Reklama

Nie umiem powiedzieć, kiedy ostatni raz naprawdę czekałam na święta. Chyba jeszcze wtedy, gdy żył dziadek, a Wigilia znaczyła wspólne lepienie uszek i krzywe choinki, nie katalog stylizacji z Instagrama. Teraz święta to teatr. Napięcie w lędźwiach, ręce zmarznięte od dźwigania paczek, obowiązek bycia „miłą i wdzięczną”.

Ostatni rok był dla mnie koszmarem. Firma, w której pracowałam jako specjalistka od marketingu, padła z hukiem. Zostałam bez pracy, z kredytem i rachunkami. Zaczęłam łapać zlecenia jako freelancerka, ale dość szybko zrozumiałam, że to oznacza więcej stresu za mniej pieniędzy. Na ogrzewaniu oszczędzam od listopada, gotuję zupy na trzy dni, a i tak, gdy wpadnę do sklepu po mleko i chleb, zawsze mam wrażenie, że wydaję za dużo.

Rodzinie nic nie mówię. Mama nie zrozumie — dla niej „bieda” to brak nowego płaszcza na zimę. Marta, moja młodsza siostra, ma idealne życie: praca w korpo, kochający mąż Jarek, wakacje w Hiszpanii, suknie jak z modowych sesji. W tym roku na Wigilię wylosowałam właśnie ją jako osobę do obdarowania. Świetnie. Bo jak kupić prezent siostrze, która nosi rzeczy od projektantów, mając 70 złotych w portfelu? Wiedziałam jedno: musi być z metką. Nawet jeśli będzie to metka z second-handu.

— No to do dzieła — powiedziałam na głos. — Operacja „prezent z metką” startuje.

Uśmiechnęłam się, zaciskając szczęki

Wysiadłam z pociągu, niosąc w jednej ręce torbę z prezentem, a w drugiej reklamówkę z domowym piernikiem. Ulepiony, upieczony i zapakowany nocą przy jednej działającej żarówce w kuchni. Śnieg skrzypiał pod butami, a mróz łaskotał mi policzki. Jeszcze zanim zapukałam, zobaczyłam przez okno jadalnię z białym obrusem, kieliszki na błysk i mamę, która poprawiała dekoracje ze świeżych gałązek jodły. W progu uderzyło mnie ciepło i zapach kompotu z suszu.

— O, Lilka! — zawołała mama, całując mnie w policzek. — Dobrze, że jesteś. Choćbyś się trochę ładniej ubrała, ale ważne, że dotarłaś.

Marta wpadła do przedpokoju w płaszczu z jakiejś wełny, której nawet nie umiem nazwać, i z torebką, której cena mogła pokryć mój czynsz za trzy miesiące.

— No siostra, hej! — Cmoknęła mnie na przywitanie. — Dobrze wyglądasz! Chuda trochę, ale to pewnie przez ten cały „fit life”, co?

Uśmiechnęłam się, zaciskając szczęki. Nie było sensu prostować. Tata wziął walizkę, nic nie mówiąc. Jarek już siedział w salonie, rozparty z kieliszkiem wina, i rzucił tylko:

— Hej, Lilka. Fajnie, że jesteś. Marta mówiła, że teraz masz luźniej w pracy, co?

Usiadłam w kącie salonu, zerkając na błyszczące dekoracje i kieliszki. Nikt nie pytał, co u mnie naprawdę. Może to i lepiej. „Ciekawe, co by powiedzieli, gdybym im powiedziała, że mam 17 zł na koncie” — pomyślałam, ukrywając dłoń w rękawie, bo zmarzły mi palce.

Wstrzymałam oddech

— No, to czas na prezenty! — oznajmiła mama, klaszcząc w dłonie jak dziecko, choć miała już dobrze po sześćdziesiątce. — Marta, ty pierwsza.

Zamarłam. Serce zabiło mi tak mocno, że przez moment miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę. Marta usiadła naprzeciw mnie i zaczęła rozrywać papier z opakowania. Zadrżały mi dłonie. Pudełko owijałam sama, w nocy, wykorzystując wstążkę z zeszłego roku i znalezioną w szufladzie kokardkę. Rozległ się szelest. Marta przez chwilę milczała. Spojrzała do środka, dotknęła materiału.

— Boże… — powiedziała cicho. — To… Skąd wiedziałaś?

Wstrzymałam oddech.

— Ten sweter… Ja naprawdę… widziałam go kiedyś w sklepie. Ale kosztował majątek, więc tylko przymierzyłam i odłożyłam. Myślałam o nim od tygodni. Lilka, jak ty…?

Wszyscy na mnie spojrzeli: mama z uśmiechem, Jarek z odrobiną zaskoczenia, tata z uniesionymi brwiami. Udało się. Odetchnęłam.

— No… pomyślałam, że może ci się spodoba — odpowiedziałam, próbując nie zdradzić się drżeniem głosu.

Jest idealny — powiedziała Marta, tuląc sweter do siebie jak coś najcenniejszego. — Dziękuję, siostra. Naprawdę.

Uśmiechnęłam się. Wymuszenie, ale z wdzięcznością. Nie wiem, jak to się stało, ale trafiłam. Ten sweter był jedyny z metką w tamtym second-handzie. I wyglądał na nowy. Teraz był jej. A Wigilia, przynajmniej ten jeden wieczór, została uratowana.

Co, jeśli kiedyś się dowie?

Wieczorem, kiedy dzieciaki już spały, a mama z tatą zasnęli przy „Kevinie” w telewizji, Marta podeszła do mnie z kubkiem herbaty.

— Jeszcze raz dzięki za sweter — powiedziała cicho, jakby nie chciała obudzić całego tego świata z papieru i światełek. — Naprawdę. Wiesz, że dawno nie dostałam tak trafionego prezentu?

Uśmiechnęłam się słabo, otulona kocem na kanapie.

— Cieszę się, że ci się podoba — odparłam.

Usiadła obok mnie. W dłoniach trzymała ten sweter, jakby bała się, że ktoś go zabierze.

— Wiesz, czasem mam wrażenie, że się od siebie oddaliłyśmy — zaczęła, patrząc w dal, jakby szukała czegoś za oknem. — Ty zawsze byłaś taka zamknięta. Jakbyś wszystko nosiła w sobie, a ja… nie zawsze potrafiłam to uszanować.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Tysiące słów kłębiły mi się w głowie, ale żadne nie chciało się ze mnie wydostać.

— Może jesteś ode mnie bardziej uważna — ciągnęła. — Taki prezent… serio. Rzadko się to zdarza. Nawet Jarek nie trafia w dziesiątkę. A ty… trafiłaś.

— Nie ma za co — szepnęłam. — Cieszę się.

Uśmiechnęła się do mnie szczerze. Potem wróciła do siebie, a ja zostałam sama. Dopiłam herbatę, która była już chłodna, ale nie miałam siły wstać.

„Tyle rzeczy w moim życiu się sypie… ale dziś coś się udało. Czy to źle, że zrobiłam dobrze?” — zapytałam w myślach, patrząc na resztki pierników na talerzu. W głowie kołatała tylko jedna myśl: co, jeśli kiedyś się dowie?

Może kiedyś jej powiem

Po powrocie z rodzinnego domu czułam się, jakbym wracała z innej planety. Wysiadłam z autobusu i przez chwilę stałam w bezruchu — śnieg leżał tu brudniejszy, drzewa gołe, a moje mieszkanie, ciemne i zimne, pachniało kurzem i samotnością. Rzuciłam torbę w kąt. Ogrzewania znów nie było. Przez święta zakręciłam wszystko, żeby oszczędzić. Owinęłam się szalikiem, zrobiłam herbatę z resztką cytryny, która czekała w lodówce. Siadłam na łóżku z kubkiem, jeszcze w płaszczu.

Zerknęłam na telefon. Powiadomienie z banku: Saldo konta: 11,20 zł. Popatrzyłam na ekran i westchnęłam. Nie było we mnie rozpaczy, nie było paniki — pojawiło się za to coś w rodzaju ulgi albo otępienia. Podeszłam do szafy i otworzyłam ją. Wisiało tam kilka rzeczy, głównie używane, częściowo połatane. Spojrzałam na swój płaszcz — od lat ten sam. W kieszeni znalazłam złożony paragon z second-handu. Trzydzieści dwa złote.

Zaczęłam pisać wiadomość do Marty. Chciałam się przyznać, powiedzieć prawdę — że to był ciuch z lumpeksu, że nie miałam wyjścia. Że nie stać mnie nawet na Wigilię. Napisałam kilka zdań, skasowałam, napisałam od nowa. W końcu usunęłam wszystko i odłożyłam telefon. Zasypiałam z kubkiem herbaty w dłoni, patrząc w sufit. Może kiedyś jej powiem... A może nie. Może nigdy się nie dowie. A może już wie.

Prawda jeszcze tam poczeka

Minęły trzy dni od powrotu. Śnieg w mieście zszarzał, a ja znów wstawałam rano i zasiadałam do komputera z herbatą z samego cukru. Miałam mało zleceń. W mailach cisza, jeszcze ciszej w mojej głowie. Nie powiedziałam Marcie prawdy. Nie zadzwoniłam ani nie napisałam. W telefonie nadal miałam to jedno jej zdjęcie: w swetrze ode mnie, uśmiechniętą, jakby znów miała siedemnaście lat i dostała wymarzone rolki.

Zerknęłam na saldo konta. 10,30 zł. Wczoraj kupiłam chleb. Mimo wszystko… coś się we mnie uspokoiło. Coś puściło. Jakby ta Wigilia, pierwszy raz od lat, była nie tyle „udana”, co prawdziwa. Chociaż cała z kłamstwa. Przeszłam się dziś do second-handu. Przeglądałam ubrania bez celu, bez potrzeby. I znalazłam nowy sweter. Z metką. Taki, jaki kiedyś chciałabym dostać. Przymierzyłam. Leżał idealnie.

Nie kupiłam go. Zamiast tego wróciłam do domu i wzięłam się za pisanie: o swetrze, o wstydzie, o kłamstwach, które czasem są bliżej miłości niż prawda. Może to właśnie był mój prezent. Może Marta naprawdę uwierzyła, że jestem uważna. A może tylko jej nie zawiodłam. I to wystarczy. Na razie nie chciałam wiedzieć. Zamknęłam szafę i wróciłam do swoich spraw. Prawda jeszcze tam poczeka.

Lilka, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama