„Nie miałam pieniędzy na prezent mikołajkowy dla syna. Zamiast się obrazić czy płakać, zachował się jak mały mężczyzna”
„Kiedy Antek poszedł się myć, zostałam w kuchni sama. Trzymałam w dłoni jego pustą miskę i myślałam o tym, jak bardzo starał się być dzielny, choć to ja powinnam być tą silną. I o tym, jak chciałabym położyć mu jutro obok łóżka choćby maleńki drobiazg, byle tylko zobaczyć w jego oczach tę dziecięcą radość”.

W Mikołajki zawsze mieliśmy swój rytuał. Każdego roku wstawałam wcześniej niż Antek, podkradałam się do kuchni i szykowałam mu małą niespodziankę: kakao w czerwonym kubku, naleśniki w kształcie serc i drobny upominek ukryty pod serwetką. Potem wieczorem nasze obowiązkowe kino domowe. Choć wszystko było takie proste, widziałam, jak świeciły mu się oczy, kiedy tylko nadchodził grudzień. Lubił powtarzać, że to najfajniejszy dzień w roku, nawet lepszy niż Wigilia, bo wtedy niespodzianka czeka od samego rana. A ja udawałam beztroską, choć od miesięcy grunt osuwał mi się spod nóg.
Od trzech tygodni byłam w ogóle bez pracy. Powiedziano mi, że redukcja, że nic osobistego, że takie czasy. Uśmiechałam się wtedy, jakbym miała w sobie coś z twardej kobiety, która się nie łamie. Ale wróciłam do domu, zamknęłam drzwi i usiadłam pod ścianą w przedpokoju, bo nie miałam siły iść dalej. Nie mogłam jednak pokazać Antkowi, jak bardzo się boję. To były rzeczy, z którymi musiałam zmierzyć się sama.
Czasem w nocy wpatrywałam się w sufit i próbowałam policzyć, na ile jeszcze wystarczy mi oszczędności. Martwiło mnie też to, że Antek rośnie bez ojca, a ja od lat staram się udawać, że sama wystarczę. Przeczuwałam również, że w tym roku Mikołajki będą wyglądały inaczej, ale nie miałam odwagi przyznać tego nawet przed sobą.
Tego wieczoru Antek podszedł do stołu, zdjął plecak i sapnął.
— Mamo, pani powiedziała, że jutro będzie jakaś gra mikołajkowa i mamy przynieść czapki — oznajmił. — Masz moją?
— Jest w szufladzie. Jak było w szkole? — zapytałam, starając się brzmieć zwyczajnie.
— Fajnie. — Popatrzył na mnie. — Jutro Mikołajki! Już nie mogę się doczekać. A ty?
— No jasne — odpowiedziałam z uśmiechem, który był bardziej wyuczony niż naturalny. — Przygotujemy nasze śniadanie, jak co roku.
Pokiwał głową i pobiegł do pokoju, nucąc jakąś melodię. Patrzyłam za nim i czułam, jak w środku narasta ciężar, z którym nie wiedziałam, co zrobić. Bałam się, że zawiodę własne dziecko, a jednocześnie wiedziałam, że kocham je bardziej niż cokolwiek na świecie. I właśnie dlatego to, że nie potrafię zapewnić mu nawet zwykłego, drobnego prezentu, tak bolało.
To pytanie mną wstrząsnęło
Kolacja dzień przed Mikołajkami zawsze miała w sobie coś z małego święta. Zwykle stawiałam na stół ulubione naleśniki Antka, zapalałam małą świeczkę i udawaliśmy, że to taki nasz mały wstęp do cudów następnego poranka. Tym razem naleśników nie było. Postawiłam przed nim zupę, która jeszcze kilka lat temu w ogóle nie pojawiłaby się w takiej chwili. Patrzył na nią bez słowa, ale zjadł bez marudzenia, jakby przeczuwał, że lepiej nie komentować.
Siedziałam naprzeciwko niego i czułam, jak w gardle robi mi się sucho. Wiedziałam, że muszę to powiedzieć, ale odwlekałam tę chwilę, jak tylko mogłam. W środku huczało mi jedno zdanie: nie jestem dość dobrą matką. Nie potrafię mu dać nawet głupiej niespodzianki. Zawiodłam go. Kiedy spojrzał na mnie ze spokojem, poczułam, że to ostatni moment.
— Antek… — zaczęłam cicho. — Muszę ci coś powiedzieć.
Odłożył łyżkę.
— Co się stało? — spytał.
