Reklama

Nie każda kobieta marzy o dziecku. Nie każda, która zachodzi w ciążę, staje się matką z prawdziwego zdarzenia. Ja byłam tego żywym przykładem. Kiedyś myślałam, że wszystko przyjdzie samo – miłość, instynkt, troska. Ale nic nie przyszło. Było tylko zmęczenie, bezradność i wrażenie, że moje życie wymknęło się spod kontroli. Gdy patrzyłam na mojego synka, czułam jedynie chłód. Nie nienawiść, nie niechęć – po prostu pustkę. I ogromne poczucie winy, bo przecież matka powinna kochać swoje dziecko. A ja nie potrafiłam. Zawiodłam jako matka. Może nigdy nie powinnam nią zostać.

Nieplanowane macierzyństwo

Z Michałem byłam krótko. To nie była żadna wielka miłość, raczej coś w rodzaju chwilowego zauroczenia, które zaczęło się od przypadkowej rozmowy przy papierosie na imprezie u znajomych. Po kilku tygodniach wylądowaliśmy razem w łóżku. Nie sądziłam, że z tej jednej nocy wyniknie coś więcej niż niezręczność przy kolejnym spotkaniu. A jednak wynikło. Dwa paski na teście.

Najpierw myślałam, że coś mi się przewidziało, więc zrobiłam kolejny, i jeszcze jeden. Wszystkie krzyczały to samo. Michał był przerażony, a ja wcale nie mniej. Na początku nawet powiedział, że „coś wymyślimy”, ale szybko zniknął z mojego życia. Zostawił mnie samą z problemem. Nie czułam potrzeby bycia matką. Raczej strach. Wstyd. Ale po prostu łudziłam się, że to wszystko jakoś się ułoży.

Gdy powiedziałam o ciąży mamie, zbladła, ale się nie rozpadła. Zaczęła planować, wspierać, chodzić ze mną do lekarzy. Ona była gotowa na wnuka, nawet jeśli ja nie byłam gotowa na dziecko. Wszyscy wokół cieszyli się bardziej ode mnie. Mówili, że jak tylko zobaczę swoje maleństwo, wszystko się zmieni. Że pokocham od razu, bezwarunkowo. Tylko że nikt nie zapytał, czy ja w ogóle tego chcę. Bo ja nie chciałam. Nie czułam. I czułam się przez to okropna.

Między bajką o miłości a rzeczywistością

Poród był dla mnie jak oderwana scena z czyjegoś życia – jakby to nie mnie się to przydarzało. Nie czułam euforii, kiedy położono mi synka na piersi. Czekałam na „to coś”, co miało się wydarzyć. Na ten magiczny moment, o którym wszyscy opowiadają. Że spojrzysz w oczy swojemu dziecku i poczujesz nieskończoną miłość, głęboką więź, eksplozję emocji. Nie poczułam nic. Absolutnie nic. Leżałam tylko i patrzyłam, jak ten malutki człowieczek drga i krzyczy. A potem miałam tylko jedno w głowie: żeby mi go zabrali.

– Chce pani go nakarmić? – zapytała położna z uśmiechem, podając mi go jeszcze raz, gdy już leżałam na sali poporodowej.

Skinęłam głową, bo wypadało. Bo nie wypadało powiedzieć: „nie wiem, nie jestem pewna, czy chcę go dotykać”. Moje ciało robiło wszystko mechanicznie – przystawiłam go do piersi, ułożyłam jak trzeba. Tylko że to była fizjologia, nie uczucie.

Potem, kiedy wróciłam do domu, wszystko było tak, jak opisywały koleżanki – nieprzespane noce, ciągłe karmienie, przewijanie, krzyk, płacz. Tylko że one mówiły, że choć zmęczone, są szczęśliwe. Że warto, bo dziecko to największy dar. Ja tylko leżałam, patrzyłam w sufit i myślałam, że ktoś zrobił mi straszną krzywdę. Albo ja sobie. Bo nie czułam radości. Nie czułam więzi. Widziałam w nim po prostu obcego człowieka, który coś ode mnie ciągle chce. A przecież to ja powinnam go kochać. Ja powinnam chcieć.

