„Mam 40 lat i nikt nie poniżył mnie tak, jak kochanka męża. Zołza w Prima Aprilis wyleje morze łez, lecz nie ze śmiechu”
„Nie mogłam też uwierzyć w to, jak Marcin się zachowuje w domu. Nie dawał po sobie poznać absolutnie nic. Był dla mnie tak samo czuły, tak samo bawił się z dziećmi, tak samo jeździł z nami na zakupy i spędzał czas”.

- listy do redakcji
Sielskie, rodzinne życie to coś, o czym marzy większość kobiet. Ja też kiedyś miałam takie pragnienia. W sumie uczymy się o tym myśleć już jako małe dziewczynki. Bawimy się lalkami, które mają domy, dzieci i mężów. Wozimy bobaski wózeczkach i karmimy plastikowymi warzywami. Potem chcemy mieć równie szczęśliwe rodziny w przyszłości.
Telewizja i głupkowate seriale również pokazują, że niezależnie od różnych, życiowych przygód, które stawiają serialowe rodziny w trudnych sytuacjach, wszystko przeważnie kończy się dobrze. Pewnie dlatego też przeżywamy ogromne rozczarowanie, gdy wszystkie te bajki zderzają się z rzeczywistością, która nie jest nawet w połowie tak różowa.
Moje małżeństwo wydawało się być takim pięknym i książkowym. Marcin był dobrym, pracowitym mężem, który od samego początku dbał o mnie jak o księżniczkę. Nie chodzi o to, że kupował mi prezenty, choć robił również i to, ale o to, jak mnie traktował. Zawsze dbał, by wszystkie moje potrzeby były zabezpieczone, pytał, czy czegoś potrzebuję. Nawet kiedy chorowałam, dbał o mnie lepiej niż moja rodzona matka.
Kochałam męża
Nie jest tak, że się nie kłóciliśmy. Oj nie! Zdarzały się naprawdę burzliwe sprzeczki. Mieliśmy bowiem całkowicie różne zdanie co do tego, co jest do domu potrzebne. Marcin lubił gadżety, jak chyba większość mężczyzn. Ważne więc były dla niego np. głośniki, sprzęt grający, duży telewizor itp. Dla mnie zaś bardziej istotne było, by mieć dobry odkurzacz, robota kuchennego, czy też odpowiednią ilość sztućców, by nie musieć pożyczać od sąsiadów, gdy mieliśmy gości.
Kolejne spory zaczęły się pojawiać, gdy na świat przyszła nasza pierwsza córka – Zosia. Oboje mieliśmy małe doświadczenie, jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi, a więc różnie też postrzegaliśmy to, co jest dla niej konieczne czy potrzebne.
– Po co ci kolejne ubranka? Przecież dostałaś od koleżanek już dość.
– Skąd wiesz, że dość? Takie maluchy się czasem przebiera kilka razy dziennie.
– Po co?
– Jak to po co? Bo się mleko uleje, kupa ucieknie z pieluszki itp.
– Dalej uważam, że jest ich dość.
Podobnie było, jeśli chodzi o zabawki.
– Przecież już ma tyle miśków, że kolejny nie jest jej potrzebny.
– Ona rośnie, zmieniają się jej potrzeby i zainteresowania.
– No ale przecież nie aż tak szybko. Dalej zresztą ma ich dwa kartony.
– Nawet jeśli, to mam prawo kupić coś dziecku.
Takie i podobne rozmowy i spory mieliśmy ciągle. Czasem były zwykłą dyskusją, czasem serio się kłóciliśmy. Ogólnie jednak bardzo dbaliśmy o naszą córeczkę.
Trzy lata później przyszła na świat druga – Oliwia. Mieliśmy już doświadczenie, ale kłótnie były te same i o to samo. Poza tym byliśmy zgodnym małżeństwem. Spędzaliśmy razem dużo czasu – nie tylko z dziećmi. Czasem dziewczynki zostawały z dziadkami, a my mieliśmy dla siebie wieczór czy dzień. Jeździliśmy też na wspólne wakacje – nie tylko w kraju, ale i za granicą. Spotykaliśmy się ze znajomymi, ale także czasem mieliśmy romantyczne wieczory w domowych pieleszach, gdy dziewczynki już spały.
Nic nie zwiastowało nieszczęścia
Do dziś nie mogę zrozumieć, jak to się stało. Jak mogłam niczego nie zauważyć. Z perspektywy czasu wiem już, na co powinnam zwrócić uwagę. Wtedy jednak nigdy mi to go głowy nie przyszło.
Byłam z dziewczynkami na spacerze w parku, gdy mój świat zawirował. Zosia miała już pięć lat, a Oliwia dwa. W oddali zobaczyłam na ławce mojego męża. Kompletnie się go tu nie spodziewałam – powinien być w biurze. Przez moment naiwnie pomyślałam, że może pamiętał, że planowałam iść z naszymi córkami do parku z placem zabaw, ale gdy tylko podeszłyśmy bliżej, wiedziałam, że się pomyliłam.
Zauważyłam obok niego kobietę. Najpierw znowu naiwnie pomyślałam, że to może jakaś klientka, bo był przedstawicielem handlowym jednej z firm produkującej detergenty do profesjonalnego czyszczenia. Zaraz jednak mój mózg rozpoznał w niej naszą sąsiadkę, Lidkę. Dalej jeszcze przez chwilę łudziłam się, że to jakieś przypadkowe spotkanie, gdy zobaczyłam, jak on ją całuje. I nie, nie był to przyjacielski pocałunek na pożegnanie, a namiętny całus między kochankami, a potem czułe przytulenie.
Szybko zawróciłam wózek, zanim dziewczynki zdążyły cokolwiek zauważyć. Miałam łzy w oczach, że ledwo widziałam drogę przed sobą. Nie mogłam jednak pokazać dzieciom, że coś jest nie tak. Co bym miała im zresztą powiedzieć?
W głowie mi się to nie mieściło
Lidka też miała męża i syna i byli szczęśliwą rodziną, a przynajmniej tak sądziłam. Tymczasem ona właśnie niszczyła mój świat. Postanowiłam nie dać po sobie nic znać i zobaczyć, poobserwować zarówno ją, jak i mojego męża. Teraz dopiero zaczęłam zauważać drobne symptomy, których nie widziałam wcześniej. Nic zresztą dziwnego, bo Marcin nie musiał nigdzie daleko chodzić do kochanki. Miał ją piętro niżej.
I tak właśnie jednego dnia, gdy wychodził do pracy, wyglądałam przez okno, by zobaczyć, jak wsiada do auta. Czekałam półtorej godziny, zanim rzeczywiście się tam znalazł, a mieszkamy na trzecim piętrze, a nie na szczycie K2. Taka wydłużona droga do auta powtarzała się codziennie, co mnie bardzo zaskoczyło. Tak łatwo mogłam zobaczyć już coś wcześniej, a nigdy go nie obserwowałam. Przestałam też wierzyć w to, czy mój mąż rzeczywiście pracuje w godzinach, w których mówi, że pracuje. Tego niestety nie miałam, jak sprawdzić, bo jako przedstawiciel czasem jeździł też w delegacje.
Nie chciałam udawać
Nie mogłam też uwierzyć w to, jak Marcin się zachowuje w domu. Nie dawał po sobie poznać absolutnie nic. Był dla mnie tak samo czuły, tak samo bawił się z dziećmi, tak samo jeździł z nami na zakupy i spędzał czas. Walczyłam ze sobą przez tydzień, aż w piątek wieczorem postanowiłam poruszyć to z Marcinem, jak tylko dziewczynki zasną.
– Wiem o Lidce – powiedziałam wprost, wchodząc do pokoju.
– Jakiej Lidce? – powiedział, ale jego głos przestał być taki spokojny jak zawsze.
– Przestań Marcin, nie obrażaj mnie jeszcze bardziej. Widziałam was w parku i od tego czasu obserwuję. Czemu?
– Co czemu?
– Czemu robisz to naszej rodzinie? Czemu robisz to mnie?
– Kocham was obie – nie mogłam uwierzyć, co usłyszałam.
– Że co?!
