Reklama

Kiedyś śniłam o wielkich rzeczach. Miłości do grobowej deski, włoskie wakacje, dom z tarasem — tak, właśnie to wywoływało wtedy szybsze bicie mojego serca. Kiedy przekroczyłam czterdziestkę, marzyłam już tylko, żeby mąż nie chrapał i nie komentował rachunków. No i miałam jeszcze takie jedno malutkie, niewinne pragnienie — chciałam mieć kogoś, kto by mnie dostrzegał i dzielił ze mną swoje życie, niezależnie od tego, jakie miałby wady.

Dawniej wydawało mi się, że mój mąż, Andrzej, spełnia wszystkie te wymogi. Był domatorem, który najchętniej zaszywał się na długie godziny w swoim wygodnym fotelu w salonie. Teraz nasze rozmowy nie miały w sobie żadnej błyskotliwości, ale po prostu do nich przywykłam. Głównie sprowadzały się do tego, ile kosztowały papierowe ręczniki i czy naprawdę potrzebowałam nowego czajnika. Wieczorami siedzieliśmy niby razem, w jednym pomieszczeniu, ale osobno. On z pilotem od telewizora, ja z kubkiem herbaty, zapatrzona gdzieś w przestrzeń, która kiedyś była naszym wspólnym światem.

Ta cisza powoli mnie wykańczała. A jednak stale wmawiałam sobie, że przesadzam. Że przecież w każdym małżeństwie tak jest. Julia, nasza córka, która studiowała psychologię, miała na ten temat inne zdanie.

— Mamo, ty już nie żyjesz — powiedziała mi kiedyś. — Ty się tylko poruszasz. Nadajecie zresztą z ojcem na zupełnie innych falach.

Zaśmiałam się wtedy, bo co innego miałam zrobić? Ale wieczorem, leżąc obok Andrzeja, który właśnie zasnął, zrozumiałam, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam szczęśliwa. Albo chociaż... zauważona.

Zostałam w kuchni sama

Był zwyczajny wtorkowy wieczór. Taki, co to nawet nie udaje, że może czymś zaskoczyć. Andrzej siedział w swoim fotelu, owinięty w koc, jakbyśmy mieszkali w nieogrzewanej chacie na Syberii. W telewizji leciał program o remontach domów. Ja wróciłam z pracy zmęczona, z siatką, w której był chleb, jogurt i... mały wazonik. Z promocji.

— Co to znowu jest? — Andrzej niby nie oderwał wzroku od ekranu, ale kątem oka zauważył nowy nabytek.

— Wazonik — odparłam zgodnie z prawdą. — Był przeceniony. Dziesięć złotych.

— Ty chyba myślisz, że jesteśmy milionerami. Jeszcze chwila i zaczniemy zbierać butelki — mruknął.

— To tylko dziesięć złotych — odpowiedziałam spokojnie, ale w środku się zagotowałam.

— Dziesięć tu, trzydzieści tam — narzekał dalej. — I co miesiąc rachunki z kosmosu. Prąd. Gaz. Woda. Na co ci ten wazon? Kwiatów nie mamy.

— Może właśnie dlatego – powiedziałam cicho. I wtedy coś do mnie dotarło. — Andrzej, czy ty zdajesz sobie sprawę, że od miesięcy nie zapytałeś mnie, co u mnie?

— Klaro, nie zaczynaj… — burknął.

— Nie zaczynam — rzuciłam. — Kończę. Bo już nie mam siły. Wiesz, o czym marzę? Nie o podróży, nie o pierścionku. O tym, żeby nie czuć się jak byle gość w twoim domu.

Andrzej milczał. Wyglądał trochę tak, jakby ktoś odciął mu zasilanie. Przez chwilę naprawdę pomyślałam, że coś poczuł. Ale on tylko wyłączył telewizor i powiedział:

— W takim razie nie rób rachunków do jutra. Idę spać.

Zostałam w kuchni sama. Z parującym kubkiem i głową pełną pytań. Kiedy to się tak wszystko posypało?

Ugryzłam się w język

— On ci to naprawdę powiedział? Że idzie spać? — Moja przyjaciółka, Marta, aż parsknęła kawą.

Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni, tej z za twardymi fotelami i za słodką szarlotką. Lubiłam to miejsce. Było... przytulne. W przeciwieństwie do mojego domu.

— Nawet nie drgnęła mu powieka — stwierdziłam ponuro. — Jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.

— Bo jemu się wydaje, że jak cię nie bije i ma emeryturę w zasięgu wzroku, to wszystko jest w porządku — mruknęła. — Klaro, ty się dusisz w tym związku. Od lat.

— Marta… — jęknęła.

— Nie, nie przerywaj — rzuciła stanowczo. — Bo ja cię znam. Ty sobie wmówiłaś, że „takie jest życie”. Że stabilność to miłość. Ale stabilne może być też bagno, wiesz?

Ugryzłam się w język, bo nie miałam siły się bronić. A ona mówiła dalej — coraz szybciej, z coraz większą stanowczością:

— Ty się boisz. Że bez Andrzeja nie masz nic. Że jesteś przezroczysta. Ale to nieprawda. Patrzysz na siebie jego oczami, a on cię już dawno nie widzi. I wiesz, to nawet nie dlatego, że nie chce. On... po prostu już nie potrafi.

Milczałyśmy przez chwilę. Kelnerka przyniosła nam kolejną herbatę, a Marta pochyliła się ku mnie i dodała ciszej:

— Ty nawet nie wiesz, ile w tobie jest życia. Tylko nikt ci go nie pokazuje.

Poczułam, jak gardło mi się zaciska. Te słowa odbiły się echem w mojej głowie — może dlatego, że bałam się, że to prawda.

Zamarłam w progu

W pracy było jak zwykle: faktury, kawa, monotonia dnia codziennego. Nikt się do niczego nie wtrącał. Nikt też nie zauważał, że od tygodnia noszę ten sam sweter. I dobrze. Uważałam nawet, że bycie niewidzialną okazuje się całkiem wygodne. Aż do dziś.

— Klaro, masz chwilę? — Tomek, młodszy kolega z działu analiz, uśmiechnął się i lekko nachylił nad moim biurkiem.

— Jasne. Chodzi o dokumenty? — zapytałam, próbując ukryć zmieszanie.

— Nie. — Znów się uśmiechnął. — Chciałem tylko powiedzieć… że świetnie wyglądasz w tej zieleni. Masz w sobie spokój. I klasę. To rzadkie.

Zrobiło mi się gorąco. I głupio. Odwzajemniłam uśmiech, ale nic nie odpowiedziałam. Po prostu nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć.

Tego wieczoru, kiedy wróciłam do domu, zastałam Andrzeja z telefonem w ręce. Stał przy oknie i mówił cicho, z tą swoją swobodną intonacją, której używał tylko wobec kolegów. Nie zauważył, że weszłam.

— Tak, no... domek nad jeziorem — opowiadał. — Sam. Cisza i święty spokój. Taki mam plan na emeryturę. Bez nikogo. Nareszcie.

Zamarłam w progu. Andrzej od lat nie mówił „nareszcie”. Nie mówił też nic o planach. Nie mówił… o mnie. I wtedy poczułam, że dłużej nie wytrzymam. Bo nie chciałam być tylko dodatkiem do czyjegoś życia. Nie pasowała mi rola przeszkadzającego mebla.

Te słowa mnie uderzyły

— Domek nad jeziorem? — zapytałam, podchodząc. – Sam?

Podsłuchiwałaś? — mruknął bez emocji, nie patrząc w moją stronę.

— Usłyszałam przypadkiem. To duża różnica — odpowiedziałam ostrożnie. — I co? Już planujesz ucieczkę?

— To nie ucieczka. To... mój plan. Na resztę życia. — W końcu odwrócił twarz od okna. — Klaro, my od dawna już nie jesteśmy razem. My po prostu żyjemy obok siebie.

— A nie przyszło ci nigdy do głowy, że to dlatego, bo nigdy nie próbowałeś niczego naprawić? — burknęłam trochę urażona.

— A ty? — zapytał. I to było chyba pierwsze pytanie, jakie mi zadał od miesięcy. — Ty wiecznie jesteś zmęczona, wiecznie niezadowolona. Siedzisz tylko i oczekujesz, że się domyślę, co się dzieje.

— Bo nie chciałam krzyczeć, Andrzej — przyznałam cicho. — Już nie miałam siły.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. On patrzył na ścianę, ja – na jego dłonie. Pamiętałam, jak kiedyś splatały się z moimi. Teraz nic nas już nie łączyło.

— Nie planowałem cię zabierać – powiedział w końcu. — Bo ty i tak nigdy nic nie chcesz.

Te słowa mnie uderzyły. Nie chciałam? Czy po prostu przestałam prosić?

Nie odpowiedziałam mu. Zamiast tego poszłam do sypialni, usiadłam na łóżku i po prostu siedziałam. Po raz pierwszy od dawna nie płakałam. Nie byłam zła. Byłam... dziwnie wybrakowana. Jednocześnie miałam wrażenie, że coś się właśnie skończyło. Spakowałam się w dziesięć minut. Portfel, telefon, szczoteczka... i płaszcz — ten zielony, który kiedyś tak lubiłam, zanim zaczął mi przypominać zimne wieczory obok milczącego męża.

— Dokąd idziesz? — zapytał Andrzej zza drzwi łazienki.

— Do Marty. Muszę… odpocząć. Od ciebie. Od nas. – Przetarłam twarz, czekając na jego reakcję.

Nie odpowiedział, tylko coś tam zamruczał. Jak zwykle.

Marta tymczasem przyjęła mnie bez pytań. Wcisnęła kieliszek wina w dłoń i zaprowadziła na kanapę.

No i co teraz? — zapytała. –Będziesz płakać czy działać?

— Nie wiem, Martuś — przyznałam. — Boję się.

Uśmiechnęła się ciepło.

— Czego? — rzuciła tak po prostu.

— Że jak z niego zrezygnuję, to nie mi już nie zostanie. Że sama wszystko przegram — wyznałam.

Marta popatrzyła na mnie tak, jak tylko może patrzeć ktoś, kto sam kiedyś przegrał, ale dźwignął się z kolan i ruszył naprzód.

— Klaro, tamtą walkę już przegrałaś — powiedziała łagodnie. — Tylko wciąż trzymasz się na siłę jakiegoś wspomnienia. Ale to już dawno nie jest związek.

Nie musiała mówić więcej. W jej oczach widziałam współczucie i coś jeszcze – może podziw? Może ulgę, że w końcu odważyłam się na to wyznanie.

Tego wieczora napisałam do Tomka tylko jedno zdanie: „Dziękuję, że mnie widzisz”.

Odpisał po pięciu minutach.

Cały czas widzę”.

I nagle zrobiło mi się… lżej.

Klara, 44 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama