„Nie miałam odwagi wyznać córce, że to nasze ostatnie Boże Narodzenie razem. Dławiłam się bólem w samotności”
„Podeszłam do uchylonego okna i zaczerpnęłam świeżego powietrza. Chłodny podmuch mroził mi twarz i osuszał mokre policzki. Prawdę mówiąc, chyba nie byłam już w stanie płakać”.

Jakoś nie mogłam się zebrać, żeby przygotować kolację wigilijną. Marzyłam tylko o tym, by się położyć obok Kasi, która przez większość dnia spała po tabletkach, i przytulać ją najczulej jak potrafię. Tak na wszelki wypadek, gdyby miało się coś stać. Dopiero ksiądz Andrzej mnie namówił, żeby zrobić wszystko jak co roku.
Skończyłam rozmawiać przez telefon. Ksiądz przystał na moje zaproszenie, mimo iż Wigilia to dla kapłanów pracowity czas. Tego dnia odwiedzają schroniska, spotykają się z samotnymi i bezdomnymi, składają życzenia chorym w szpitalach. A tu jeszcze moje zaproszenie.
– Oczywiście, że się pojawię – ojciec Andrzej zawsze spełniał zachcianki mojej córeczki. Wiedział, że to zapewne jedno z jej ostatnich życzeń...
Była dla mnie wszystkim
Wspominałam zeszłoroczne Boże Narodzenie. Cóż to była za wspaniała uroczystość! Na dwa miesiące przed świętami zdążyłam zaopatrzyć się we wszystkie upominki. Moja Kasia bardzo chciała dostać ubrania dla swoich lalek. Udało mi się trafić w jej gust i schowałam przed nią prezenty w piwnicy. Trudno opisać słowami, jak bardzo się cieszyła, gdy je rozpakowywała!
Podeszłam do uchylonego okna i zaczerpnęłam świeżego powietrza. Chłodny podmuch mroził mi twarz i osuszał mokre policzki. Prawdę mówiąc, chyba nie byłam już w stanie płakać. Moje oczy opróżniły się z łez już jakiś czas temu. Zastanawiam się, jak da się funkcjonować z myślą, że pod własnym dachem gaśnie życie dziecka? To ono powinno cieszyć się każdym dniem!
Skończyło zaledwie dziesięć lat, a cały świat stoi przed nim otworem. Ledwie zdążyło się tu pojawić, a już musi odchodzić z tego świata? Pamiętam, że to był środek zimy, styczeń, kiedy robiłyśmy standardowe badania kontrolne. Pani doktor coś zaniepokojona, przyjrzała się wynikom morfologii.
– Pewnie to jakiś błąd lub nic poważnego – zaczęła ostrożnie. – Mimo wszystko, dobrze byłoby powtórzyć te badania.
Kiedy wyniki kolejnych badań także okazały się nieprawidłowe, otrzymałyśmy skierowanie do lekarza specjalisty. Potem trafiliśmy do szpitala. Jak to możliwe, że moja córeczka, taka radosna i pełna energii, miałaby niedługo odejść? To po prostu nie mieściło mi się w głowie!
Frustracja spowodowana tym, co uważałam za nieprawidłowe diagnozy lekarzy, kazała mi poszukiwać coraz lepszych specjalistów, zamiast koncentrować się na mojej córeczce. Jednak kolejni medycy jedynie przytakiwali temu, co usłyszałam od ich poprzedników.
Kiedy Kasia leżała w szpitalu, jakoś dawałam radę, ale gdy wracałam do pustego mieszkania, ryczałam jak bóbr, otoczona czterema ścianami. Byłyśmy we dwie przeciwko całemu światu. Ojciec mojej córeczki odszedł, zanim jeszcze przyszła na świat. Była dla mnie wszystkim. Podczas długich, nieprzespanych nocy, ciągle wracałam myślami do jej pierwszych kroków i słów, które wypowiedziała...
– Kasia wciąż żyje – to były pierwsze słowa księdza Andrzeja, gdy go spotkałam. Natknęłam się na niego wychodząc ze szpitala, on właśnie kończył wizytę u mojej córki. – Może by pani założyła coś w trochę weselszych barwach? Na żałobę będzie jeszcze moment.
Poczułam się dotknięta jego słowami
Spojrzał na mnie krytycznie, oceniając mój mroczny ubiór – czarny golf, ciemną koszulę i szare spodnie. Prawdę mówiąc, od kiedy usłyszałam diagnozę, że mojej córce pozostało jedynie parę miesięcy życia, pragnęłam, aby cały świat odczuwał moją rozpacz.
Uciszałam rozbawione maluchy, hasające na placu zabaw. Jak one mogą tak wesoło brykać i chichotać, podczas gdy moje dziecko odchodzi? Podobnie zareagowałam na radość pielęgniarki, która z dumą prezentowała swój pierścionek zaręczynowy koleżankom z pracy. Byłam zdania, że wszyscy wokół powinni być świadomi mojego cierpienia i przeżywać je razem ze mną.
– Proszę pani, pani Wioletto, koncentruje się pani wyłącznie na własnej osobie – ksiądz nie owijał w bawełnę. – Zamiast napawać się obecnością córki w tych końcowych momentach, skupia się pani na swoim bólu. A co z uczuciami Kasi? Czemu nie bierze ich pani pod uwagę?
Poczułam się dotknięta jego słowami. Co facet w koloratce może wiedzieć o wychowywaniu dzieci? Albo o cierpieniu matki? Zupełnie nic! I o jakiej on radości wspomina? Pojawiałam się u Kasi dzień w dzień i za każdym razem płakałam przez długie godziny.
– Mamo, nie martw się, czuję się naprawdę dobrze... Za kilka dni znów będziemy razem. Pan doktor stwierdził, że moje wyniki są lepsze – mówiła Kasia, próbując mnie pocieszyć.
Nie zdawała sobie sprawy, że jej życie dobiega końca. Nie potrafiłam jej tego powiedzieć, a według lekarzy to było moim zadaniem.
Pewnego dnia, kiedy odwiedziłam ją w szpitalu, zobaczyłam, że leży tyłem do mnie. Płakała.
– Mamo, umieram, zgadza się? – zapytała przez łzy.
Objęłam ją ramionami, przyciskając mocno do piersi. Oddałabym wszystko, by ta chwila nigdy się nie skończyła! Niestety, los chciał inaczej. Tuż po mnie, do pokoju Kasi wszedł ksiądz Andrzej.
– Czemu tak urocze kobiety płaczą? – rzucił na wstępie.
Miałam wielką chęć wyprosić go za drzwi, byśmy mogły pobyć same, ale Kasia zareagowała pierwsza. Trzęsącym się głosem odparła:
– Czuję, jakbym miała zaraz odejść z tego świata – wyszlochała po raz kolejny.
– Zaraz? W tym momencie? – dopytywał.
– Nie, jeszcze nie teraz, ale niedługo – odparła, pociągając noskiem.
– To po co już teraz płaczesz? Przecież śmierć jest nieodłączną częścią życia każdego z nas. Niektórzy zawitają do raju szybciej, inni później. Ale ostatecznie wszyscy tam dotrzemy. I w niebie znowu się spotkamy. Będziemy tam szczęśliwi. Może więc lepiej cieszyć się obecną chwilą, zamiast pogrążać się w smutku?
Stan Kasi stale się pogarszał
Duchowny usiadł na skraju łóżka, tłumacząc jej, jakie cuda ją czekają po drugiej stronie... Stopniowo krople łez zniknęły z naszych twarzy. Tym razem moje myśli o kapłanie były zupełnie inne niż zwykle. Kiedy dotarłam do mieszkania, odpuściłam sobie szlochanie i od razu zasnęłam.
Kolejnego poranka ze snu wyrwał mnie dźwięk komórki.
– Kasia powiedziała, żeby przywiozła pani zabawki – w telefonie odezwała się salowa.
Zrobiłam to, o co poprosiło moje dziecko. Moja córeczka była zadowolona, a później rzekła:
– Ksiądz doradził mi, abym płacz zamieniła w coś wesołego.
– Jaki masz pomysł? – zaciekawiłam się.
– Przygotuje bransoletkę dla sympatycznej pielęgniarki, która niebawem bierze ślub – w jej głosie dało się wyczuć niezwykłą motywację. – Czy mogłabyś kupić mi koraliki?
– Oczywiście, z przyjemnością – uśmiechnęłam się.
Nie było dnia, żeby nie przygotowała dla kogoś drobnego prezentu. To sprawiało jej ogromną radość! Ksiądz Andrzej wpadał do niej każdego dnia. Łączyła ich coraz silniejsza więź. Ja również przekonałam się do tego wyjątkowego księdza. Stanowił dla mnie oparcie i podporę, gdy przeżywałam ciężkie chwile. Zdarzało się, że wydzwaniałam do niego w środku nocy, cała we łzach. On zawsze znalazł dla mnie czas i potrafił mnie pocieszyć.
Stan Kasi stale się pogarszał, z dnia na dzień coraz bardziej traciła siły
– Najbliższe Boże Narodzenie będzie dla was ostatnim – doktor nie krył poruszenia. – Macie ochotę spędzić je we własnym mieszkaniu?
Oczywiście, że byłyśmy razem w święta! To było nie do pomyślenia, żebyśmy miały spędzić ten czas osobno. Co dzień zaglądała do nas pani z hospicjum, żeby nam pomóc. Zajmowała się higieną Kasi, podawaniem jej lekarstw, masowaniem pleców... Ja nie miałam siły przygotować wigilijnej kolacji. Jedyne, na co miałam ochotę, to wtulić się w córeczkę, która przez większość doby spała po lekach. Chciałam się do niej przytulić najmocniej jak tylko mogłam. Tak na przyszłość, na zapas.
Robienie świątecznych potraw to była sugestia księdza Andrzeja, żeby zachować tradycję. Ugotowałam ruskie, zrobiłam kapustę z dodatkiem grzybów i upiekłam ciasto makowo–drożdżowe. Koło 12:00 Kaśka otworzyła oczy i cichutko zapytała o księdza. Postanowiłam skontaktować się z proboszczem. Dotarł do naszego domu, jak skończył obchód po ludziach chorych. Przełamaliśmy się opłatkiem i zjedliśmy pierogi. Myśleliśmy, że Kasia usnęła, kiedy niespodziewanie usłyszeliśmy jak się odzywa:
– Zastanawiam się, czy Pan Bóg jest szczęśliwy, wiedząc, że za chwilę do niego pójdę? – spytała.
Po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy.
– Sądzę, że owszem – odpowiedział spokojnie ksiądz Andrzej.
– Kiedy Bóg najbardziej się cieszy?
– Gdy ludzie postępują dobrze. Gdy okazują sobie wzajemnie życzliwość, ciepło, gdy odwzajemniają miłość, trzymają się razem, kiedy jeden potrzebuje wsparcia drugiego...
Minął kolejny tydzień i nadszedł moment, gdy Kasia odeszła. Patrzyłam na jej drobną, udręczoną bólem buzię, na której malował się uśmiech. Głęboko w to wierzę, że po drugiej stronie ujrzała czuły, przepełniony miłością uśmiech samego Boga.
Wioletta, 37 lat
Czytaj także:
„20 lat temu straciłam jedyną córkę. Wypięła sią na mnie, gdy dowiedziała się, co przed nią ukryłam”
„Ojca wywiało z domu, bo poleciał za kasą. Wielki biznesmen dziurę po ukochanej rodzinie, zalepił młodym ciałkiem kochanki”
„Od 20 lat tęsknię za pierwszą miłością. Żałuję, że moje dzieci nie mają oczu tamtego chłopaka”