– No ta jest i nic na to nie poradzę – powiedział bezradnie, a w jego oczach pojawiły się łzy.
Paradoksalnie doprowadziło mnie to do szału, a nie wywołało współczucia, na co zapewne liczył.
– Za to ja tak – powiedziałam ze łzami w oczach, przez które ledwo widziałam.
Musiałam mocno zaciskać pięści, by nie wykrzyczeć mu całego bólu.
– Wyprowadzisz się jeszcze dzisiaj.
Myślałam, że będzie protestował, ale nie. Poszedł do sypialni i się spakował. Wychodząc z domu, powiedział do mnie:
– Przemyśl to jeszcze kochanie… dalej możemy być szczęśliwą rodziną…
– Chyba sobie jaja robisz… – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
Chciałam się zemścić
Następnego dnia zadzwonił i zapytał, o której godzinie może wpaść, bo chce spotkać się z dziewczynkami. Tego zabraniać mu nie chciałam. Niezależnie od naszej relacji, był dobrym ojcem i zawsze o nie dbał. One też go uwielbiały. Jego zdrada skończyła coś między nami, ale dzieci to inna bajka.
Kilka dni później, gdy Marcin przyszedł do dziewczynek i bawił się z nimi w pokoju, ja stałam w kuchni przy oknie z kawą. Wtedy zobaczyłam pod oknami Lidkę z dzieckiem i mężem. Przytulał właśnie żonę, niczego nieświadomy. Dostałam szału. Dlaczego moja rodzina ma cierpieć, a ona też udaje, że nic się nie stało? Akurat chyba wracali z zakupów, bo właśnie wchodzili do klatki schodowej z torbami.
To był impuls
Zajrzałam do pokoju, by zobaczyć, jak przebiega zabawa dzieci z tatą, ale nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Z bijącym sercem poszłam więc do przedpokoju i wyszłam z mieszkania. Gdy schodziłam na dół, usłyszałam, jak zamykają się drzwi piętro niżej. Zadzwoniłam. Otworzył mi mąż Lidki. Był jeszcze w kurtce.
– Ooo, cześć Hania – przywitał mnie uśmiechem. – Co tam?
– Twoja żona ma romans z moim mężem i to od jakiegoś czasu. Kazałam draniowi spadać.
– O czym ty mówisz? – uśmiech z jego twarzy znikł w jednej chwili i akurat w tym momencie za jego plecami pojawiła się Lidka.
– Zapytaj żonki – skinęłam głową w jej kierunku i zobaczyłam, że robi się blada jak ściana.
Jej mąż chyba też to zobaczył, bo zamknął drzwi ze łzami w oczach, nie żegnając się nawet, ale nie miałam o to żalu.
Czułam satysfakcję
Weszłam do domu, gdy akurat Marcin z dziewczynkami wychodził z kuchni.
– Gdzie byłaś? – zapytał.
– Nie twoja sprawa, ale skoro pytasz… Powiedziałam mężowi Lidki o waszym… nie wiem, jak to nazwać…
– Jak mogłaś? – powiedział ze złością w głosie.
W tym momencie do drzwi zadzwonił dzwonek.
– To chyba do ciebie – powiedziałam, nie bez satysfakcji.
Wzięłam dziewczynki i minęłam sąsiada, zostawiając drzwi otwarte. Nie wiem, czy i jak załatwili to panowie między sobą. Jak wróciłam ze spaceru z córkami, Marcina już nie było. Nie żałuję tego, co zrobiłam. Mam nadzieję, że Lidka cierpi tak samo, jak ja. Szkoda mi jej męża, choć świadomość jest lepsza od niewiedzy.
Hania, 35 lat
Czytaj także: „Miałam męża za świętego, aż wpadł mi w ręce jego telefon. Teraz wiem, czemu godzinami siedział w łazience”
„Sąsiad uwiódł mi żonę, a ja wylądowałem na bruku. Gdyby nie pomoc innych, po przegranym życiu płakałbym na chodniku”
„Nie zgadzałam się, żeby teściowa miała klucze do naszego mieszkania. Naiwnie liczyłam, że odpuści, ale była sprytna”