Wzięłam wdech, ale pod koniec zabrzmiał jak urwane westchnienie.
— W tym roku… nie dam rady z prezentami — szepnęłam.
Przez chwilę w pokoju zrobiło się cicho, bo Antek nie odpowiedział od razu. Spuścił wzrok, potem z powrotem uniósł go na mnie.
— Mamo… a wszystko u ciebie w porządku?
To pytanie mną wstrząsnęło. Nie takiej reakcji się spodziewałam. Miał dopiero osiem lat, a zachowywał się tak, jakby to on miał mnie uspokoić. Usiadł nieco prościej, jakby chciał pokazać, że nie trzeba się martwić o jego rozczarowanie.
— Jest po prostu trochę trudniej niż zwykle — odpowiedziałam, próbując mówić łagodnie. — Ale to minie.
Pokiwał głową.
— Nic się nie stało — przekonywał. — Naprawdę.
Nie brzmiał jak dziecko, które straciło coś ważnego, tylko jak ktoś, kto chce mnie ochronić. To bolało najmocniej. Dorosłość w jego głosie sprawiła, że coś zakłuło mnie w środku. Uśmiechnęłam się do niego, ale w myślach błagałam, żeby wydarzyło się cokolwiek, co uratuje ten dzień. Jakiś mały cud, który wybawiłby mnie z poczucia winy.
Kiedy Antek poszedł się myć, zostałam w kuchni sama. Trzymałam w dłoni jego pustą miskę i myślałam o tym, jak bardzo starał się być dzielny, choć to ja powinnam być tą silną. I o tym, jak chciałabym położyć mu jutro obok łóżka choćby maleńki drobiazg, byle tylko zobaczyć w jego oczach tę dziecięcą radość.
Boję się poranka
Noc przyszła szybko, a ja zupełnie nie mogłam zasnąć. Leżałam na boku, wsłuchując się w oddech Antka dochodzący z jego pokoju. Wracałam myślami do naszej rozmowy przy kolacji. Każde jego słowo odbijało się we mnie jak echo. Miał dopiero osiem lat, a zachowywał się tak dojrzale, że aż ściskało mnie w środku. Próbowałam wmówić sobie, że przesadzam, że to zwykłe trudności, które miną, jeśli tylko znajdę nową pracę. Jednak za każdym razem wracała do mnie ta sama myśl: mogę sobie nie poradzić.
Położyłam rękę na kołdrze i wpatrywałam się w ciemność. Czułam zmęczenie, ale ciało nie chciało się odprężyć. Pytałam samą siebie, dlaczego wszystko musi akurat teraz wyglądać tak krucho. Raz byłam wdzięczna Antkowi za jego spokój, raz miałam ochotę płakać, bo to ja powinnam dawać mu poczucie bezpieczeństwa, a nie odwrotnie. Około północy zadzwoniła Karolina.
— Jak się trzymasz? — zapytała od razu.
— Wszystko w porządku — skłamałam, tak jak zwykle. — Jak u was?
— Nie o mnie chodzi — mruknęła. — Słyszę, że coś jest nie tak.
— Po prostu… sporo się dzieje — rzuciłam wymijająco. — Dam radę.
W jej milczeniu było więcej troski niż odwagi w moich słowach. Nie chciałam opowiadać, że boję się poranka, że widok rozczarowania w oczach syna może mnie całkiem złamać. Powiedziałabym coś, czego potem bym pożałowała, więc zakończyłam rozmowę, udając zmęczenie. Przewracałam się z boku na bok jeszcze długo. Ostatni raz spojrzałam na zegarek o piątej nad ranem. Kiedy w końcu zasnęłam, było to bardziej poddanie się niż odpoczynek.
Głos uwiązł mi w gardle
Obudziłam się jak po długiej chorobie — ciężko, z zawrotami głowy i poczuciem, że niczego nie mam pod kontrolą. W mieszkaniu było jeszcze cicho, choć wiedziałam, że Antek już nie śpi. Zwlokłam się z łóżka i poszłam do kuchni nastawić wodę na kakao. To było jedyne, czego mogłam się trzymać: rytuału. Niezależnie od tego, jak trudny był rok, kakao zawsze było. Stałam przy kuchence i mieszałam, kiedy usłyszałam cichy szelest z jego pokoju. Nie zwróciłam na to uwagi — myślałam, że po prostu szuka skarpetek.
Odstawiłam kubek, otarłam ręce o spodnie i poszłam go zawołać. Otworzyłam drzwi szerzej… i zamarłam. Na poduszce Antka leżała cała garść cukierków. Poukładanych starannie, jakby były czymś więcej niż słodyczami. Obok nich leżała laurka z nierównym napisem: „To ja dziś jestem Mikołajem”. A obok stał mój syn, trochę zawstydzony, trochę dumny, ze splecionymi dłońmi.
— Antek… co to…? — wydusiłam.
Podniósł wzrok.
— Mamo, chciałem, żebyś też miała fajne Mikołajki — stwierdził.
Głos uwiązł mi w gardle. Usiadłam na brzegu łóżka, próbując cokolwiek powiedzieć, ale głos zupełnie odmówił mi posłuszeństwa.
— Te cukierki… oszczędzałem — dodał cicho. — Z urodzin, z końca roku i od cioci. Wiedziałem, że lubisz te z nadzieniem.
— To najpiękniejszy prezent… jaki dostałam — powiedziałam w końcu, ale głos mi drżał, jakbym była o krok od czegoś, czego nie da się ukryć.
Przytulił się do mnie szybko, a ja objęłam go jedną ręką. Drugą zasłoniłam usta, żeby nie zobaczył, jak drżą. Po chwili wstałam.
— Idę… przemyć twarz — mruknęłam, uciekając do łazienki.
Zamknęłam drzwi i dopiero tam dałam się ponieść emocjom. Stałam nad umywalką i płakałam bezgłośnie, z dłonią przy ustach. Moje dziecko, małe, szczere, z wielkim sercem… potrafiło dać mi więcej, niż ja mogłam jemu. Kiedy w końcu się uspokoiłam, spojrzałam w lustro i pomyślałam: może nie dziś, może nie jutro, ale dam radę. Dla niego.
Najważniejsze, że jesteśmy razem
Tego dnia wszystko wyglądało znajomo, a jednocześnie inaczej. W kuchni parowało kakao, przygotowałam proste śniadanie, a Antek kręcił się po mieszkaniu z tą swoją poranną energią. Choć starałam się robić wszystko tak jak zawsze, czułam, że coś się we mnie zmieniło. Jakby po wczorajszym wieczorze i dzisiejszym poranku nic już nie wróciło na stare miejsce.
— Jaki film oglądamy? — zapytał, siadając z kubkiem w dłoniach.
— Możesz wybrać — odpowiedziałam, choć wcześniej zawsze ja decydowałam.
— To może ten, co lubisz? — Uśmiechnął się lekko. — Najważniejsze, że jesteśmy razem.
To zdanie trafiło mnie prosto w serce, choć nie pokazałam po sobie nic. Tylko kiwnęłam głową i udawałam, że zajmuję się talerzami. W myślach powtarzałam sobie, że dzieci nie powinny mówić takich rzeczy dorosłym. To ja powinnam mu zapewniać poczucie bezpieczeństwa, nie on mnie.
Kiedy siedzieliśmy potem pod kocem, patrzyłam na niego częściej niż na ekran. Jego spokój, dojrzałość, cierpliwa obecność — wszystko to było jednocześnie piękne i trudne. Zrozumiałam, że moje lęki przez wiele miesięcy odbierały mi radość ze zwykłych chwil, a on cały czas był obok, cichy, wierny, gotowy kochać mnie taką, jaka jestem. Mimo ciepła tego dnia, coś uwierało mnie w środku. Wiedziałam, że nie powinnam pozwalać mu dźwigać moich emocji. Musiałam znaleźć sposób, by to zmienić, choćby małymi krokami.
Wzięłam głębszy oddech
Film się skończył, a Antek zasnął tuż obok mnie, wtulony w mój bok. Patrzyłam na jego spokojną twarz i wiedziałam, że nie mogę kończyć tego dnia tylko milczeniem. Byłam mu winna coś więcej niż uśmiech, którym przykrywam zmęczenie. Powoli przesunęłam ręką po jego ramieniu.
— Antek… obudź się na chwilę — szepnęłam.
Poruszył się, zmrużył oczy i uniósł głowę.
— Co się stało? — mruknął.
— Chciałam z tobą porozmawiać — przyznałam. — Tylko chwilę.
Usiadł, nadal półprzytomny, ale czujny jak zawsze, kiedy pojmował, że coś jest dla mnie ważne.
— Jestem — rzucił.
Wzięłam głębszy oddech.
— Chciałam ci powiedzieć, że jestem z ciebie dumna — stwierdziłam. — Bardzo. Nie tylko za dziś. Za wszystko.
Patrzył na mnie uważnie, jakby to, co mówię, było czymś, czego nie słyszał zbyt często.
— Mamo… a ty… boisz się? — odezwał się w końcu.
To pytanie pojawiło się tak szybko i tak prosto, że serce mi drgnęło.
— Tak – odpowiedziałam w końcu. — Ale dziś… trochę mniej.
Skinął głową, jakby przyjął to do wiadomości.
— Mogę ci pomagać — powiedział cicho. — Zawsze.
— Wiem — odparłam, ujmując jego dłoń. — I bardzo to doceniam. Ale pamiętaj też o jednym. To ja jestem twoją mamą. Ja mam być twoim wsparciem. Ty masz być dzieckiem, nie moją podporą. Choć masz wielkie serce i nic nie zmieni tego, jak bardzo mi nim pomagasz.
Przytulił się do mnie, a ja zamknęłam oczy, czując jednocześnie czułość i ból. Wiedziałam, że przede mną trudne dni, może nawet miesiące. Wiedziałam też, że nie mogę pozwolić, żeby dorastał, niosąc moje lęki jak swój plecak do szkoły. W myślach powtarzałam sobie jedno zdanie, które przyszło jak obietnica: „Może nie mam jeszcze pracy, może wiele rzeczy mnie przerasta, ale mam jego”. I to wystarczy, żeby spróbować zacząć od nowa.
Jutro zacznę jeszcze raz
Kiedy Antek zasnął już naprawdę, zaniosłam go do jego pokoju i okryłam kołdrą. Chwilę jeszcze patrzyłam, jak wtula policzek w poduszkę, jak oddycha spokojnie, jakby cały świat był prosty i przewidywalny. Zamknęłam drzwi i dopiero wtedy opadło ze mnie napięcie z całego dnia. Przeszłam do kuchni, zaświeciłam małą lampkę nad stołem i usiadłam, opierając łokcie o blat. Na stole leżała jego laurka z poranka. Te krzywe literki, trochę za duże, trochę za małe, ujmowały swoimi koślawymi kształtami.
Dotknęłam kartki ostrożnie, jakby miała się zaraz rozpaść. W tej jednej laurce było więcej dobra, niż potrafiłam udźwignąć. Nie umiałam przestać myśleć o tym, jak bardzo starał się przykryć moją bezradność czymś, co miał pod ręką. Zrozumiałam, że choć on jest dzieckiem, to miłość, którą mnie obdarza, ma w sobie dojrzałość, o której ja dopiero się uczę.
Siedziałam tak długo, aż kakao w kubku wystygło, a mieszkanie pogrążyło się w tej cichej, zimowej ciemności, która potrafi człowieka przygnieść, jeśli zbyt dużo zostaje w głowie. Wiedziałam, że jutro nie będzie łatwe. Wiedziałam, że muszę zacząć szukać pracy od nowa, że czekają mnie rozmowy, odrzucenia, wahania i lęk przed każdym kolejnym mailem. Przyszłość nie wyprostowała się nagle tylko dlatego, że mój syn położył mi na poduszce kilka cukierków. Mimo to poczułam coś, czego nie czułam od dawna — cichą pewność, że nie jestem sama. Że nawet jeśli idę po omacku, obok mnie idzie ktoś, kto trzyma mnie za rękę tak, jak tylko dziecko potrafi: bez warunków, bez oczekiwań, bez rachunków do wyrównania.
Schowałam laurkę do szuflady, tej, w której trzymam najważniejsze drobiazgi. Wstałam, zgasiłam światło i zanim poszłam spać, pomyślałam, że nie zapamiętam tych Mikołajek jako porażki. Zapamiętam je jako dzień, w którym zrozumiałam, że można się bać, można upadać, można nie wiedzieć, dokąd się idzie — byle tylko nie iść samotnie. Kiedy zamykałam drzwi do sypialni, powiedziałam do siebie półgłosem:
— Jutro zacznę jeszcze raz. I tym razem już się nie cofnę.
Barbara, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W tajemniczej przesyłce dostałam sweter z alpaki. Dzięki niemu odkryłam, co na boku wyrabia mój mąż”
- „Na 12 rocznicę ślubu, zamiast bukietu czerwonych róż, dostałam gorzką prawdą w twarz. Mój mąż latami kombinował na boku”
- „Teściowa kupiła nam pralkę na Black Friday i wypomniała to w najgorszy sposób. Więcej nie przyjmę nic od tej jędzy”