Czułam niesamowitą bezradność

Minęły tygodnie, a ja wciąż nie potrafiłam być matką. Patrzyłam, jak inne kobiety czule mówią do swoich dzieci, jak noszą je z czułością, jak z dumą pokazują zdjęcia w telefonach. Ja za to robiłam wszystko z obowiązku. Karmiłam, przewijałam, bujałam. Ale nie potrafiłam się do niego odezwać tak, jakbym naprawdę była jego matką. Zamiast słów miłości, w mojej głowie kłębiły się myśli pełne żalu. Żalu do losu, do Michała, do siebie samej.

Mały płakał dużo. A może tylko mi się tak wydawało? Każdy jego krzyk rozdzierał mnie od środka, ale nie ze smutku. Ze złości. Czułam, że nie umiem go uspokoić, że on mnie nie chce, że mnie odrzuca. A przecież to ja powinnam być dla niego wszystkim. Tak mówili. Tak czytałam. Ale kiedy trzymałam go na rękach, czułam się jak ktoś przypadkowy. Jak opiekunka, która przyszła na godzinę i nie wie, co robić z takim maleństwem.

– Może on to czuje, że ty jesteś taka spięta – powiedziała raz moja mama, kiedy przyszła, żeby mi pomóc. – Dzieci są jak gąbki, chłoną emocje.

Zacisnęłam zęby i milczałam. Bo co miałam jej powiedzieć? Że chciałabym się zapaść pod ziemię, kiedy słyszę jego płacz? Że boję się z nim być sama, bo nie wiem, czy coś zrobię nie tak? Że czasem mam ochotę zamknąć się w łazience i udawać, że go nie ma? To nie były myśli, jakie powinna mieć matka. Ale ja je miałam. Każdego dnia. Coraz częściej. Coraz intensywniej.

Ucieczka w pozory

Z zewnątrz wyglądało, jakby wszystko było w porządku. Chodziłam na spacery z wózkiem, wrzucałam na Instagram zdjęcia stópek i pierwszych zup. Uśmiechałam się do sąsiadek, kiedy mówiły, że mam „takiego ślicznego synka”. Tak, miałam ślicznego synka. Tylko że nie potrafiłam go pokochać. Uczyłam się odgrywać rolę matki tak, jak kiedyś odgrywałam scenki w teatrzyku szkolnym – z pamięci, bez uczucia, żeby nikt się nie zorientował.

W domu bywało różnie. Czasem płakałam razem z nim, cicho, żeby nie obudzić sąsiadów. Innym razem po prostu patrzyłam przez okno, próbując nie słyszeć jego krzyku. Mama wpadała często. Pomagała mi, przywoziła obiadki, przebierała małego, dawała mi chwilę wytchnienia. Myślała, że to zmęczenie. Że każda młoda matka tak ma. Więc nie mówiłam prawdy. Nie mówiłam, że jedyne, czego pragnę, to wsiąść do autobusu i pojechać w nieznane. Bez powrotu. Bez dziecka.

Najgorsze było to, że nie miałam komu się wygadać. Przyjaciółki, które nie miały dzieci, nie rozumiały. Te, które już były matkami, tylko potakiwały:

– No tak, ciężko jest, ale przecież warto! – A ja tylko kiwałam głową, jakbym się zgadzała.

Zaczęłam odliczać dni do powrotu do pracy. Wrócę do ludzi. Do kawy o ósmej rano. Do komputerów i maili. Może tam znowu poczuję się sobą. Bo w domu czułam się jak cień. Cień kobiety, która miała być matką, a stała się tylko opiekunką z umową bezterminową.

Matka, która nie czuje

Kiedy wróciłam do pracy, poczułam się, jakbym zrzuciła z siebie gruby, duszny płaszcz. Oddychałam lżej. Codzienna rutyna – tramwaj, biurko, rozmowy o projektach – sprawiała, że mogłam na chwilę zapomnieć, kim jestem po godzinach. Tam nikt nie pytał, jak radzę sobie z dzieckiem. Nie musiałam udawać, że jest cudownie. Po prostu robiłam swoje. A potem wracałam do domu i zakładałam z powrotem tę maskę – uśmiech, czułość, przewijanie, karmienie.

Ale wewnętrznie byłam coraz bardziej wyjałowiona. Macierzyństwo mnie nie zbudowało, nie dopełniło. Wyczerpywało mnie. Codziennie. Zaczęłam liczyć czas nie w dniach, ale w drzemkach i wieczornej ciszy. Gdy tylko mały zasypiał, siadałam na kanapie i patrzyłam w ścianę. Nie chciało mi się już nawet włączać seriali. Byłam jak wyłączony człowiek.

Czasem łapałam się na tym, że wyobrażam sobie swoje życie bez niego. Bez dziecka. Jak by wyglądało. Może byłabym gdzieś za granicą. Może dalej z Michałem – choć to wątpliwe. Może z kimś innym, może sama. Ale nie tu, nie w tym mieszkaniu, nie z tym ciągłym obowiązkiem, który nie daje spać, jeść, oddychać. Nie mówiłam o tym nikomu. Wstydziłam się. Przecież kochająca matka tak nie myśli. A ja nie czułam nic. Nawet gdy mały się uśmiechał, wyciągał rączki. Wiedziałam, że powinnam zareagować, że to wyjątkowe momenty. Ale we mnie było pusto. Tak, jakby coś się we mnie zepsuło na zawsze. I wtedy zrozumiałam. Może ja naprawdę nie powinnam była być matką.

Rozdział 6: Prawda, której nie da się dłużej ukrywać

To przyszło znienacka. Jeden zwykły wieczór, jeden przeciągający się płacz. Mały nie mógł zasnąć, kręcił się, marudził, kwilił. Byłam wykończona po całym dniu. W pracy coś nie poszło, szef miał pretensje, a potem jeszcze zakupy, pranie, gotowanie. O dziewiętnastej marzyłam, żeby po prostu się położyć i nikomu niczego nie dawać. A on znów płakał. I płakał. I płakał.

Nie mam już siły! – wrzasnęłam i poczułam, jak drżą mi ręce.

Zamarłam. Spojrzałam na niego i zobaczyłam przerażenie w tych małych oczach. Nie zrozumiał, co powiedziałam. Ale usłyszał ton. Drżącymi rękami przytuliłam go, próbując zagłuszyć szloch. Mój. Nie jego. Bo on po chwili zasnął. A ja siedziałam na podłodze, tuląc go jak matka, którą próbowałam udawać przez ostatni rok. I wiedziałam, że tak dalej być nie może.

Następnego dnia, zamiast do pracy, poszłam do mamy. Weszłam do kuchni i powiedziałam jedno zdanie:

– Nie kocham swojego dziecka. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę potrafiła.

Mama nie wyglądała na zszokowaną. Nie osądziła mnie. Po prostu kiwnęła głową, a potem zapytała:

– A chcesz się tego nauczyć?

Nie wiedziałam. Ale wiedziałam, że muszę coś zmienić. Bo dłużej nie udźwignę tego ciężaru. To była pierwsza rozmowa, w której nie musiałam niczego udawać.

Była dla mnie olbrzymim wsparciem

Rozmowy z mama nie przyniosły cudownego uzdrowienia. Nie obudziłam się nagle któregoś dnia z uczuciem bezgranicznej miłości. Ale przyniosła coś innego – zrozumienie. Tego, że nie jestem potworem. Że nie jestem jedyną kobietą, która nie poczuła instynktu macierzyńskiego. I że to, co przeżywałam, to nie była wina mojego dziecka. Ani moja.

Zaczęłam się otwierać. Zaczęłam mówić do syna nawet wtedy, gdy nie czułam, że mam mu coś do powiedzenia. Zaczął reagować. Uśmiechać się częściej. Przysiadać bliżej. Przytulać się, coraz bardziej jakby świadomie. Nie przyszła nagle miłość jak z filmów. Ale przyszła czułość. Uczucie odpowiedzialności, troski. Coraz mniej grałam, coraz więcej byłam. Mały nauczył się mówić „mama” i pewnego dnia powiedział to do mnie, patrząc mi prosto w oczy. I wtedy… coś we mnie pękło. Albo zaskoczyło. Może to było to „coś”, o którym mówiły inne kobiety. Może moje przyszło później. Albo w innej formie.

Nie jestem matką idealną. Czasem wciąż się męczę, gubię, uciekam myślami gdzieś daleko. Ale nie chcę już uciekać naprawdę. Chcę tu być. Przy nim. Dla niego. Nie wszystkie kobiety powinny być matkami – to prawda. Ale jeśli już się nią zostajesz, masz prawo się bać, wątpić, a nawet czuć się obco. Ważne, żeby się nie zamknąć w tej pustce na zawsze. Bo miłość… czasem potrzebuje czasu, żeby się obudzić.

Iwona, 31 lat

Czytaj także:



Reklama
Reklama
Reklama