aldona też lubi naleśniki? – wypaliłam, nie patrząc mu w oczy.

Zamilkł. Usłyszałam tylko, jak ściąga patelnię z ognia. Westchnął cicho, jakby długo nosił to westchnienie w sobie.

Wiem, że ci trudno to zaakceptować. Ale Aldona nie zastępuje twojej mamy.

– A co robi? Przychodzi, siada przy jej stole, używa jej kubków i rozkłada się na jej fotelu.

– To już nie jest tylko jej fotel – powiedział twardo. – To jest nasz dom. Nasz, nie jej. I musimy w nim jakoś żyć dalej.

– Ty może musisz – odparłam. – Ja jeszcze chcę za nią tęsknić.

Wstałam, odsunęłam krzesło i wyszłam do swojego pokoju. Za plecami słyszałam, jak przekłada naleśniki na talerz. Sam. W ciszy. Bez śmiechu, który jeszcze przed chwilą tak nienaturalnie rozbrzmiewał. I nagle poczułam, że znowu jesteśmy sobie obcy.

Mój dom na nowo

Nie było żadnego wielkiego wybuchu. Nie rozbiłam talerza, nie wybiegłam z domu, nie krzyczałam, że go nienawidzę. Ale coś się we mnie wyciszyło. Może to była rezygnacja, a może pogodzenie się z tym, że tata nie wróci do bycia tym samym człowiekiem. Bo może nigdy nim nie był. Po prostu wcześniej był przy mamie, więc nie musiałam tego dostrzegać.

Z Aldoną nauczyłam się żyć na dystans. Nie rozmawiałyśmy za wiele, choć raz przyniosła mi lusterko do torebki, „bo widziała takie i pomyślała o mnie”. Podziękowałam, odłożyłam na półkę i nigdy go nie użyłam. Tata przestał udawać. Czasem siadał obok mnie na kanapie, oglądał serial, który lubiłam, milcząc przez cały odcinek. I to milczenie było łatwiejsze niż rozmowy z poprzednich tygodni. Nie próbował mnie już przekonywać, nie szukał aprobaty. Po prostu był.

W rocznicę śmierci mamy zaproponował, że pójdziemy razem na cmentarz. Wziął kwiaty i znicz. Nie mówił wiele, ale kiedy stanęliśmy przy jej grobie, ścisnął mnie za rękę. I trzymał tak długo, aż sama ją odsunęłam.

– Przepraszam, że czasem nie wiem, jak być ojcem – powiedział wtedy. – Ale chcę się tego nauczyć. Dla ciebie.

Nie odpowiedziałam od razu. Ale tego wieczoru, gdy wróciliśmy, po raz pierwszy od miesięcy usiedliśmy przy stole i zjedliśmy wspólnie kolację. Bez aktorstwa. Bez gry. Po prostu razem. Bo może nie da się wrócić do tego, co było. Ale można nauczyć się budować coś nowego.

Emilia, 18 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama