Reklama

Od września mieszkam sam. To brzmi jak suchy fakt, coś, co można rzucić mimochodem w rozmowie, ale w rzeczywistości jest jak ciągle otwarta rana, której nikt nie opatruje, bo przecież już powinna się zagoić. Moje mieszkanie jest ciche aż do bólu. Każdy dźwięk odbija się od ścian i wraca do mnie podwójnie. Kroki są głośniejsze, czajnik gotuje się jakby dłużej, a nocą słyszę nawet własny oddech. Nigdy nie wiedziałem, że cisza potrafi tak męczyć.

Myślałem o niej

Oliwia zostawiła tu więcej, niż zabrała. Jej kubek – niebieski, z odpryskiem przy uchu – nadal stoi w szafce. Nie dlatego, że zapomniałem go wyrzucić, po prostu go nie ruszam. Jakby dotknięcie było równoznaczne z przyznaniem, że to naprawdę koniec. Mówię ludziom, że zrozumiałem, że wszystko sobie poukładałem i że potrzebowałem czasu. Nie mówię, co dokładnie zrozumiałem, bo kiedy próbuję nazwać to wprost, słowa zaczynają się rozmywać. To nie była tylko zdrada – tak sobie powtarzam. To było pogubienie, zmęczenie, moment, który urósł do rangi decyzji, zanim zdążyłem go zatrzymać.

Najbardziej boli brak drobiazgów. Tego, że nikt nie poprawia mi kołnierza kurtki, nikt nie pyta, czy wrócę późno, nikt nie śmieje się pod nosem, kiedy robię za słabą herbatę. Zastanawiam się, czy ona jeszcze o mnie myśli, czy w ogóle pojawiam się jej w głowie, czy zostałem już odłożony na półkę z napisem „zamknięte”.

Decyzja o zaproszeniu jej przyszła nagle, bez planu i bez strategii, jak impuls, który wymyka się spod kontroli. Sylwester, kolacja, kilka godzin rozmowy. „Ostatnia szansa, żeby sprawdzić” – powiedziałem sobie. Nie żeby naprawić, żeby wrócić, tylko sprawdzić. Jeśli nie przyjdzie, będę wiedział, że to koniec.

Chciałem ją zobaczyć

Zadzwoniłem do niej wieczorem, już po dwudziestej. Kiedy w końcu nacisnąłem zieloną słuchawkę, ręka lekko mi drżała, choć próbowałem wmówić sobie, że to zwykła rozmowa, nic więcej. Odebrała po trzecim sygnale.

– Słucham – powiedziała spokojnie, bez zaskoczenia, jakby wiedziała, że w końcu się odezwę.

Powiedziałem, że chciałem zaproponować kolację w Sylwestra. Bez podniosłych słów, bez obietnic. Usłyszałem własny głos i zdziwiło mnie, jak bardzo był opanowany, niemal obcy.

– Nie obiecuję cudów – dodałem po chwili. – Chciałem tylko spróbować porozmawiać.

Po drugiej stronie zapadła cisza, tym razem dłuższa. W głowie zacząłem analizować wszystko naraz, tempo jej oddechu, to jedno zawahanie.

– Kolacja to tylko kolacja – odpowiedziała w końcu. – Nic więcej.

– Wiem – powiedziałem szybko, jakbym bał się, że jeśli się zawaham, wycofa propozycję.

Zgodziła się. Kiedy się rozłączyliśmy, siedziałem jeszcze chwilę z telefonem w dłoni, próbując odtworzyć każde słowo. Zastanawiałem się, czy jej głos był bardziej zmęczony czy obojętny i czy to w ogóle robiło różnicę. Przekonywałem siebie, że skoro się zgodziła, to znaczy, że coś jeszcze zostało.

Wciąż miałem nadzieję

Przyszła punktualnie. Kiedy otworzyłem drzwi, stała prosto, w płaszczu zapiętym pod samą szyję, jakby przyszła tylko na chwilę i chciała mieć możliwość wyjścia w każdej sekundzie. Uśmiechnęła się grzecznie, bez tego czegoś, co kiedyś sprawiało, że wszystko między nami działo się samo.

– Cześć – powiedziała.

– Cześć – odpowiedziałem, odsuwając się, żeby ją wpuścić.

Wieczór układał się poprawnie. Rozmawialiśmy o pracy, o ludziach, których oboje znaliśmy, o rzeczach, które nie niosły ze sobą ryzyka. Zauważałem każdy jej ruch, sposób, w jaki odkładała widelec, jak poprawiała rękaw, kiedy sięgała po szklankę. Ani razu mnie nie dotknęła, nawet przypadkiem, jakby między nami była niewidzialna linia, której oboje pilnowaliśmy.

Skupiłem się na tym, że siedziała naprzeciwko mnie, że jadła kolację, którą przygotowałem, że była. Cisza między nami nie była niezręczna, raczej miękka, pozornie bezpieczna. Pomyślałem, że może wystarczy czasu, że nie wszystko musi wydarzyć się od razu. Myliłem brak konfliktu z bliskością i nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem w to wierzyć.

Zebrałem się na odwagę

Zbliżała się północ. W telewizji zaczęło się odliczanie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, a ja czułem, jak narasta we mnie napięcie. Ten moment od początku wisiał w powietrzu, choć udawaliśmy, że go nie widzimy. Wiedziałem, że jeśli nic nie powiem, wieczór po prostu się rozpadnie na grzeczne pożegnanie i ciszę, która zostanie ze mną na długo.

Serce biło mi szybciej. W głowie miałem jedno zdanie, powtarzane wiele razy, wygładzone tak, żeby zabrzmiało jak początek, a nie prośba. Kiedy liczby na ekranie zaczęły zmieniać się szybciej, odezwałem się, zanim zdążyłem się rozmyślić.

– Zacznijmy od nowa.

Spojrzała na mnie uważnie, bez gniewu, bez zdziwienia, jakby czekała na ten moment od chwili, gdy przekroczyła próg.

– Zacząłeś nowe już wtedy, gdy ją pocałowałeś – powiedziała spokojnie.

Nie zrozumiałem od razu. Chciałem coś dodać, wytłumaczyć, wcisnąć między te słowa jakąś wersję wydarzeń, która brzmiałaby łagodniej. Nie dała mi jednak tej przestrzeni.

– Teraz ja zacznę swoje – ciągnęła dalej. – Ale bez ciebie.

Miała rację

Odliczanie w telewizji dobiegło końca, rozległy się życzenia i oklaski, a ja siedziałem w miejscu, jakby dźwięki dochodziły z innego świata. Zderzenie było ciche, bez krzyku i łez, ale uderzyło mocniej niż wszystko, czego się bałem. Dopiero wtedy zobaczyłem, jak bardzo myliłem się co do tego wieczoru i jak długo trzymałem się iluzji, która była wygodniejsza od prawdy.

Wstała od stołu bez pośpiechu, jakby ta decyzja zapadła w niej dużo wcześniej i teraz nie wymagała już żadnego wysiłku. Założyła płaszcz, wygładziła go dłonią i spojrzała na mnie z tym samym spokojem, który miałem w pamięci z końca naszego związku. Nie było w nim żalu ani pretensji, raczej zamknięcie czegoś, co dawno przestało być otwarte.

– Dziękuję za kolację – powiedziała cicho.

Skinąłem głową, bo nie potrafiłem znaleźć właściwych słów. Miałem wrażenie, że jeśli się odezwę, zabrzmi to albo jak obrona, albo jak coś, co powinno paść wcześniej. Kiedy była już przy drzwiach, odezwałem się jednak, bardziej z potrzeby usłyszenia odpowiedzi niż z nadziei, że coś zmieni.

To był koniec

– To naprawdę wszystko?

Odwróciła się powoli.

– To było wszystko już dawno – odpowiedziała.

Drzwi zamknęły się za nią cicho. Zostałem sam, ale tym razem nie towarzyszyło mi to znane uczucie nagłej straty. Pojawiła się raczej jasność, nieprzyjemna i ostra, jak światło zapalone w środku nocy. Dopiero wtedy zrozumiałem, że nie zaprosiłem jej z miłości ani z tęsknoty za nią, tylko z lęku przed konsekwencjami własnych decyzji. Chciałem ulgi, nie odpowiedzialności. Chciałem, żeby ktoś zdjął ze mnie ciężar, który sam na siebie włożyłem.

Adam, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama