Reklama

Od pewnego czasu nie znoszę Bożego Narodzenia. Dla jednych to wyjątkowy i wyczekiwany okres w roku, a dla mnie jedynie bezlitosne przypomnienie o tym, że jesteśmy biedni i nie możemy sobie praktycznie na nic pozwolić.

Z trudem wiążę koniec z końcem

Pieniędzy ledwo starcza na podstawowe potrzeby. Niestety, w pierwszej kolejności myślę zawsze o opłaceniu rachunków. Jedzenie kupuję najtańsze, a chłopców ubieram w lumpeksach. Przeraża mnie nieodległa już perspektywa, kiedy pójdą do szkoły. Nie mam zielonego pojęcia, skąd wezmę kasę na książki i resztę wyprawki, która obecnie kosztuje majątek.

Mam problem, gdy któryś z synów zachoruje i trzeba pójść do apteki. Nie mam możliwości podjęcia dodatkowej pracy, bo kto wtedy zajmie się dzieciakami? Jestem niewymownie wdzięczna sąsiadce, że się nimi opiekuje, jeśli zachodzi taka konieczność. Jasiek i Julek chodzą do przedszkola, skąd co i rusz przynoszą różne choróbska. Nie stać mnie na wzięcie zwolnienia, więc pani Jasia dosłownie spadła mi z nieba.

Nasze szczęście przerwała tragedia

Doskonale pamiętam moment, kiedy wszystko zaczęło się sypać. Niemiłosierny pech zaczął mnie prześladować po śmierci Andrzeja. Cieszyliśmy się na myśl o świętowaniu 4. rocznicy ślubu, ale zamiast radosnej uroczystości był pogrzeb. Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy dowiedziałam się, że mój mąż nie żyje. Zginął w wypadku samochodowym. W jego auto uderzył pijany kierowca. Sprawca wyszedł z tego zdarzenia jakimś cudem bez szwanku, natomiast Andrzej poniósł śmierć na miejscu. Rozprawę sądową, uwieńczoną wyrokiem skazującym, pamiętam niczym przez mgłę. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko to nie jest koszmarny sen i dzieje się naprawdę. Nie potrafiłam wytłumaczyć dzieciom, że tatuś już nie wróci – chłopcy byli zresztą na tyle mali, że jeszcze nie rozumieli tego, co się stało i nie pojmowali powagi sytuacji.

Andrzej był najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałam. Pomimo że od jego odejścia minęły prawie 2 lata, wciąż nie potrafię się z tym pogodzić. Bardzo się kochaliśmy i mieliśmy wspaniałe plany na przyszłość. Nikt nie mógł przewidzieć, że pokrzyżuje je śmierć. Całkowicie się załamałam, ale nie miałam wyjścia i ze względu na dzieci musiałam robić dobrą minę do złej gry.

Muszę liczyć tylko na siebie

Jak na złość, nic nie układało się tak, jak powinno. Koleżanki doszły do wniosku, że wprowadzam do towarzystwa negatywne wibracje, w związku z czym się ode mnie odwróciły. Na rodziców liczyć nie mogłam, bo od dawna nie żyją. Co się natomiast tyczy rodziców Andrzeja, to nie byłam ich ulubienicą – uważali, że ich syn zasługuje na kogoś lepszego i to mnie obarczyli odpowiedzialnością za jego śmierć. Nie mam z nimi żadnego kontaktu – nawet wnukami się nie interesują, co uważam za skandaliczne.

Jakby tego było mało, moją firmę dotknęła restrukturyzacja. Nie straciłam pracy, ale wymiar zatrudnienia zredukowano mi do niepełnego etatu, co oczywiście poskutkowało obniżeniem pensji. Szefostwo doskonale wiedziało, w jakiej znajduję się sytuacji, ale mieli to w głębokim poważaniu. Od tamtej pory rozglądam się za lepiej płatną posadą, ale bez efektów. Straciłam już wiarę, że to się kiedykolwiek uda.

Bardzo zależało mi na tym, aby z okazji tegorocznej Gwiazdki sprawić chłopcom jakieś skromne upominki, lecz nie było na to najmniejszych szans. Nikomu się nie skarżyłam, bo kogo obchodziłyby moje problemy? Niekiedy coś niechcący wymsknęło mi się przy pani Jasi, lecz gdy zaczynała dopytywać, momentalnie zmieniałam temat. Za nic w świecie nie chciałam wyjść na kogoś, kto innych bierze na litość. To absolutnie nie w moim stylu.

Bałam się tych Świąt

Do świąt zostało zaledwie kilka dni. Patrząc na pięknie udekorowane witryny sklepowe zachęcające do zakupów, miałam ochotę rozpłakać się na środku ulicy. W pracy dostaliśmy paczki. Niby nic nadzwyczajnego i bez szaleństw, ale przynajmniej dam dzieciakom trochę słodyczy. Wstąpiłam do sąsiadki, która miała dziś odebrać chłopców z przedszkola.

– Grzeczni byli? – zapytałam.

– Jak zawsze, kochana – odparła pani Jasia z promiennym uśmiechem na twarzy.

– Dziękuję pani bardzo. Jak tylko będę mogła, na pewno się odwdzięczę.

– Drobiazg – sąsiadka machnęła ręką.

Chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, ile jej pomoc dla mnie znaczy. Na widok torby ze słodkościami Julek i Jasiek ochoczo ruszyli za mną. Było jasne, że do świąt czekoladki i ciasta raczej nie dotrwają, ale nie zamierzałam im żałować.

Zdarzyło się coś niezwykłego

Zdążyłam zdjąć płaszcz i zanieść zakupy do kuchni, kiedy rozległo się ciche pukanie drzwi. Początkowo sądziłam, że się przesłyszałam, lecz pukanie się powtórzyło. Szybko zerknęłam przez wizjer. Nikogo nie zobaczyłam. Otworzyłam drzwi. Nikt przed nimi nie stał. Już miałam je zamknąć, kiedy mój wzrok powędrował na wycieraczkę. Leżała na niej niewielka paczuszka – połyskujący papier w choinki i pierniczki przywoływał bożonarodzeniowy klimat. Całość była przewiązana czerwoną wstążką. Rozejrzałam się, ale na klatce było pusto. Podniosłam pakunek.

– Mamusiu, kto to? – Janek jak zwykle był strasznie ciekawy.

– Nikt, synku, komuś się mieszkania pomyliły.

Chłopcy zajęli się ciastkami, więc mogłam w spokoju sprawdzić, co kryje tajemnicza paczka. Omal nie krzyknęłam z wrażenia. W środku były pieniądze – dokładnie 1000 zł. Natychmiast zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, czy to nie jest przypadkiem jakiś głupi żart. Jednakże z drugiej strony ktoś celowo zostawił kasę pod moimi drzwiami, po czym zniknął – jakby nie chciał, abym się dowiedziała, kto ją przyniósł. Przez głowę przemknęła mi myśl, żeby udać się na policję, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. W nocy nie mogłam spać. Co miałam zrobić z tym nietypowym podarunkiem? Chociaż męczyły mnie wyrzuty sumienia, postanowiłam go zatrzymać i zorganizować synom święta.

Byłam wzruszona

Chłopcy nie posiadali się ze szczęścia, kiedy oznajmiłam, że jedziemy wybrać choinkę i ozdoby, które na niej powiesimy. Sprawiłam im też fajne prezenty – rzecz jasna w granicach rozsądku. Z lekkością i spokojem, których nie czułam od dawna, zabrałam się za gotowanie. Podczas świątecznych przygotowań nieustannie miałam łzy wzruszenia w oczach.

Mamusiu, dlaczego płaczesz? – dopytywał Julek.

– To nic takiego skarbie – wytarłam rękawem wilgotny policzek. – Mama się po prostu cieszy.

Upiekłam ciasta i postanowiłam zanieść trochę pani Jasi w podziękowaniu za jej życzliwość.

– Moja kochana, naprawdę nie trzeba było.

– A właśnie, że trzeba było.

– W końcu widzę uśmiech na twojej twarzy, to najważniejsze – z zadowoleniem stwierdziła starsza pani.

Zaczęłam podejrzewać, że być może to sąsiadka stała za niespodzianką, aczkolwiek nie zamierzałam jej o to pytać, bo i tak by się nie przyznała. Tak czy siak, odzyskałam wiarę w to, że są jeszcze na tym świecie ludzie o dobrym sercu.

Anita, 37 lat

Czytaj także: „Znalazłam rachunek za francuskie perfumy w kieszeni męża. Na próżno szukałam ich pod naszą choinką w Wigilię”
„Żona myśli, że rzucam się na każdą panienkę jak na wigilijne pierogi. Cóż, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”
„Awantura o świąteczną choinkę prawie skończyła się rozwodem. Chciałem pachnącą jodłę, a ona plastikową szczotkę do wc”

Reklama
Reklama
Reklama